Odbiorcy prądu z Białegostoku zażądali od lokalnej spółki energetycznej obniżki cen prądu. Gdy żądania nie zostały spełnione ogłosili strajk elektryczny i ograniczyli pobór energii. Do łask wróciły świeczki i nafta, ale dopięli swego. Ceny prądu spadły do 80 gr/kWh. Podobne strajki odniosły sukcesy także w innych miastach międzywojennej Polski.
To nie pierwszy raz gdy ceny energii elektrycznej są jednym z kluczowych tematów debaty publicznej. Podobnie było w Polsce w latach 30. Po wybuchu Wielkiego kryzysu polski rząd z jednej strony doprowadził do deflacji w kraju, a z drugiej strony nakładał na energię i urządzenia elektryczne kolejne podatki, które miały pomóc w zasypywaniu gigantycznej dziury budżetowej.
Taka polityka doprowadziła nie tylko do protestów antyrządowych, ale też strajków elektrycznych wymierzonych w spółki energetyczne, które nie chciały obniżać cen prądu w dobie znacznego zubożenia społecznego. Takie protesty wybuchły m.in. w Warszawie, Łodzi, Radomiu, Piotrkowie i Białymstoku.
Ostry charakter przybrały zwłaszcza w tym ostatnim mieście, gdzie od początku XX wieku silną pozycję miała lewica i ruchy anarchistyczne. Latem 1932 roku zawiązał się tam „Międzyzwiązkowy komitet walki o tańsze światło elektryczne” zainicjowany m.in. przez Związek Lokatorów. Białostockie organizacje społeczne domagały się obniżenia cen prądu z 92 do 60 gr/kWh i zmniejszenia opłaty za licznik ze 1,50 zł do 63 gr miesięcznie.
Spór na dobre rozgorzał gdy w sierpniu Białostockie Towarzystwo Elektryczności, zamiast obniżyć taryfy, jak chcieli tego protestujący, przedstawiło nowy skomplikowany cennik obniżający stawki w przypadku większego zużycia energii niż wynosiło ono zwykle do tej pory.
Następnego dnia Dziennik Białostocki podawał przykład krawca Czerniaka, którego miesięczny rachunek za 2 kWh zużytej energii elektrycznej wyniósł 5 zł 27 gr, z tego 1,84 zł za samo zużycie energii, 1,50 zł za wynajęcie instalacji, 1,75 zł opłaty stałej i 18 gr podatku elektrycznego.
„I gdybyż to był człowiek zamożny, w którego budżecie złotówka nie odgrywa większej roli. Czerniak – to nędzarz, pracujący po 16 godzin na dobę i otrzymujący za to groszowe wynagrodzenie. Każdy grosz – nadpłacony przez tego niewolnika igły – to kawałek chleba, odjęty z ust jego ośmiorga dzieci. Dla elektrowni jest to obojętne, nie chce ona wziąć pod uwagę, że znaczna część jej abonentów to tacy sami biedacy. Czy zrozumie, że dalej się w ten sposób postępować nie da?” – pytał dziennik, zachęcając mieszkańców do przystąpienia do strajku ostrzegawczego.
„Niech nikt się nie wyłamie z solidarnej akcji strajkowej. Niechaj w dniu tym nie pali się ani jedna lampa elektryczna” – nawoływał komitet strajkowy.
Nazajutrz strajku ostrzegawczego „Dziennik Białostocki” chwalił się jego sukcesem: „Białystok może być z siebie dumny. Pierwsza próba sil, pierwsze ostre posunięcie w walce ze zdzierstwem elektrowni—wczorajszy demonstracyjny strajk elektryczny wypadł imponująco. Bojkot był powszechny, objął całe miasto, wszystkich mieszkańców.
Fasady domów zarówno w śródmieścia, jak na przedmieściach, tonęły w ciemnościach. Przez okna przebijały mdłe, szczupłe światełka świec lub lamp naftowych. To samo było ze sklepami. Handel odbywał się przy świeczkach, któremi oświetlano również wystawy. Zwolnione były oczywiście od bojkotu instytucje użyteczności publicznej, jak szpitale wodociągi, oraz drukarnie gazetowe. Paliły się w niektórych domach światła na klatkach schodowych, jak tego wymagają przepisy policyjne. Wypadki wyłamania się ze strajku były tylko sporadyczne, i – jak każdy mógł stwierdzić – dadzą się policzyć na palcach.”
Gazeta odnotowała także, że strajkujący egzekwowali przyłączanie się do bojkotu: „ulicami krążyły tłumy publiczności, śledząc z ogromnem zainteresowaniem przebieg akcji. W wypadkach, gdy spostrzeżono gdzieś w mieszkaniu palącą się lampę elektryczną – reagowano natychmiast. Lampa po chwili gasła. Na ul. Marszałka Piłsudskiego publiczność zmusiła kino do zgaszenia reklam ulicznych i świateł w szafkach.”
Akcja mieszkańców miała też swoje ciemne strony. Jak donosiła Polska Agencja Telegraficzna: „w kilku mieszkaniach miało miejsce wybicie szyb, prawdopodobnie w związku ze strajkiem, a mianowicie w mieszkaniach sędziego sądu okręgowego "
Ponieważ naciski mieszkańców wciąż nie dawały oczekiwanych efektów, w styczniu białostocczanie przystąpili do strajku generalnego. Białostockie sklepy przygotowały się do akcji zwiększając zapasy lamp naftowych. Jednak, jak przekonywał Dziennik Białostocki, w ciągu kilku dni przed i po rozpoczęciu strajku sprzedało się ich kilka tysięcy, a chętnych na zakup kolejnych było tak wiele, że tym razem trzeba było naciskać na… sprzedawców lamp naftowych, aby nie podwyższali cen w związku z ogromnym popytem.
Trzy dni po rozpoczęciu strajku lamp w całym mieście zabrakło, za to do redakcji wpływały donosy, że sklepikarze… chrzczą naftę. Nowym problemem mieszkańców zająć miała się straż strajkowa, której członkowie otrzymali nawet legitymacje.
Koszty strajku ponosili też sami mieszkańcy. Prasa wyliczała, że najbardziej opłacalne źródło nieelektrycznego światła to naftowe lampy żarowe, w których koszt paliwa wynosił ok. 20 gr za wieczór. Akcja trwała jednak aż do wiosny.
Dopiero w maju 1933 roku władze Białostockiego Towarzystwa Elektrycznego poszły na ustępstwa i obniżyły cenę energii w podstawowej taryfie do 80 gr/kWh.
Obniżki cen energii elektrycznej w latach 1932-1933 wywalczono za pomocą strajków lub na drodze prawnej (korzystając z klauzul arbitrażowych zapisanych w części koncesji) w wielu miastach Polski. Stawki spadły o niemal jedną czwartą – do 55,5 gr/kWh dla gospodarstw domowych, 26,44 gr dla przemysłu i 22,11 gr na oświetlenie ulic.
Bartłomiej Derski