Postaw mi kawę na buycoffee.to

Liceum przy Kościelnej

   To jest nasza szkoła. Nie przyjęliśmy do wiadomości, że jedynka wyprowadziła się na ul. Brukową. Dla nas szkoła była tutaj zawsze i tak pozostanie - mówią o liceum przy ul. Kościelnej absolwenci sprzed 60 lat. W miniony weekend spotkali się, by powspominać dawne czasy.

  W budynku, gdzie dziś jest VI LO, wówczas znajdowały się dwa ogólniaki. Liceum nr 1, męskie zajmowało parter. Żeńskie z numerem 2 pierwsze piętro. Mimo takiego rozdziału życie koleżeńsko-towarzyskie kwitło, bo młodość ma swoje prawa. I niejedna para zakochanych tam powstała.

  - Czasy jednak były trudne. Szkołą rządziło ZMP, z naszej klasy wywodził się przewodniczący organizacji - wspomina Ryszard Siemieniuk. Na na Kościelną przyszedł z ogólniaka ze Starosielc, gdy zapowiedziano, że nie będzie kontynuacji nauki, bo brakuje nauczycieli i pomocy naukowych. Doszli tu też chłopaki ze zlikwidowanego liceum na ul. Fabrycznej, gdzie dyrektorem był Konstanty Kosiński, świetny matematyk - on też dołączył do liceum na Kościelnej. Uczniowie byli w różnym wieku, z różnym doświadczeniem. Przeżyli wojnę, naukę zaczynali na tajnych kompletach. Kilku wplątało się we współpracę z UB.

- Jednak nie zwracaliśmy na to uwagi, wielu z nas chodziło na religię do kościoła św. Wojciecha. Po maturze dwóch kolegów poszło do seminarium duchownego. Byliśmy młodzi, cieszyliśmy się życiem - opowiada Ryszard Siemieniuk. - Do dzisiaj nie wiem, jak tę niesforną i tak różnorodną gromadę udało się utrzymać w ryzach.

  To na pewno zasługa wychowawcy, prof. Edwarda Szelachowskiego. Absolwent filologii klasycznej na Uniwersytecie Warszawskim, podczas wojny uczestnik kampanii wrześniowej i obrony Warszawy, brał udział w tajnym nauczaniu. A potem szykanowany przez bezpiekę, w 1952 roku wyrzucono go ze szkoły. Poświęcił się pracy duchownego.

- Był wspaniałym pedagogiem. Potrafił tak nami kierować, że wszyscy zdaliśmy maturę i poszliśmy na studia. Jak to robił? Dużo z nami rozmawiał. Kiedy wahałem się, jaki kierunek studiów wybrać, on mnie ukierunkował. Zdecydowałem się na uczelnię rolniczą w Olsztynie i nigdy tego nie żałowałem. Umiał każdemu doradzić - podkreśla pan Ryszard.

  Waldemar Bocheński wspomina szkolne lata z nostalgią, ale i ze smutną refleksją, bo odczuł boleśnie stalinowską rzeczywistość.

- Nie kryłem się, co myślę o przewodniczącym ZMP, mówiłem wprost, że jest głupi i naraziłem się politycznie - opowiada. - Pamiętam, na Kościelnej trwał akurat remont, na ten czas nasza szkoła znajdowała się przy Warszawskiej, w budynku pod filarami.

  Odbywała się masówka, wtedy takie zebrania często urządzano, i raptem słyszę swoje nazwisko. Okazało się, że gorliwi aktywiści ZMP dali mi naganę z ostrzeżeniem za nieodpowiednie zachowanie. Paru innych uczniów zostało usuniętych ze szkoły z wilczym biletem, czyli z zakazem nauki w państwowej szkole, maturę zdawali w liceach klasztornych.

  Mnie wtedy wybronili nauczyciele, jednak zetempowska nagana została dołączona do dokumentów, kiedy starałem się o przyjęcie na Politechnikę Warszawską. Egzamin zdałem celująco, ale nie zostałem przyjęty. W dziekanacie potem usłyszałem, że z taką opinią to nawet do więzienia by nie przyjęli. Przeżyłem to bardzo, pracowałem w przedsiębiorstwie geodezyjnym, biegałem po polach. Dopiero w następnym roku udało mi się dostać na Politechnikę Gdańską.

  Jednak przyjaźnie, jakie się wówczas zawiązały, pozostały na długie lata. I to pomimo różnicy wieku, poglądów wówczas reprezentowanych czy przynależności do zantagonizowanych obozów.

  - Chyba dzięki jakiejś wrodzonej szlachetności nie okazywaliśmy sobie nienawiści, nie niszczyliśmy się wzajemnie. To było dobre tworzywo chociaż nieco surowe - określa swoje pokolenie Andrzej Różański. I tak jak wszyscy uważa, że ogromną zasługę w kształtowaniu ich młodzieńczej osobowości mieli nauczyciele. Główną osobą tego grona był niewątpliwie dyrektor Włodzimierz Kuryliszyn, człowiek gołębiego serca, chociaż udający srogiego belfra.

  Doskonały wykładowca matematyki. Jego ulubionym powiedzeniem było: "ja i konia nauczę" - opisuje Andrzej Różański. Historyk Wacław Kłosowski odznaczał się ogromną wiedzą historyczną, posiadał olbrzymi zbiór książek (prawdopodobnie była to największa prywatna biblioteka w Białymstoku).

  Słynne były profesorskie pozaprogramowe wstawki "nawiasem mówiąc", dzięki którym historię czynił przedmiotem łatwym i ciekawym, co w tamtych politycznych czasach nie było proste. - No i od X klasy profesor zwracał się do uczniów już per pan, z czego byliśmy bardzo dumni - przypomina Waldemar Bocheński.  W pamięci pozostała też świetna polonistka Wanda Chmielewska. Kazała pisać sążniste referaty i potem odczytywać je przed całą klasą. Nauka zbierania materiałów w różnych źródłach i krytycznego ich opracowywania przydała się potem na studiach.


Alicja Zielińska

Translate