Postaw mi kawę na buycoffee.to

Powracające Bojary

   O Bojarach mówiono i pisano, że to dzielnica ogrodów, kraina szczęśliwości, bajeczka. Maria Dąbrowska, okrutnie krytyczna wobec białostockich kamienic, bram, podwórek i bruków, ale rozpływała się w zachwytach nad Bojarami, bo to rzeczywiście było urocze przedmieście, "zaścianek pełen nieba, powietrza, prostych ludzi, ganeczków".

  Pominę strofy poetów, wspomnę malarzy i krajoznawców, zwłaszcza tamtejszych jak Józef Zimmermann i Michał Goławski. Do nich licznie dołączyła brać fotograficzna. Wspinając się na szczyty uniesień mógłbym wykrzyknąć: To jest perełka ręką Stwórcy zatopiona w zieloności, oryginalna, bezcenna. Wyniesiona ponad znane nam wzory z miast i miasteczek nie tylko krainy Lachów, ukoronowana cudeńkami małej architektury, dana dla pieszczoty oczom. Dosyć bajania i tak nikt nie zdoła oddać uroków Bojar.

  Nazwę wzięła omawiana dzielnica od bojarów, społeczności potwierdzającej kresowość tych ziem skazanych na pograniczność. Nie byli bojarzy dumną (czytaj: często zadufaną w siebie) szlachtą, ale i nie chłopami obłożonymi pańszczyzną, przypisanymi do ziemi. 

  Mieli środki i czas na zadbanie o własne siedziby, kultywowanie tradycji rodzinnych, spoglądanie w niebo. Cenili sobie wolność osobistą, zarazem kontakty z dworem władców Białegostoku. Przez ich ziemie podbiałostockie wiodły szlaki, czego przykładem droga Bazyliańska do Supraśla (ul. Kraszewskiego) i trakt do chodkiewiczowskiego Gródka.  Przebiegała tędy również granica oddzielająca po 1569 r. Wielkie Księstwo Litewskie od Korony Polskiej, co mało kogo interesowało.

   Za Jana Klemensa Branickiego ku wsi Bojary podsunęła się zabudowa miejska, w ładnym otoczeniu chętnie pomieszkiwały sławy dworskie, będące w bliskiej komitywie z hetmanem wielkim koronnym.       A tenże magnat, co to miał ambicje królewskie, 1 lutego 1749 r. zadecydował o powstaniu Nowego Miasta.   

  Tędy wiodła droga na Warszawę, zrazu głównie nad Białką, potem i coraz dalej od rzeki kształtowała się siatka ulic, zaułków i kątów. Przybyły trzy bramy, okazała Warszawska oraz mniejsze Litewska i Pieczurska. Rozwijał się handel, uznanie zyskiwali miejscowi rzemieślnicy, obracały się koła wodne oraz skrzydła wiatraków. Na obrzeżach północnych pojawiła się Królikarnia, wytyczono rynek ( Nowy, na Bojarach, w 20-leciu międzywojennym zwany świńskim ), a wzdłuż dzisiejszej ulicy Ogrodowej stały nadal stodoły.

  Spis posesji przechowywany w archiwum grodzieńskim ubogaca wiedzę o Nowym Mieście. Przy ulicy Stare Bojary wymieniono 8 dużych placów z zabudową będących własnością samych chrześcijan: Szymona Korbuta, Karola Guzowskiego, Franciszka Pałczyńskiego, Jana Brzezińskiego, Wojciecha Sulikowskiego, Michała Jackowskiego, Piotra Bernackiego i Adama Jozowika. Bardziej skomplikowany były składy mieszkańców przy ul. Bojarskiej łączącej ul. Warszawską (od obecnej Pałacowej) z ul. Wasilkowską (ob. Sienkiewicza). 

  Tu zwracała uwagę m.in. siedziba gimnazjum, stały trzy domy skarbowe, wyróżniono posesje marszałka obwodu białostockiego Ciecierskiego i sekretarza Kosińskiego, radnych (Arcimowicz, Janiewicz), generała Daure, kilku znanych kupców żydowskich (Aron Markus, Icek i Motie Zabłudowscy), majętne wdowy, sukcesorów i dzierżawców. Wraz z przemysłem dotarli w drugiej połowie XIX w. sukiennicy (Skorupy, czyli obecne osiedle Piasta), w miarę upływu dziesięcioleci izb do zamieszkania szukali tu robotnicy, kwaterowali urzędnicy. 

  Zmiany postępowały szybciej w częściach Bojar ciążących do rejonu ul. Warszawskiej, przeciętych arteriami komunikacyjnymi, zabudowywanych m.in. kamienicami piętrowymi z drewna. Za mało mam miejsca, by wchodzić w tę skomplikowaną materię.

 Wydaje się, że od przełomu XIX i XX stulecia wyraźniej zaznaczyła się na Bojarach rola rodzin polskich aspirujących do miana oświeconych, podejmujących pracę narodową. Jeszcze bardziej tendencja ta dała znać o sobie w latach I wojny światowej, a apogeum przypadło na czasy dwudziestolecia międzywojennego.

  Za pierwszego Sowieta i w okresie okupacji niemieckiej na Bojarach rozwinęła się silna konspiracja (w tym tajne nauczanie), bo warunki ku temu były znakomite. Zaś za władzy ludowej - pewnie z wyrachowaniem - skazano ten rejon na peryferyjność, co też przyczyniło się do narastania legendy. 

  Więź sąsiedzka i szeptane opowieści o wyjątkowych zdarzeniach (wizyty Józefa Piłsudskiego, pobyty komendanta okręgu AK Władysława Liniarskiego "Mścisława"), poszanowanie autorytetów lokalnych, poczucie odmienności krzepiły ducha.

Adam Czesław Dobroński

Ulica Warszawska. Taka porządna, a jednak

    Porządku na ulicach przedwojennego Białegostoku, jak i domowego ładu jego mieszkańców strzegła duża rzesza policjantów. Mundurowi przodownicy z czterech komisariatów (piąty ochraniał dworzec) oraz agenci Urzędu Śledczego, odziani po cywilnemu. Ze skutecznością tej opieki bywało rozmaicie. 

  Gdyby jednak wskazać najbardziej bezpieczny kawałek miasta, to padłoby z pewnością na ul. Warszawską, w 1934 r. przemianowaną na im. B. Pierackiego. Tutaj lokowały się bowiem wszystkie najważniejsze agendy Policji Państwowej. Pod nr 3 znajdował się I komisariat, a obok pod 6 jego oddział śledczy. Dalej, pod nr 11, urzędowali wywiadowcy z wojewódzkiego Urzędu Śledczego. Z kolei budynki nr 50 i 62 okupowała lokalna wierchuszka PP - Komenda Wojewódzka i Komenda Powiatowa.

  O skuteczności Warszawskiej mogły świadczyć także inne instytucje i urzędy publiczne przy niej położone. Był to m. in. Sąd Okręgowy, zanim nie przeprowadził się na początku lat 30. na ul. Mickiewicza, oddział Banku Polskiego, Szpital PCK czy gmach Zarządu Miejskiego. 

   Nie było za to żadnego hotelu, kina albo popularnych restauracji. Obiektów przyciągających rozbawione towarzystwo i podejrzane indywidua. Na ulicy granatowej od mundurów policyjnych nie szukały również swoich klientów panienki lekkich obyczajów, z rzadka pojawiali się żebracy, okupujący tak licznie inne ulice białostockie. Czy jednak na pewno nie działo się tutaj nic nagannego albo przestępczego? Warto się przypatrzeć!

  Zacznijmy od spraw lżejszego kalibru. Przy ul. Warszawskiej mieszkało wielu szacownych obywateli miasta - kupców, lekarzy i adwokatów. Rodziny owe miały zwykle służące, te zaś lepkie ręce. Na początku 1933 r. mecenas Stanisław Reinhard zamieszkały pod nr 10 zgłosił w pobliskim Urzędzie Śledczym, że służąca Michalina Sulżycka, porzucając pracę, wyniosła z mieszkania dolary i różne wartościowe przedmioty na sumę ponad 1 tys. zł. Za złodziejką rozesłano listy gończe. Wpadła dopiero latem w Krakowie. Za wszystkie ujawnione sprawki trafiła na dwa lata za kratki.

  Plagą, która nie ominęła ul. Warszawskiej były znikające rowery. Białostoczanie chętnie z nich korzystali. Przemyślni złodzieje potrafili uprowadzić pojazdy nie tylko spod bramy czy domowego korytarza, ale też ze strychu, a nawet balkonu. Szczególnie dużo kradzieży zdarzało się na sąsiadującej z Warszawską ul. Kościelnej, obok poczty. Wiosną 1932 r. policja zmuszona była umieścić tam swoje zakonspirowane czujki. Wpadło kilku niepoprawnych złodziejaszków - cyklistów. 

    Z kolei dużym wyzwaniem dla białostockich kieszonkowców był Bank Polski przy Warszawskiej 14. Zwłaszcza kieszenie jego klientów. Tutaj w różnym czasie myszkowały takie doliniarskie tuzy, jak Icek Chutoriański czy Szmul Chajtowicz.

  Wszystkich jednak przebił 1 kwietnia 1925 r. bawiący na gościnnych występach złodziej z Warszawy - Judka Sznurkiewicz. Zwinął on spod ręki skarbnika sądowego Pawła Wawryka 17 tys. zł przeznaczonych na pensje dla pracowników wymiaru sprawiedliwości. Cóż to była za heca! Za ten primaaprilisowy „żart” Sznurkiewicz zainkasował 4 lata więzienia.

  Nie rezygnowali z odwiedzin na ul. Warszawskiej również miejscowe spece od łomu i wytrycha. W styczniowy wieczór 1929 r. trzech włamywaczy zakradło się do mieszkania lekarza Mieczysława Gruszkiewicza (Warszawska 34). Złodziei spłoszył brat tegoż, znany adwokat Bronisław Gruszkiewicz, zajmował lokal powyżej. Porzucona kasetka z biżuterią, pieniądze i inne łupy zostały odzyskane. Schwytany w pościgu po ulicy recydywista Piotr Łobaczow zainkasował wkrótce kolejny wyrok. Warszawska też miała swoje ciemniejsze strony.


Włodzimierz Jarmolik

Translate