Postaw mi kawę na buycoffee.to

Złodziejskie eldorado na białostockim dworcu

   Przedwojenny dworzec białostocki wraz z przyległościami to było istne eldorado dla miejscowych opryszków. Tutaj swoimi umiejętnościami, zwłaszcza wśród przyjezdnych gości, popisywali się zwinni kieszonkowcy i specjaliści od kradzieży podręcznych bagaży.

  Krążyli oszuści oferujący po okazyjnej cenie fałszywe obrączki i pierścionki. Szulerzy namawiali do gry w trzy karty, a jeszcze inne typki starały się sprzedać podrobione dolary. 

  W spelunkach przy ulicy Kolejowej, Dąbrowskiego czy Św. Rocha szemrane bractwo opijało wódką z lewego wyszynku ubite właśnie interesy. A mogły one dotyczyć choćby kradzieży węgla z kolejowych składów czy rozmaitych towarów, przybyłych pociągami z różnych stron Polski.

  Złodziei penetrujących wagony i składy przydworcowe ówczesna prasa nazywała mało eleganckim epitetem „szczury”. W Białymstoku owa „szczurza” plaga rozpleniła się szczególnie mocno w połowie lat 20 minionego wieku. 

  Nie było miesiąca, żeby nie wykryto jakiejś szajki operującej w pobliżu torów kolejowych. Czasami byli to zwykli amatorzy, kiedy indziej demaskowano jednak bandę doświadczonych i bezwzględnych oprychów. Szczególnie zawzięcie „szczurów” kolejowych zwłaszcza starszy przodownik Franciszek Pierso, wieloletni szef kolejowych policjantów.

  Jesienią 1924 roku rozeszły się po mieście słuchy, że „szczurzym” procederem zajmują się także niektórzy kolejarze, zwłaszcza zatrudnieni w Ekspedycji Towarowej. Okradali oni regularnie przesyłki tranzytowe należące do różnych spółek handlowych i osób prywatnych. Wyciągali z pak najcenniejsze przedmioty, fałszowali ich wagę i pozostawiali bezkarni.

  Przodownik Pierso postanowił zająć się tą sprawą osobiście. Zarządził ścisłą obserwację ekspedycji , odbył kilka kontroli i wkrótce wszystko już wiedział.

  Osobnikami kalającymi dobre imię PKP okazali się dwaj bracia Jakubowscy. Pracowali oni jako siła fizyczna przy ładowaniu do wagonów ciężkich pak i skrzyń. Umiejętnie rozplanowawszy swoje zajęcia, znajdowali czas i sposobność, aby zajrzeć do niektórych z dźwiganych pakunków. 

  Czego tam nie było! Rewizje przeprowadzone na początku 1925 roku w mieszkaniach braciszków (jeden mieszkał na Marczuku, a drugi w Starosielcach) ukazały całą gamę atrakcyjnych towarów. Najpierw szły materiały: zagraniczne plusze, aksamity, wełny bawełny i płótna bieliźniane, później gotowe wyroby : dywany, kapy na łóżko, koszulki trykotowe damskie i męskie, buty chromowe, kalosze różnych rozmiarów, a wszystko w dobrym gatunku.

  Na początku obaj Jakubowscy nie przyznawali się do winy. Twierdzili, że zakwestionowane u nich fanty nabyli jak najlegalniej od przygodnych , kręcących się w w okolicy dworca handlarzy. Kiedy jednak wzięli się za nich agenci z Urzędu Śledczego w swoim lokalu przy ul. Warszawskiej 6, pękli. 

  Rzeczywiście zmniejszali wagę różnych przesyłek, ale czynili to za wiedzą i zgodą pracownika obsługującego dworcowe urządzenia niejakiego Wencława. Odpalali mu za dyskrecję całkiem solidną dolę.

  Do Sokółki, gdzie był zameldowany Wencław poszedł telefonogram. Miejscowi policjanci przeprowadzili natychmiast rewizję w domu wagowego. Znaleźli m.in. skórę na buty, sukno, konserwy i słodki wódki. Wszystko w dużych ilościach. Wencław tłumaczył, że to legalne zakupy. Pokazywał kwity. 

  Śledztwo w sprawie złodziei z Ekspozytury Towarowej ciągnęło się prawie dwa lata. W styczniu 1927 r. bracia Jakubowscy zasiedli w końcu na ławie oskarżonych. Ponieważ w późniejszych zeznaniach wybielili oni Wencława, ten przyglądał się rozprawie z miejsca na widowni. Ostatecznie Sąd Okręgowy przy ul. Warszawskiej 63 zafundował obu złodziejaszkom roczny pobyt w więzieniu przy Szosie Baranowickiej.


Włodzimierz Jarmolik

Translate