W przedwojennym Białymstoku od początku każdej zimy przybywało bezrobotnych. Właściciele miejscowych zakładów włókienniczych i innych przedsiębiorstw dokonywali zwolnień. Nie starczało pracy dla kilku zmian. Powód zawsze był ten sam - kończył się surowiec i malały zamówienia.
Zwalniani robotnicy i ich rodziny trafiali zwykle na garnuszek komitetu Funduszu Pracy Zarządu Miejskiego, który na zimowe miesiące aktywizował swoją działalność. Bywają takie przepowiednie, gdzie rzeczywistość martwieje i blednie Rok 1936 nie był wyjątkowy.
W pierwszych dniach stycznia, zamiast 2 tysięcy bezrobotnych z listopada roku poprzedniego, było ich ponad 2 tysiące 600.
Żeby ubiegać się o pomoc Komitetu, niepracujący musieli trafić do rejestru i zdobyć specjalną książeczkę. Dawało to prawo do skromnego, rzeczowego wsparcia. Czego potrzeba było biednym ludziom, żeby przetrzymać mroźną zimę - oczywiście opału. Dlatego też od 20 każdego miesiąca uprawnieni bezrobotni mogli odbierać przydziały węgla z magazynów przy dworcu kolejowym Białystok Fabryczny.
Podzieleni na 5 kategorii otrzymywali od 30 do 60 kg węglowego opału. Nie było to dużo. A co mieli czynić ci, którzy w ogóle pozbawieni byli nawet takiej pomocy? Ano cóż, następowała w tym czasie nagminnie kradzież węgla.
Nie tylko na kolei, ale też ze składów handlowych i prywatnych komórek i drewutni. Z tego powodu przed Sąd Grodzki trafiali nie tylko mężczyźni lecz również kobiety, a nawet dzieci. O ile opał potrzebny był bezrobotnym w większej ilości tylko zimą, rozdawnictwo żywności trwało do początku lata.
Na tym samym dworcu fabrycznym można było na specjalne bony otrzymać ziemniaki, mąkę czy słoninę, w ustalonych porcjach.
M.G