Postaw mi kawę na buycoffee.to

Białystok na ekranie. Mieliśmy swoją filmówkę

    Do 1927 roku przy ulicy Kilińskiego 15 przez pewien czas funkcjonowała Szkoła Gry Kinematograficznej, czyli jak byśmy obecnie powiedzieli białostocka filmówka. 

  W lipcu 1927 roku miasto zelektryzowała informacja, że odbędą się w niej "zdjęcia filmowe, mające na celu stwierdzenie fotogeniczności kandydatów, oraz zapisy nowych adeptów na czteromiesięczny kurs filmowy". Dodawano też, że "wszyscy kandydaci otrzymają na własność zdjęcie na taśmie kinematograficznej. Pokaz filmu odbędzie się w jednym z miejscowych kin dla osób zainteresowanych oraz zaproszonych gości".

  Kamienica przy Kilińskiego była oblegana przez wyfiokowane a`la Pola Negri panny i wysmarowanych brylantyną, niczym Rudolf Valentino młodzieńców. Później szkołę przeniesiono do dawnego pałacyku gościnnego przy Kilińskiego 6. Firmował ją Zarząd Główny Związku Artystów Sztuki Kinematograficznej w Polsce.

  Program nauczania obejmował: historię kinematografii, filmoznawstwo, pisanie scenariuszy, kinotechnikę, psychologię gry, mimikę, plastykę i rytmikę, gimnastykę i sport. Wykładowcy rekrutowali się wyłącznie z warszawskiego środowiska filmowego, ale administracją zajmował się białostoczanin Mikołaj Sochor.

  Białystok wbrew pozorom nie był filmową pustynią. No, może nie zagrażał też Hollywood, ale już w 1920 roku zainteresowali się nim Amerykanie. Ich propozycja pretendować do Oskara raczej nie miała szans, ale dla białostoczan była interesująca. Otóż przybyli w czerwcu 1920 roku filmowcy z Amerykańskiego Towarzystwa Kinematograficznego postanowili wykonać "bezpłatne zdjęcia kinematograficzne mieszkańców m. Białegostoku, mających krewnych w Ameryce".

  Pomysł niebywały. Taki przedwojenny skype, tyle że niemy, a transmisja danych odbywała się okrętem przez Atlantyk. Zdjęcia do tych filmików nie były jednak bezpłatnie. Płacili za nie bowiem krewni w Ameryce. 

  Filmowano jednocześnie 12 osób. Niestety nie wiemy, czy odbiorca w Nowym Jorku bądź Chicago otrzymywał wykadrowanego krewniaka, czy musiał szukać go wśród 11 obcych delikwentów. No chyba, że ktoś przyprowadził cały tuzin rodzinny. Zdjęcia robiono w ogrodzie przy ulicy Sienkiewicza 28. Po ich zakończeniu wszystkie filmiki wyświetlono na specjalnym seansie w pobliskim kinie Apollo.

  Ale już prawdziwa kinematograficzna promocja Białegostoku mogła zaistnieć w 1924 roku. Stało się to za przyczyną "jednego z biur kinematograficznych", które złożyło białostockiemu magistratowi niezwykłą propozycję. Otóż w 1924 roku w Konstantynopolu organizowana była polsko- turecka wystawa. Biuro zwróciło się do prezydenta miasta Bolesława Szymańskiego z propozycją "zrobienia zdjęć Białegostoku dla propagandy".

  Propagandę wyceniono na osiem złotych za metr taśmy filmowej. Prezydent stwierdził jednak, że "cel jest wątpliwy" i nie dał nawet złotówki. Ubolewano nad jego skąpstwem, które doprowadziło do tego, że "piękne Turczynki i wyznawcy islamu nie będą mieć szczęścia oglądania białostoczan".

  Ale już we wrześniu tegoż roku propaganda triumfowała. Niestety tym razem sfilmowana okoliczność była niewątpliwie wątpliwa. Wietrzący sensację właściciele białostockiego kina Modern postanowili sfilmować wyczyny futbolistów. 

  Dzielna reprezentacja Białegostoku stanęła na wysokości zadania i nie zawodząc przebiegłych biznesmenów przerżnęła mecz 12 zero. 13 września 1924 roku film z tej klęski pokazano na uroczystym seansie w Modern. Musiał wyglądać jak dzisiejsze sport news. Bramki w tym meczu padały bowiem średnio co 7 minut. To dopiero emocje.

  Ale były też poważniejsze lokalne wątki filmowe. 15 sierpnia 1925 roku z okazji święta Żołnierza Polskiego w tymże samym kinie Modern odbyła się premiera amerykańskiego filmu Cywilizacja - Wojna Europejska 1914-1917. Magnesem był udział w nim gwiazdora Williama Humphrey`a.

  Film zapowiadano jako "wstrząsający akt oskarżenia przeciwko sprawcom wojny wszechświatowej". Ukazywał on "krwawe bitwy na rosyjsko - niemieckim froncie na lądzie, morzu i powietrzu w okolicach Grodna i Augustowa". Widzów miały oszołomić "aeroplany, cepeliny, tanki, bombardowanie miast i fortec", a przerazić "mord, rzeź i gwałt". Dodatkowym walorem filmu były "oryginalne zdjęcia".

  Zapisał się też Białystok w historii polskiej kinematografii. Oto w sierpniu 1927 roku warszawskie Towarzystwo Kinematograficzne Star-Film przystąpiło do ekranizacji powieści Andrzeja Struga "Mogiła Nieznanego Żołnierza". Jej akcja rozgrywa się w latach I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej, które są tłem losów kapitana Michała Łazowskiego, jego żony Wandy i córki Nelly. Melodramatyczne wątki powieści przeplatane są dramatycznymi wydarzeniami, które wstrząsnęły Europą. 

  Film reżyserował Ryszard Ordyński, a występowała w nim cała plejada znanych aktorów, między innymi Maria Malicka, Maria Gorczyńska, Leokadia Pancewiczowa, Jerzy Leszczyński i Kazimierz Justjan.

  Pod koniec sierpnia ekipa filmowa przyjechała do Białegostoku, aby tu, wykorzystując miejskie plenery, kręcić zdjęcia. Wzbudziło to w całym Białymstoku prawdziwą sensację. Pisano, że "gdziekolwiek odbywają się zdjęcia filmowe, gromadzą się tłumy gapiów, zwłaszcza, że w filmie występują bolszewicy, których Białystok oglądał z bliska w r. 1920".

  Premiera filmu odbyła się w Warszawie 16 grudnia 1927 roku, ale do Białegostoku film trafił dopiero 25 stycznia 1928 roku. Wyświetlano go w kinie Modern, reklamując - Białystok na ekranie!


Andrzej Lechowski 

1915 r. Ciosem dla miasta była ewakuacja ludzi i przemysłu

    Już w połowie lipca "urzędnicy miejscowych instytucji rządowych otrzymali zawiadomienie, że władze wojskowe uznały za stosowne polecić rodzinom urzędników wyjechać z Białegostoku". Rozkaz ten dotyczył całego zarządu miejskiego.

  Na wniosek doktora Bohdana Ostromęckiego rada miejska na nadzwyczajnym posiedzeniu uchwaliła, że ewakuowanym zostaną wypłacone zapomogi ewakuacyjne w wysokości dwóch miesięcznych pensji. Zarząd został wywieziony do Kaługi. Tam też trafił Józef Karol Puchalski, który już po odzyskaniu niepodległości został pierwszym, tymczasowym prezydentem Białegostoku.

  Po mieście krążyły pogłoski o ewakuacji białostockich szkół. Nasiliły się one, gdy wywieziono większość personelu Instytutu Panien Szlacheckich. Oczekiwano, że lada dzień do Tuły bądź Smoleńska przeniesiona zostanie szkoła realna. Wyjątkowy brak wyczucia sytuacji reprezentowały władze szkolne, które "nie otrzymały żadnych wskazówek dotyczących czasu rozpoczęcia zajęć szkolnych w r. b., wskutek czego zamierzają rozpocząć zajęcia jak zwykle w połowie sierpnia".

  Kolejnym rozkazem władze wojskowe nakazały opuszczenie miasta wszystkim mężczyznom. Jak pisał wspominany w poprzednich odcinkach tej opowieści Stefan Brzostowski "wszystkie mieszkania były skrzętnie kontrolowane i przeszukiwane. Nikt nie mógł pozostać, by zasilić sobą zbliżającej się szybkim krokiem niemieckiej armii. Dużo Polaków, którzy uniknęli cudem wcielenia do szeregów rosyjskich, starało się pozostać w Białymstoku". Dalej wspominał, że "w Białymstoku znalazło się szereg osób, które z narażeniem własnego życia przebierali i karmili oraz przechowywali rosyjskich żołnierzy".

  Chodziło tu oczywiście o Polaków. "Jeden z takich ludzi p. Albin Brzostowski (właściciel popularnej księgarni przy Rynku Kościuszki A. L.) przechowywał na swoim strychu ośmiu żołnierzy przez dwa tygodnie. Inni dostarczali cywilnych ubrań, by tem łatwiej uchronić dezerterów przed przenikliwym okiem moskali. Zajmowali się tym oprócz wymienionego p.p. Maciejewski, Mioduszewscy, Gliński i inni".

  Jednak główny impet rosyjski skierowany został na demontaż i ewakuację białostockiego przemysłu. Najpierw powołana została komisja rekwizycyjna i szacunkowa. Jej zadaniem było, jak pisał Henryk Mościcki "rekwirowanie maszyn, motorów, miedzi, niklu oraz szacować młyny, kotły i t. p. przeznaczone na zniszczenie". 

  Na czele komisji stanął inżynier Kazimierz Goławski. Powodowała nim chyba tylko naiwność, że uda mu się cokolwiek ocalić. Praktyka bowiem przerosła wszelkie oczekiwania. Brzostowski pisał, że "niżsi agenci i funkcjonariusze władz rozporządzenia i zlecenia swych zwierzchników wykonują na oślep automatycznie, bez żadnych względów racji i elementarnej logiki". Wspominał, że "aby wyciągnąć z tej czy innej maszyny jakąś tam śrubę lub kółko miedziane, rozbijają całą maszynę, niszczą całe urządzenie techniczne. Kotły, motory, różne urządzenia - wszystko to niszczy się w sposób barbarzyński".

  Procederowi temu towarzyszyło szerzące się na wielką skalę łapówkarstwo. "Dzięki łapówkom uratowali swe zakłady niektórzy fabrykanci i przemysłowcy białostoccy. Uratował również swój młyn p. I. Sztejn". Nie udało mu się jednak pozostać w Białymstoku. Młyn uznany za strategiczny zakład wywieziony został w całości pod Połtawę. 

  To czego nie można było zdemontować podpalano. Tak stało się w stacji pomp białostockiego wodociągu. Najpierw zażądano od dyżurnego stacji 25 rubli łapówki. Praktyczny majster oświadczył, że nie da pieniędzy, bo "kto mi te pieniądze zwróci". Wobec tego stacja została spalona, a miasto pozbawione wody.

  Brzostowski przytacza ponury obraz Białegostoku z tamtych dni, w którym "codziennie to tu, to tam słychać było w mieście huki wybuchów. Nocami zaś niebo nad Białymstokiem było purpurowe: tu i ówdzie paliły się w mieście i na przedmieściach różne obiekty fabryczne i przemysłowe". Przytacza też pamiętnikarz znamienną, niemal symboliczną opowieść o dzwonach kościelnych. 

  Warto zacytować ją w całości. "Przyszedł dzień, że rosyjskie stupajki rozkazały dzwony zdjąć i wywieźć do Rosji, by Niemcom materiału na puszki i puli nie zostawiać. Ks Szwarc nie kwapił się jednak z wykonaniem rozkazu".

Tu pamięć Brzostowskiego okazała się zawodna. Ksiądz Wilhelm Szwarc w trakcie tej rosyjskiej akcji już nie żył. Zmarł w marcu 1915 roku. Jego następcą był ksiądz Antoni Songajłło i to on ociągał się z wykonaniem tego polecenia.

  Ale wracajmy do opowieści Brzostowskiego. "Na kilkakrotne przypominanie o obowiązku wykonania woli wysoczajszago ukazu ks. Szwarc (Songajłło A.L.) odpowiadał, że nie ma ludzi, któryby mogli spiżowy ciężar zdjąć z wieży, albo nie ma środków komunikacyjnych i t. p. Zdenerwowani moskale pewnego wieczoru przyprowadzili własnych ludzi, zdjęli 7 dzwonów z wieży, ustawili je według wielkości na cmentarzu kościelnym (czyli przy kościele A.L.), sporządzili odpowiedni protokół i obiecali nazajutrz zabrać.

 Ks. Szwarc (Songajłło A.L.) postanowił i tym razem uchronić mienie kościelne od straty. W nocy zamieniono jeden dzwon. Zabrano mianowicie największy, a postawiono najmniejszy, tak że zaprotokółowana ilość zgadzała się. "Skradziony" dzwon schowano w wielkim ołtarzu za mensą.     Dzwon ten przetrwał schowany całą wojnę i dopiero po zawarciu pokoju z Sowietami w Rydze ujrzał światło dzienne. Wrócił na stare miejsce na wieży i jak dawniej rozbrzmiewa swym metalicznym głosem na chwałę Bożego imienia". Nie wiem czy przechowywanie dzwonu aż do pokoju ryskiego, czyli do marca 1921 roku to nie kolejna luka w pamięci Stefana Brzostowskiego, ale to najmniej istotne w tej historii.


Fot. Fabryka maszyn i odlewnia żeliwa Jowela Gotliba z ulicy Łąkowej przygotowana do ewakuacji. Lipiec 1915 roku. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego


Andrzej Lechowski 

Translate