Trzeba wreszcie skończyć tą szkołę podstawową. I tak chodziłem tam o rok za długo. Do średniej, dojeżdżałem z końcowego przystanku " siódemki " z ulicy Mickiewicza na Antoniuk, do Technikum Wodno - Melioracyjnego. Nazywano na mieście nas - uczniów tej szkoły, tak pieszczotliwie - " szczurami ".
Dojeżdżałem z paroma kolegami, przez pięć lat, przeważnie " na gapę ". Kto by tam poważne pieniądze w jednym pakiecie wydawał na bilet miesięczny. Pamięta zapewne część Państwa, pierwsze automaty, jakie wprowadziła MPK.
Były to takie potężne pudła marki " Krab ".Zakup biletu w takim automacie polegał na tym, że do jednej dziury należało wrzucić złotówkę, do drugiej pięćdziesiąt groszy, nacisnąć " knefel " i wyskakiwały dwa papierki opatrzone m in. wymienionymi nominałami.
Oczywiście, niedługo po przekazaniu tych " automatów " do użycia, zaczęliśmy używać patentu wymyślonego na innej linii osobowej do zakupu tych biletów, powiedziałbym, bardziej atrakcyjnego dla nas - biednych uczniów. W zastosowaniu tego patentu pomagały nam, złotówka i moneta pięćdziesięciogroszowa ...obie wielokrotnego użycia. Potrzebny był też odcinek mocnej nici.
Do przewierconych cienkim wiertłem monet wiązało się tą nić i gotowe. Gdy wsiedliśmy do autobusu ( na końcowym przystanku " siódemki " - przypominam ) robiliśmy krąg i jeden z lepszych techników obsługujących ten patent, kupował dla wszystkich uczestników kręgu, potrzebne bilety, poprzez włożenie do rzeczonych dziur nawierconych monet, trzymając w jednej dłoni końcówki nici, drugą ręką przyciskał knefel i zgrywając odpowiednio te czynności czasowo, bileciki wyskakiwały.
Miałem jeszcze jeden ciągnący się problem związany z dojazdem do szkoły ,,, ale tylko przez cztery lata. Otóż, gdy skończyłem pierwszą klasę, na moją dzielnicę w pobliże mojego miejsca zamieszkania, przeprowadził się pan profesor od matematyki.
Był to szacowny, starszy już pan zwany przez nas, tym razem naprawdę pieszczotliwie " Dziadkiem " z przeszłością walki zbrojnej p-ko najeźdźcom - tą w patriotyczną stronę nakierowaną. Chodził do Mickiewicza ulicą Jagiellońską, którą i ja chodziłem o tej samej porze. To chodziliśmy razem. Po drodze trzeba było rozmawiać, więc on opowiadał a ja słuchałem. Gdy coraz częściej się powtarzał, to zacząłem chodzić równoległą do Jagiellońskiej Szosą pod Krzywą.
Nadkładałem nieco drogi ale co tam? Młody byłem! A po co koledzy mieli myśleć, że mam z Panem Profesorem jakąś tam komitywę? Wystawiał mi pozytywne oceny. Ale ile ja, w ciągu tych czterech lat nadłożyłem drogi? A dziś bym go chętnie jeszcze raz posłuchał.
Tadeusz Wrona