Postaw mi kawę na buycoffee.to

Raport z Nocy Sylwestrowej

    Rok Stary ustapił miejsca Nowemu. W  serca ludzkie wstępują nowe  nadzieje , nowe wiary w  lepsze ,jaśniejszą  przyszłośc.

  Bieg czasu wszechwładną dłonią starł patynę wieków ,zmodernizował pomału tradycyjny zwyczaj spędzania wieczoru Sylwestrowego przy domowym ognisku, przenosząc powitanie Nowego Roku  do lokali publicznych.

  Za przykładem rozdancingowanej Warszawki wyległa część towarzystwa białostockiego  do Resusy., Ritza i innych lokali, by w zawrotnem tempie wyładować z siebie humor beztroski lub zapomnieć o szarzyźnie dni powszednich.

  W Resusie  pełno. Wszystkie stoliki zajete. Ty high-life miejscowy dał sobie randez-vous. Króluje  wersalska swoboda ujęta  w karby wytwornych nawyknień towarzyskich. Piękne  toalety pań przeplatają się z czernia fraków. Nastrój  swój , rodzimy. Kultura polska idzie w parze z prasłowiańską serdecznością  w wylewaniu uczuć.

  U Ritza jakby to samo , a jednak .... wyczuwam jakąś nieuchwytną , niedostrzegalną nitkę businessowej nowoczesności, obcą duchowi zwyczaju i tradycji. sztuka choreograficzna święci triumfy ,a Pommery , Palugay , Martek i Prunier walczą  o lepsze z haszyszami krajowymi. Królewicz alkohol otwiera podwoje  Królowi - Karnawałowi.

  W sali " Palace" Bachus z Wenerą złączyli wszystkie stany. Frekwencja olbrzymia . Hucznie bawia się publiczka. Proporcjonalnie  w wypitą wódką wzrastał humor i złagodniały się temperamenty. Zapach tanich perfum  i potu , pomieszany z pyłem żle wentylowanej sali mącił do reszty umysły bawiących się. A pęd do zabawy wielki. W małej , ciasnej sali stłoczone kłębowisko ludzkie dawało  obraz zabawy ludu paryskiego z czasów Komwentu. Brak tylko jarmółek  frygijskich.

 W lożach na galerii spokojnie. Przy stolikach nastrój nawet sentymentalny. Słychać szept jakiejś rozczulonej. Imfaltylicznej niewiasty : " Kocham pana i jak nienawidzę"

  Duża sala wita Nowy Rok pod znakiem wódki , bijatyki i awantur. Jak zawsze i wszędzie " cherchez la famme" .

Dzielne bylo natarcie wrogich Walkiryj. W zapasach  brało udział kilkanascie  osób. Przypatrywali sie zapasom wszyscy. Ludzkie bestja musiała się wyładować .

  W" Gastronomoo"  i " Wersalu " hucznie i wesoło , lecz z umiarem. Bawia się przedstawiciele stanu średniego. 

   U sprytnego  i drogiego  wujaszka Mandelbauma najspokojniej. Jazz Band wrzaskliwy stara się dodać animuszu. Wiem jak złośliwy zgrzyt w ogólnym nastroju wpada w ucho Suita Per Gynt. Załkały skrzypki najsutniejszej  z piesni  , Pieśnią Solvegi.

   Powiała pustka , nuda  i samotność ...  Z piersi wyrwał sie szloch -wspomnienia zatruły duszę.

  Ranek . Godzina 7-ma. Z mgieł i oparów nocy wstają kontury śpiącego jeszcze miasta.

  Na ulice  zaczyna wypełzać nędza ludzka... Widać gdzieniegdzie jeszcze spóźnione ,zmęczone zabawą, powracające do domów pary.

   Nowy Rok ... 


Dziennik  Białostocki 1931 r.

Ponad 1 milion wejść na facebook - KRONIKIA BIAŁOSTOCKA

 


Sylwester w PRL

   Upojony najlepszym na świecie radzieckim szampanem, otumaniony naród bawił się do rana. A potem, "szarzy jak ten dym" sylwestrowicze rozchodzili się do domów z betonu. Po drodze drożdżowe gazy ulatywały z ludzi pracy głośno, zaprzeczając burżuazyjnej balowej etykiecie

  Od lat 50. do 80. bale karnawałowe odbywał się w Polsce Ludowej w miastach dużych i małych, oraz na głębokiej prowincji, gdzie w nieogrzewanych remizach tańczono w kozakach i gumofilcach, a makijaż poprawiano śniegiem.

  Prominenci tańczyli na parkietach sal balowych  hoteli. Robotnicy i niżsi rangą pracownicy fabryk i urzędów musieli zadowolić się mniejszymi salami kameralnymi przy zakładach pracy.   Domy kultury, restauracje, nawet niewielkie lokale gastronomiczne ociekały w karnawale anielskim włosiem z odzysku po rozebraniu choinek i girlandami z krepiny. Biurowe dziurkacze pracowały w karnawale pełna parą, by z kartek w kratkę oraz w linie wyczarować bezcenne konfetti. 

  Serpentyny oraz lusterka z przedwojennymi gwiazdami były wykupywane z kiosków na długo przed sezonem balowym, bo bez nich nawet bardzo udany bal był mniej udany od takiego z serpentyną i lusterkiem, w którym można było w każdej chwili publicznie przypudrować nos i przyczernić brew. 

Na złą zabawę nikt nie miał prawa narzekać. Narzekanie w socjalistycznej ojczyźnie na socjalistyczną rozrywkę było niestosowne. Sylwestry organizowane w lokalach gastronomicznych i domach kultury były biletowane, a nawet niekiedy zadatkowane. Spóźnienie się na taki bal, z miejscem przy stoliku na nóżkach z ordynarnych prętów, oznaczało, że trzeba będzie przetańczyć całą noc bez spoczynku, ewentualnie stać pod ścianą.

  Sylwestrowe menu było tradycyjne dla PRL, ale egzotyczne jeśli chodzi o bale w ogóle. Obejmowało przede wszystkim schabowego na zimno, nóżki w galarecie na ciepło (z braku lodówki) oraz dodatki: chleb i kajzerki. Śledź był rarytasem, zwłaszcza taki wykwintny, z majonezem i siekanym kiszonym ogórkiem. Bigos i grzybki doskonale robiły na kaca i jedzone nad ranem przywracały pełną rezerwy równowagę między robotnikami sylwestrowo zbratanymi z kierownictwem i dyrektorstwem oraz ich małżonkami.

Posiłki miały być przede wszystkim zakąską do czystej wódki. Za popitkę służyła słodka oranżada zamieniająca żołądki w wytwórnie pawi. O deserach raczej nie myślano. Zdarzało się, że na stoły wjeżdżały po prostu pączki w formie piramid i stosy talerzyków. Jeśli komuś bale organizowane przez zakład pracy czy restauracje nie odpowiadały, mógł witać nowy rok na prywatce.

W okresie karnawału Polacy młodsi i nieco starsi chętnie zapraszali gości do domu. Specjalnie na tę okazję dekorowali mieszkania balonami i serpentynami. Na takie imprezy każdy przynosił coś do jedzenia. Prym wiodły domowe przetwory, sałatka jarzynowa i jajka w majonezie. Tańczono przy muzyce z płyt winylowych. W latach 80. młodzież nagminnie męczyła punkową płytę "Exploited".

  Było głośno, sąsiedzi walili do drzwi, ochłonąć i odetchnąć od dymu wychodziło się na klatkę. Milicja interweniowała raz po raz, ale dość kulturalnie, można powiedzieć wyjątkowo, brutalność zostawiając na inne okazje.

 Panie miały nie lada problem, żeby sprostać sylwestrowemu wymogowi błyszczenia. Jeśli którejś nie stać było na zakup farbowanych strusich piór i cekinów w komisie, musiała podeprzeć się sutaszem. 

  Nie wiedzieć czemu, każda PRL-owska pasmanteria posiadała zapas lśniącej tasiemki, dzięki której można było podrasować zgrzebną sukienkę, przerabiając ją niemal na suknię. Poza tym był jeszcze błyszczący, niemnący lureks. 

Ponieważ z założenia miał służyć spontanicznej, domowej produkcji flag i transparentów, dostępny był głównie w kolorach białym i czerwonym. Ale łatwo dawał się farbować za pomocą "Kakadu" - nieocenionej farbki do tkanin. Lureks z sutaszem dobrze się układał, doskonale sprawdzając się we wszelkich układach tanecznych. Za to nawet najelegancka amerykańska toaleta od ciotki Unry traciła nieco uroku po przypięciu obowiązkowego kotyliona z krepiny.

  Podczas oficjalnych balów sylwestrowych organizowano loterie fantowe. Można było wygrać sprzęty AGD, motorowery i torby słodyczy. 

Pracownicy "pionu papierkowego" niejednej fabryki już od jesieni byli delegowani do produkcji konfetti za pomocą biurowych dziurkaczy. Była to praca żmudna, mało wydajna i wyczerpująca, ale bal zakładowy bez konfetti był jakiś taki niekompletny.

  Kiedy przebrzmiały toasty, popękały balony, pozamiatano sale balowe, a w izbach wytrzeźwień zasnął ostatni klient nieprzywykły do mieszania bąbelków z wódką, w gazetach i telewizyjnych montażowniach zaczynała się ciężka praca. 

  Po każdym Sylwestrze skacowany kraj musiał się dowiedzieć z prasy, dziennika i kroniki, że było pięknie, godnie, elegancko, radośnie i optymistycznie. Pokazywano urywki balów, pierwszych sekretarzy całujących włókniarki i konfetti wirujące na tle czerwonych transparentów zamaskowanych krepiną, głoszących, że jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.


S.EXP

Translate