Z " lotniska " przed Ratuszem, jak to miejsce dzisiaj ktoś słusznie określił, wracam do kamienicy przy Młynowej 7, bo wiem, że nie oberwę od jakiegoś kamieniarza.
Jedno z mieszkań na parterze naszej kamienicy zajmowali państwo Manestyrukowie. Byli artystami cyrku " Warszawa ". Mieli dwie córki, mniej więcej w moim wieku, którymi podczas nieobecności rodziców w sezonie, opiekowała się mieszkająca z nimi, ich babcia. Nie potrafię nic więcej o nich napisać, bo który poważny mężczyzna w wieku sześciu lat zajmował się kobitkami.
Tata dziewczynek był akrobatą, mama - nie wiem. Po sezonie, w dłuższej przerwie między występami, pan Manestyruk ku wielkiej naszej radości, przebrany w uniform szympansa skakał po konarach drzewa rosnącego na środku podwórza. Trenując w ten sposób dawał nam przy okazji piękne występy, pokazując swą niezwykłą sprawność i kunszt w małpowaniu małpy. Ktoś, kto nie znał tego sprawnego artysty, mógłby pomyśleć, że na Młynowej zagnieździły się egzotyczne zwierzęta.
Naprzeciw mieszkania państwa cyrkowców, były dwa mieszkania. Nieco większe zajmowali państwo Kosiorowie z dwoma synami. Byli starsi ode mnie o pięć i dziesięć lat - wiekowi odpowiednicy moich siostrzyczek. Panią Kosiorową kojarzę z przydomowym ogrodem. Przeważnie tam ją widziałem, sprawującą wszelkie powinności związane z sadzeniem i pielęgnacją warzyw i kwiatów. Ten ogród nie był jej własnością, ale to ona poczuwała się do obowiązku ... no i pewnie lubiła, co nie oznaczało, że tylko państwo Kosiorowie z tego ogrodu korzystali. Nasza sąsiadka zapraszała wszystkich lokatorów.
Przy drzwiach do mniejszego mieszkania na parterze, ukrytymi nieco za schodowym biegiem, stał blaszany kibelek przykryty drewnianym dekielkiem. Był własnością sąsiadeczki, której nazwiska ze wzglądu na opisywane okoliczności nie wymienię. Pani ta, w dbałości o swoje zdrowie, szczególnie zimową porą, nie wychodziła jak wszyscy lokatorzy do wychodka na podwórzu, a swoje intymne potrzeby załatwiała w ten gustowny komplecik.
Nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nasza sympatyczna sąsiadka, będąc ponadto osobą uprzejmą i życzliwą, podczas dość głośnego korzystania z tego kibelka nie pozdrawiała nachalnie wchodzących do sieni słowami:
- Dzień dobry panie Zygmuncie - to do mojego taty ... a jak tam zdrowie szanownego pana?
Ojciec, poirytowany wchodził do mieszkania i dopytywał mamę z nadzieją, czy może znajdzie się ktoś w końcu, kto, cytuję: " wybije z głowy tej babie, tą jej przesadną uprzejmość".
Tadeusz Wrona