Postaw mi kawę na buycoffee.to

Białostockie "Whitechapel"

   Chanajki solidnie pracowały na swoją reputację w mieście. Tak to jest, że wszystkie większe miasta miały od zamierzchłych czasów swoją „dzielnicę cudów”, siedlisko biedy, występku i zepsucia. 

  Były one może nie tak okropne, jak ta średniowieczna, którą w powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu” odmalował francuski pisarz Wiktor Hugo, ale coś w tym duchu. Popatrzmy tylko na początki XX stulecia. W Paryżu oszałamiał wszystkich apaszowski Montmartre, w Londynie ponury Whitechapel, a w Nowym Jorku nieobliczalny Chinetown. Moskwę reprezentowała chachrajska Chitrowka, zaś Warszawę szemrane Nalewki. 

  A nasz Białystok z tamtych czasów? Chociaż wielokrotnie mniejszy od wzmiankowanych powyżej metropolii, także szczycił się podobnym „cudotwórczym” kawałkiem miasta. Były to żydowskie Chanajki, położone blisko zamożnego śródmieścia, ale różniące się od niego lichą zabudową i ubogimi choć zdeterminowanymi do życia mieszkańcami.

  Na niezbyt rozległym obszarze Chanajek  gnieździły się tysiące rodzin żydowskich robotników, chałupników i sklepikarzy, duża rzesza bezrobotnych i żebraków, moc dziewek upadłych oraz gromada zdeklarowanych złodziei i oszustów, czyli tzw. ferajna. Zasięg tej mrocznej dzielnicy nie był do końca jasny. Można go jednak jakoś zakreślić. Mieściła się z pewnością między ul. Lipową i Młynową z jednej strony i rozciągała się do ul. Sukiennej i Głuchej z drugiej. Przecinały ją trzy ważne arterie: Sosnowa, Surażska i Krakowska.

  Słynna była zwłaszcza ta ostatnia, w czasach carskich zwana Moesowską, siedlisko miejscowej rozpusty. Od Krakowskiej odchodziły lub leżały w pobliżu takie niebezpieczne ulice i zaułki, jak Marmurowa, Brukowa, Siedlecka, Orlańska, Cicha czy Piesza.

  Poprzez ul. Odeską i Malinowskiego wpływy Chanajek sięgały pobliskich centrów handlowych - Rynku Siennego i Rynku Rybnego, zaś ulicą św. Rocha można było dotrzeć na nieodległy Dworzec Centralny.

  A teraz garść cytatów z przedwojennej prasy, dających wyobrażenie o chanajkowskiej rzeczywistości. „Na Chanajkach zamieszkuje proletariat i biedota oraz niziny społeczne i męty miejskie. Czai się groza tragicznej sytuacji bezrobotnych mas, wyczekujących od dawna pracy i zmiany na lepsze. Chanajki nienawidzą bogatych i sytych. Nienawidzą burżujów, fabrykantów, kupców, kamieniczników, urzędników państwowych i policji. Brudne domki i odrapane kamienice - nędza Chanajek jest ponura i straszna”. 

  Swoje zdanie o wyglądzie Chanajek wyraził także w 1938 r. architekt białostocki Ignacy Tłoczek: „Własnym oczom nie uwierzy Europejczyk, przeskakując kolorowe ścieki w przepaścistych rynsztokach, przez które przerzucono mostki w dbałości o dobro mieszkańców, omijając w pośpiechu koszmarne obrazy pokrzywionych domów, bud i ruder, którym za komin służyła rura blaszana, płotów o wysokości do 4 m, kramików, których towar po inwentarze zmieściłby się w ręcznym koszyku, działek zabudowanych tak ciasno, że za podwórze służy ulica. Cała ta „urbanistyka” nabiera specjalnego kolorytu, gdy pod wieczór wyległe na ulice mrowie ludzi obsiądzie progi domów i rynsztoki, tamując wąskie przejścia między rynsztokiem a budynkiem zwane chodnikami. Obrazy tak ponure swoją obcością, tak potworną nędzą, tak sromotnym zaniedbaniem”.

  Przedwojenne Chanajki znane były jednak przede wszystkim z dokonań tamtejszych złodziei, oszustów i sutenerów. Była to owa sławetna ferajna, rządząca się swoimi prawami i niedająca wytchnąć białostoczanom. Dziennikarze zawsze mieli co pisać. 


Włodzimierz Jarmolik

Sowieci zawsze lubili sobie poszpiegować

 

     Koniec I wojny światowej. Polska odzyskała niepodległość. Od samego początku jej granice i terytorium penetrowane były przez wywiady sąsiednich państw.

   Przodowała w tym Rosja Sowiecka, utworzona po upadku carstwa Romanowów. Przegrana wojna Lenina z Piłsudskim w 1920 r. jeszcze bardziej wzmogła szpiegowskie działania Czeki, a później GPU, policji politycznej Kremla. Również Białystok ze swoim strategicznym położeniem na wschodzie II RP znalazł się na celowniku. O dziwo, do tej pory w swojej „mrocznej” rubryce nie pojawiła się ani razu żadna z takich szpiegowskich historii. Nadrabiam zaległość i przypominam od razu aż trzy. Każda na swój sposób inna.

   Najpierw za zdobywanie tajnych informacji zabrali się zwerbowani przez „czerezwyczajkę” z białoruskiego Mińska przygraniczni przemytnicy z okolic Stołpec. Robili to oczywiście dla pieniędzy i przyzwolenie na uprawianie szmuglu. Pod koniec 1922 r. w białostockim hotelu Bristol zatrzymani zostali małżonkowie Iszer i Sonia Milnerowie oraz Hersz Kagan. 

    Wszyscy mieli nieco ponad 20 lat. Znaleziono przy nich instrukcję w języku rosyjskim. Zawierała 9 punktów dotyczących kwestii wojskowych. Szpiegów przygotował i kierował nimi Jan Molgis, mieszkaniec Wilna. On też został zatrzymany. Śledztwo trwało blisko 2 lata. W końcu Sąd Okręgowy w Białymstoku wydał wyrok - 4 lata za kratkami. Tylko Soni Milnerowej się upiekło. Zdołała zbiec.

   Szpiegów interesowały zwłaszcza stacje kolejowe i mosty

W 1925 r. miała miejsce kolejna afera szpiegowska. Tym razem agentami sowieckimi okazali się... byli oficerowie armii carskiej osiedli w Polsce. Nie powodziło się im najlepiej. Ponieważ niektórzy z nich znaleźli zatrudnienie na kolei, zwłaszcza w Dyrekcji Wileńskiej, stali się obiektem zainteresowań sowieckiego wywiadu. W Białymstoku pracował m.in. Leon Kiryłow, jako inżynier. 

   Urzędnikiem kancelarii wydziału eksploatacji był Mikołaj Pawlukiewicz. Kierował grupką agentów Andrzej Kuryszew, buchalter Polskiej Spółki Telefonicznej. Interesowały ich plany węzłów kolejowych, mostów i materiały mobilizacyjne na wypadek wojny. Kopiowali je i wozili do poselstwa sowieckiego w Warszawie. Oczywiście nie za darmo. W końcu jednak służba bezpieczeństwa ich dopadła. 

   W kwietniu 1926 r. miał miejsce proces. W Białymstoku. Ówczesna prasa pisała: „Wzdraga się serce na widok zdrajców, których przyjęliśmy gościnnie, dając przytułek i pracę”. Wyroki były zróżnicowane, od 3 do 5 lat więzienia. Uznano je za zbyt łagodne. Jednocześnie opinia publiczna domagała się „wytępienia w wileńskiej Dyrekcji Kolejowej jaczajek rosyjskich, monarchistycznych i komunistycznych, jednako wrogich Polsce”.

   Latem 1933 r. znowu przed Sądem Okręgowym stanęli szpiedzy sowieccy. Byli to Maksym Sochor, lat 30, pracownik białostockiej PKP i Sender Ołtuski, lat 27, kierownik polskiego domu dziecięcego w Bobrujsku (Rosja). Zwyczajowo rozprawa odbywała się przy drzwiach zamkniętych. Do prasy trafił tylko taki oto komunikat: „uznać winnym M. Sochora, że w lipcu 1933 r. na terenie powiatu białostockiego umyślnie ujawnił innej osobie dokumenty, które ze względu na dobro Państwa Polskiego, należy zachować w tajemnicy, a mianowicie plan sytuacyjny stacji Łapy i terenu warsztatowego, i skazać go na 12 lat więzienia na mocy art. 47 i art. 52 Kodeksu Karnego oraz pozbawić praw publicznych, obywatelskich i honorowych na lat 10”.

   Prowadzący Sochora agent sowiecki S. Ołtuski dostał jeszcze więcej - 15 lat pobytu w przymusowym odosobnieniu. Obu szpiegów potraktowano bardzo surowo, ponieważ uznano ich za znaczących komunistów. Świadczyła o tym obecność w sądzie Teodora Duracza, broniącego w procesach politycznych „wierchuszkę” KPP.

                                                     Włodzimierz Jarmolik

Translate