Święta, które obchodzili nasi przodkowie niecałe 100 lat temu, przebiegały nieco inaczej (chociaż do tej pory zachowały się pewne elementy). Jak więc wyglądał okres bożonarodzeniowy w 20-leciu międzywojennym? Przyjrzyjmy się czasom naszych pradziadków i prababć.
Polacy w 20-leciu międzywojennym mieli wiele powodów do radości (w końcu mogli żyć w odzyskanej ojczyźnie), ale i sporo powodów do zmartwień. Niemal od początku swojego istnienia II RP walczyła z problemami ekonomicznymi (a do początku lat 20. jeszcze z epidemią hiszpanki).
Później zaś wielki kryzys nie oszczędził jej mieszkańców. Mimo to zawsze czasem skromniej, a czasem wystawniej, obchodzono wówczas święta Bożego Narodzenia. W końcu dzień narodzin Jezusa to dla chrześcijan (a więc większości wyznaniowej w II RP) jeden z najważniejszych dni w roku. Jak więc nasi przodkowie przygotowywali się do tych dni? Co znalazło się na wigilijnych stołach naszych prababć i co w tym czasie robili panowie pradziadkowie?
Na początek przyjrzyjmy się choince (najczęściej świerk, znacznie rzadziej jodła). W końcu świąteczne drzewko to obecnie nieodłączny element świąt. W 20-leciu międzywojennym nie było to takie oczywiste. W niektórych regionach Polski choinki były dosyć powszechne (przede wszystkim w zachodniej i centralnej części). Z kolei na południe kraju przywędrowały dopiero po II wojnie światowej. Tam częściej można było zobaczyć podłaźniczkę, czyli czubek jodły, świerku lub sosnową gałąź wieszaną pod sufitem. Ewentualnie drzewko zastępowano odświętnie ubranym wieńcem iglastym, w którym na środku znajdowała się miska z makiem.
Na choinkach wieszano również jabłka, orzechy i słodycze, a także świeczki (które nie były jednak dobrym pomysłem ze względu na ryzyko pożarów) oraz tzw. anielskie włosy. Większość ozdób była jednak wykonywana własnoręcznie przez domowników. Ich przygotowanie wiązało się nie tylko z tradycją i dobrą zabawą, ale było podyktowane względami ekonomicznymi. W końcu nie każdego było stać na kosztowne dekoracje.
W 20-leciu międzywojennym uważano, że "kuchnia" to domena kobiet. Panowie tuż przed świętami raczyli się swoim towarzystwem spotkaniach świątecznych nazywanych "śledzikami". Nie brakowało na nich tradycyjnych świątecznych dań, a także alkoholu. Czasem były to jednorazowe wieczory. Zdarzało się jednak, że mężczyźni spędzali na "śledziku" kilka dni, aby "nie przeszkadzać gospodyniom domowym", krzątającym się w kuchni kobietom. Musiały przygotować potrawy nie tylko na wigilijną wieczerzę, ale i resztę świąt. Pamiętajmy, że wówczas nie było gotowych produktów. Wszystko (i to dosłownie) trzeba było zrobić własnoręcznie. W samo Boże Narodzenie bowiem nie można było nic robić w kuchni — nawet pokroić bochenka chleba.
Obecnie przyjęło się, że tradycyjną rybą na świątecznych stole jest karp. W 20-leciu międzywojennym faktycznie pojawiała się w kuchni, ale była kojarzona z kuchnią żydowską. Polskie gospodynie domowe preferowały przede wszystkim potrawy sandacza i szczupaka. A karp, jeżeli w ogóle się pojawiał to w formie tzw. karpia po polsku, czyli rybę w słodkim sosie z dodatkiem piernika, piwa, rodzynek i miodu.
Jak pisała Aleksandra Zaprutko-Janicka, w książce "365 obiadów. Praktyczna książka kucharska" Maria Gruszecka już w 1930 r. wymieniła karpia wśród wigilijnych przysmaków. Oprócz niego na kolację proponowała m.in. barszcz z uszkami, zupę migdałową, paszteciki z ryby, jarmuż z kasztanami, groszek zielony z grzankami, pieczonego szczupaka, sandacza z jajkami, kluski ze śliwkami, kruche pierożki, leguminę makową, a także budyń z szodonem.
Po wigilijnej wieczerzy (oczywiście z obowiązkowym dzieleniem się opłatkiem) w gronie rodziny cała familia udawała się do kościoła na pasterkę. A po powrocie wszyscy raczyli się ciepłą zupą i wspólnym kolędowaniem.
A co na pozostałe dni? W Boże Narodzenie i w św. Szczepana delektowano się już mięsem, w tym flakami z pulpecikami oraz klasycznym rosołem z makaronem i barszczem z kołdunami.
Warto też wspomnieć o służbie, która w bogatych domach w miastach zostawała na święta w posiadłościach, w których pracowała na co dzień. Służące również ciężko pracowały przy domowych porządkach i świątecznym gotowaniu. Ich pracodawcy z reguły wręczali im dodatkowe gratyfikacje finansowe i prezenty.
Boże Narodzenie było czasem poświęconym rodzinie. To z krewnymi wspólnie kolędowano i jedzono najpierw świąteczne śniadanie, a potem obiad. Był to bardzo uroczysty czas. W drugi dzień świąt zaś atmosfera stawała się nieco luźniejsza.
26 grudnia, czyli w dzień św. Szczepana również udawano się na mszę, podczas której wierni obrzucali się symbolicznie poświęconym wcześniej owsem. Później zaś czas im mijał na kolędowaniu w gronie rodziny i przyjaciół. W drugi dzień świąt częściej wychodzono w odwiedziny. Była to więc wyjątkowa okazja do spotkań.