Postaw mi kawę na buycoffee.to

Siedlisko

  Niewielki własny domek wybudowali Rodzice w 1,5 roku .Był to drewniany budynek z bali zwożonych z okolic Siennego Rynku, pochodzących z rozbiórki budynku, kupionego przez Dziadka z przeznaczeniem dla Taty i jego brata. 

   Wozili to tzw. platformą zaprzężoną w dwa wynajęte konie.    Mama sprzedała swoje szumne palto podbite futrem z okazałym, szalowym kołnierzem i za zarobione pieniądze kupili rodzice brakujące drewno i inne elementy. Ściany parteru budynku obił Tata płytą suprema, owinął to siatką rabitza i otynkował. Budynek z zewnątrz wyglądał jak murowany.  W środku budynku był trzon kominowy z zintegrowanymi piecami - kuchennym z okapem, piekarnikiem, fajerkami i chromowanymi zwieńczeniami, oraz niejako przyrośniętym do niego piecem grzewczym ogrzewającym dwa pomieszczenia.

  Tak oto, Tata wybudował dom, zasadził drzewo, syna już miał a przed jego urodzeniem przedobrzył sprawę i postarał się o dwie córki. Przydały mi się te Siostrzyczki. Pamiętam, jak siadywaliśmy wokół pieca, ja podkładałem do niego wióry, które przynosił Tata we worze ze stolarni Stryja po sąsiedzku, które stanowiły dobre uzupełnienie węgla, a Siostrzyczki na zmianę czytały mój ulubiony "Potop" (byłem wtedy pierwszoklasistą i dopiero składałem litery).   Tak, nie umiejąc czytać poznałem treść całej Trylogii. Potrafiłem nawet cytować powiedzonka Zagłoby i Rocha Kowalskiego.


Tadeusz Wrona

Na spóźnioną kolację


  "-Mój ojciec miał tak ło: na cztery palcy - mówił stryj wyciągnąwszy dłoń w kierunku mojego taty, określając w ten sposób grubość słoniny na świniaku, który przed chwilą dokonał żywota za sprawą obu panów.- A mój tak ło ... tyż na cztery palcy - perorował ojciec z wyrażną chęcią przebicia wyniku osiągniątego przez stryja. Według mnie, udało mu się, bo mój tata miał te cztery palcy, grubsze."

  Taką zapamiętałem dyskusję podczas pierwszej konsumpcji, jaka miała tradycyjnie miejsce tuż po świniobiciu... przy konsumpcji smażonego z jajkiem móżdżku, czy zjedzeniu talerza tzw. szarego barszczu z wypitym na koniec drinkiem ... takim jakimś czystym. Ale bez przesady - świnkę jeszcze trzeba było " rozebrać "

  Byłem w towarzystwie szkolnych kolegów z wizytą u jednego z nas na skromnym przyjeciu pod Białymstokiem w jego gospodarstwie. Zasiedliśmy przy suto zastawionym stole, obfitym w półmiski z wyrobami z dziczyzny ( kolega poluje ... jeszcze ). Zawartość jednego z półmisków został skonsumowany szybko i do końca. Była na nim solona słonina ... gruba na cztery palcy.

  Szukałem niedawno takiej po sklepach i na targowisku . Najgrubszą, jaką znalazłem to ... na półtorej najmniejszego palca.

" Wesołe jest życie staruszków "

By tydzień jakoś godnie skończyć -

Dzień w dzień tyrałem ponad siły -

Siedlyśmy z komplem przy wódeczce

W okolycznościach bardzo miłych.

Zabawa była jak się patrzy,

Przypita wręcz śmiertelną dawką,

Z flaszeczki, z Puszczy Białowieskiej -

Aromatycznej wódki z trawką.

Efektem biesiad emerytów

Może być tylko śmiechu kupa ...

A co dokładnie? To nie pamiętam ...

Bowiem urżnęli my się " w trupa ".

Przypadek ten jest wręcz klyniczny -

Spisany z kacem, po kryjomu ...

Oto jak w sposób sympatyczny

Opisać można kupę złomu.


Tadeusz Wrona

Zabawy na cztery fajerki

    Rzeczywistość lat mojego dzieciństwa, zmuszała nas niejako do życia bardziej inicjatywnego niż to mają dzieci obecnie. Sami musieliśmy sobie organizować zabawki, niezbędne do realizacji różnych pomysłów.

  Znakomicie wspomagał nas w tym dziele, wspominany już tutaj pan Mietek - posiadacz trzech z dziesięciu u obu rąk palców ( reszta ucięta lub zheblowana ) i wielce dobrego serca. Pan Mietek był wspólnikiem mojego stryja dobrze prosperującej stolarni po sąsiedzku.

  Tymi trzema palcyma wykonywał nam kije hokejowe, bijaki do palanta, komplety do " gry w ciża " ( kto grę tą dzisiaj pamięta? ), kije pomocne w toczeniu rowerowej obręczy z koła i specjalne haki z drutu do toczenia fajerek z kuchennego pieca.

  Najlepiej toczyło się fajerkę o największej średnicy, co bardzo nie podobało się naszym mamom. Brak takiej fajerki na piecu, czynił dany otwór, na którym stawiała, powiedzmy garnek ze strawą, bezużytecznym, a to było powodem ciągłych nieporozumień z rodzicielką.

  Kiedyś, starając się bym sprytniejszy, wstałem wcześniej z zamiarem zabrania największej fajerki i ... się sparzyłem. 

  Dosłownie, czego ślady nosiłem na swojej dłoni. Okazało się, że mama wstała jeszcze wcześniej ode mnie, ponieważ musiała zrobić tacie wcześniejsze śniadanie przed wyjściem jego do pracy. Fajerki już były czarne ale jeszcze nie wystygnięte.

 Poprzedni dzień był ostatnim, kiedy oddałem się fajerkowym zabawom.


Tadeusz Wrona

Szkoła nr.3

   Edukację rozpoczynałem w 1956 roku, w Szkole Podstawowej nr.3 im. Adama Mickiewicza w Białymstoku przy ulicy Gdańskiej.Szkoła miała też swoją filię, mieszczącą się w niewielkim budynku przy ulicy Warszawskiej, w której uczyły się dzieci z najbliższych okolic tej ulicy, w trzech pierwszych oddziałach.

  Przez pierwsze trzy lata nauki, chodziłem do szkoły na drugą zmianę. Pamiętam ławki z pochylonym blatami, pocięte różnym uczniowskim oprzyrządowaniem, przemalowywane co roku na zielono, kilkanaście już razy. Razem z siedziskiem stanowiły komplet.

  Dla mnie - chłopaka słuszniejszego wzrostu - były dość wygodne ... konusowatym, mniej.

Koleżka Zygmuś, któremu póki co Bozia centymetrów poskąpiła, gdy pisał, to wydawało się, że robi to nosem. Na domiar złego siedział w ławce za rosłą Krysią, której dwie białe wielkie kokardy na jej drobnej główce zasłaniały widok na tablicę i ciągle się z tego powodu wiercił.   Pani podejrzewała Zygmusia o posiadanie robaków i wciąż go za to kręcenie, upominała. Ponadto, nieszczęsny - niewyraźnie wypowiadał literkę "r".

Kiedyś Zygmuś nie wytrzymał i po kolejnej uwadze pani, zerwał się z ławki i wykrzyczał:

- Bo to wszystko, kuhwa, przez te Kyśki kokahdy!


Tadeusz Wrona 

Translate