Postaw mi kawę na buycoffee.to

Piękny dworzec w Białymstoku ?

   Piękny dworzec kolejowy w Białymstoku, to żadna nowina. Wiedział o tym każdy podróżny jadący przez nasze miasto już od 1863 roku. Do polskiej literatury wprowadziła go Maria Dąbrowska, zachwycając się poczekalniami i bufetami.

  Nasz dworzec, czego nie widać, oprócz urody kryje też najciekawsze historie. Cała Polska może ich nam zazdrościć. Oto kolejna historyjka dworcowa. Wydarzyła się 29 grudnia 1920 roku.

  Pociągiem z Wilna do Warszawy podróżowała z dwójką dzieci pewna mieszkanka wsi Wilkiszki. O godzinie 11 pociąg zatrzymał się na stacji Białystok. Podróżna korzystając z postoju postanowiła w bufecie zamówić herbatę dla dzieci.

  Gdy była w dworcowym budynku, to ku jej przerażeniu pociąg ruszył. Nie miała najmniejszych szans na dogonienie odjeżdżającego składu. Zwróciła się więc z prośbą do dyżurnego o powiadomienie telefoniczne, aby na najbliższej stacji wysadzono jej dzieci. Dyżurny ze stoickim spokojem oświadczył, że to nie mieści się w jego kompetencjach służbowych. Szczęśliwie, że przerażonymi dziećmi zaopiekowali się podróżni, nie bacząc na swoje kompetencje. W efekcie po kilku godzinach maluchy odzyskały matkę.

  Ale bywało, że w poczekalni rozstrzygane były sprawy matrymonialne. 7 stycznia 1920 roku porannym pociągiem z Moskwy przyjechało młode małżeństwo. Rozmawiali po rosyjsku. On pokręcił się po poczekalni, po czym zaprowadził kobietę do bufetu. Usadowił ją przy stoliku i kazał poczekać.

  Niewiasta zmęczona długą podróżą zasnęła. Gdy obudziła się po kilku godzinach zorientowała się, że jej towarzysz zniknął wraz z bagażami. Zrozpaczona, nie wiedząc co ma czynić, zaczęła szukać pomocy wśród dworcowego personelu. Opowiedziała wnet, że mężczyzna z którym przyjechała, był świeżo poślubionym mężem. Poznali się w Moskwie. On był białostoczaninem. Podawał się za wdowca i opowiadał, że zostawił w Białymstoku syna. Oboje postanowili więc czym prędzej przyjechać do jego rodzinnego miasta. A tu masz ci los. Sytuacja niestety wyglądała na beznadziejną. Słuchaczy w pewną konsternację wprawiał fakt, że wiarołomny małżonek nosił takie samo nazwisko jak prezydent Białegostoku - Szymański.

  Porzucona na dworcu Rosjanka, dopominająca się, aby sprowadzono tu Szymańskiego, który w Moskwie zawrócił jej w głowie, to dopiero była gratka dla plotkarzy. Cóż było robić. Porzucona Rosjanka, popijając dworcową herbatę, czekała aż los się nad nią zlituje.

   Na białostockim dworcu jeszcze w marcu 1919 roku na potrzeby przejeżdżających przez Białystok transportów wojskowych urządzona została w remontowanym budynku stacyjnym herbaciarnia żołnierska, którą prowadziło Koło Polek. Kierownictwo tej placówki objęła Helena Wieczorek.

  Zmęczeni podróżą żołnierze mogli tu kupić "po cenie kosztu herbatę, chleb, bułki, wędlinę i papierosy". W trakcie prowadzonego remontu dworca, herbaciarnię przeniesiono do tymczasowego baraku "zgoła nieodpowiedniego pod schodami, gdzie znacznie mniej wygodnie i chłód często dokucza".

  Ruch na dworcu był duży. Żołnierze, podróżujący cywile i witający ich białostoczanie tłoczyli się na wąskich peronach. Dla ich wygody w lutym 1920 roku na peronach pojawiło się 20 bagażowych. Jedynym ich uniformem były czapki z numerkami. Wkrótce jednak wprowadzono zmianę. Nakazano bagażowym numery "przytwierdzić przy boku". Powód był prosty. Zdarzało się bowiem, że gdy już bagażowy miał czyjąś walizę, to wciskał czapkę do kieszeni i tyle go widziano. Z numerem "przy boku" już było trudniej czmychnąć z cudzym bagażem.

   Od tegoż 1 marca 1920 roku podróżni mogli też skorzystać z "przyjmowania i wydawania przekazów pieniężnych" oraz z "przyjmowania telegramów o każdej porze dnia do wszystkich miejscowości w Polsce".

   W latach 1920 - 23 z racji odbudowy mostu na Narwi w Uhowie pociągi relacji Wilno - Białystok - Warszawa kursowały drogą "okólną", która prowadziła z Warszawy przez Siedlce - Wołkowysk - Białystok i dalej do Wilna.

   Zasłużoną sławą na tej trasie cieszył się bufet kolejowy w Siedlcach prowadzony przez małżeństwo Harbachów. Od 1923 roku gdy pociągi powróciły na swój stary tor Harbachowie zwinęli siedlecki interes i przenieśli się do Białegostoku. Tu "objęli bufet I - II klasy". Od tej pory zaczął on słynąć z wyśmienitej kuchni. Ceniła ją kolejarska brać, polecana była podróżnym. Ale byli też białostoczanie, którzy u Harbachów stołowali się od śniadania do kolacji.

                                   Andrzej Lechowski

1938 r . Starosielce. Brutalne zabójstwo

 

    Był późny ranek 1938 r. Popularna w Starosielcach restauracja, prowadzona przez Antoniego Piekutowskiego, wbrew codziennym praktykom, była wciąż zamknięta.

   Zaniepokoiło to najbliższych sąsiadów. Co prawda wiedzieli oni, że właściciel gastronomicznego przybytku z wyszynkiem przebywał aktualnie w białostockim szpitalu, ale interesu przecież doglądała skrupulatnie żona. W połączonym z lokalem mieszkaniu przebywało też stale kilka innych osób, członków rodziny restauratora. A tutaj żadnej, porannej, zwyczajowej krzątaniny. Czyżby jakieś nieszczęście? Może zaczadzieli!

   Sąsiad, Abram Pejsachowicz, szczególnie zainteresowany szybkim otwarciem restauracji, postanowił przeleźć przez płot na podwórze, żeby sprawdzić co się dzieje. Już na schodkach do kuchni dostrzegł dużą, brunatną plamę. Domyślił się czegoś złego i zawiadomił o wszystkim starszego posterunkowego Żochowskiego. Ten ostrożnie wszedł do mieszkania i zastał tam trzy zakrwawione trupy - Stefanii Piekutowskiej, jej matki - Hilarii Kurzynowej, szwagierki - Heleny Piekutowskiej i córki Ireny. Ta ostatnia dawała jeszcze znaki życia.

  Już w pół godziny później na miejscu makabrycznego znaleziska zjawili się sędzia śledczy, prokurator rejonowy i moc funkcjonariuszy w mundurach. Biegły lekarz dokonał oględzin zwłok, które wskazały wielokrotne rany cięte i tłuczone, przede wszystkim głowy, zadane ciężkim i tępym narzędziem. Stwierdzono też próbę podpalenia mieszkania, zapewne w celu zatarcia śladów zbrodni. 

   Policja rozpoczęła energiczne poszukiwania sprawcy lub sprawców tragedii rodziny Piekutowskich. Jako pierwszych przebadano podejrzanych typów ze Starosielc. Stali bywalcy restauracji, zwłaszcza mieszczącej się tam sali bilardowej, mogli dobrze wiedzieć o zamożności właściciela, założono bowiem, że zbrodnia miała charakter rabunkowy. Na czele listy znaleźli się szofer Astukiewicz i kolejarz Bielicz, którzy poprzedniego wieczora ostatni opuścili lokal. Podejrzenia co do tych osobników wzmocnił fakt braku przekonywującego alibi na noc z 23 na 24 listopada.

   Na wieść o wymordowaniu rodziny do Starosielc powrócił ze szpitala Antoni Piekutowski. Jego zeznania pozwoliły ustalić, co zostało zrabowane z jego domu i restauracji. Były to przede wszystkim pieniądze trzymane przemyślnie w maszynie do szycia. Zginęło blisko tysiąc złotych. Pozostało jednak drugie tyle, których rabuś nie odkrył. Te, zwłaszcza bilon, znajdowały się w rulonach z umieszczoną na papierze sumą. Z domu zniknęła też biżuteria, papiery wartościowe, papierosy i różne, drobne, acz posiadające sporą wartość przedmioty.

   Policja w swoich działaniach nie ograniczyła się tylko do dwóch zatrzymanych, Astukiewicza i Bielicza. Badała też inne, pojawiające się ślady. Wkrótce w orbicie jej zainteresowań znalazł się 22-letni Władysław Poskrobko, częsty bywalec w lokalu Piekutowskiego, namiętny gracz w bilard i karty. Ten przedstawiciel starosielskiej złotej młodzieży, urodzony aż w amerykańskiej Filadelfii, zaczął dysponować podejrzanie dużymi sumami, które wydawał na lewo i prawo.

    Poskrobko został zatrzymany. Podczas rewizji osobistej znaleziono przy nim blisko 200 zł. Ich posiadanie tłumaczył wygraną w karambolkę. Policja nie dała temu wiary i przeprowadziła gruntowną rewizję w jego domu. W różnych schowkach znaleziono poutykane pieniądze, w tym rulon z napisem - 45, podobny do tych zrabowanych Piekutowskiemu. 


      W ręce policji trafił też ciężki młotek ukryty w kredensie i siekiera zakamuflowane w kloace. Pokazano to wszystko Władysławowi Poskrobce. Ten, po dłuższym namyśle, przyznał się winy. Jako swojego wspólnika w zbrodni i rabunku wskazał młodszego brata Zygmunta.

    W dniach 14 - 16 lutego odbył się w białostockim Sądzie Okręgowym proces braci Poskrobków. Wywołał on ogromne zainteresowanie wśród białostoczan. Liczba wejściówek była ograniczona, zaś gmach sądowy, oblegany przez kilkuset chętnych wysłuchania zeznań o krwawej zbrodni, strzegł kordon policyjny.     W tej niewątpliwie najgłośniejszej sprawie, wyrok mógł zapaść tylko jeden - kara śmierci. Otrzymał go Władysław Poskrobko, który zresztą sam o to poprosił w ostatnim słowie.


Włodzimierz Jarmolik

Translate