Ciekawe zdjęcie, sygnowane przez A. Gulińskiego. Może uda się ustalić realia tej wizyty. W tle widać białostocką fontannę, czyli wodotrysk koło Ratusza. Dwa okazałe samochody jadą ulicą Lipową.
Proszę przyjrzeć się kamiennemu "rondlowi" wystającemu ponad bruk. To był postument dla policjanta, który mógł go wykorzystać dla kierowania ruchem. Wiemy, że znajdował się tuż przy wylocie ulicy Sienkiewicza, a więc opis miejsca się zgadza. Bohaterowie zdarzenia też nie budzą wątpliwości.
Na tylnym siedzeniu pierwszego automobilu (z orłem na masce!) siedzą: prezydent II RP prof. Ignacy Mościcki i wojewoda białostocki Marian Zyndram-Kościałkowski. Obaj patrzą na grającą orkiestrę 42. pułku piechoty. W dostojników z kolei wpatrzeni są uczniowie tworzący szpalery i liczni mieszkańcy.
Niektórzy panowie podnieśli czapki w powietrze, zaś kilka dziewcząt wzniosło na pozdrowienie wysoko do góry lewe ręce. Dobrze, że nie prawe, bo ten gest w następnych latach bardzo źle się kojarzył Polakom.
Oficerowie salutują, panie komentują, obecny w tłumie policjant stoi jak opoka, a na pewno nie zabrakło i funkcjonariuszy w cywilu. Żadnych flag, napisów, jednym słowem - poprawnie, ale bez nadmiaru entuzjazmu.
W tym miejscu mały komentarz do osoby pana prezydenta. Był znakomitym uczonym (chemikiem), postacią bardzo szanowaną z racji działalności niepodległościowej, jednak stopniowo tracił popularność. Za bardzo polubił luksus, nie stał się mężem opatrznościowym narodu, wypominano mu słabostki, w tym ślub z młodą żoną oficera wysłanego do zielonego garnizonu (Piłsudski miał wówczas powiedzieć, że jak kto chce łyżki miodu, to nie musi wchodzić w posiadanie całego ula.). Rosło grono Ignaców, czyli siódmych synów w rodzinie, których prezydent za pośrednictwem urzędników podawał do chrztu i uposażał w książeczki oszczędnościowe.
W Białymstoku Ignacy Mościcki bawił dość często, ale z bardzo prozaicznej przyczyny. Przejeżdżał przez nasze miasto w drodze na "urzędowe polowania" w Białowieży. Wiemy, że tak się działo m.in. 13 marca 1932 roku i 13 września 1933 roku, kiedy wojewodą był właśnie wielce zasłużony dla Białegostoku Zyndram Kościałkowski, potem m.in. komisarz miasta Warszawy, minister, nawet premier. Z tych dwóch dat bardziej adekwatną wydaje mi się wrześniowa, bo dzień utrwalony przez fotografa był upalny.
I na koniec pytanie nazbyt dociekliwe: kto mógł jechać w drugim samochodzie i ewentualnie następnych wozach? Aż boję się domyślać, bo w Białowieży polowali z prezydentem RP i późniejsi zbrodniarze zza zachodniej granicy.
Adam Czesław Dobroński