Tylko w Kronice Białostockiej Prof. Adam Cz. Dobroński prowadzi cykl historyczny -" Przeglądając szuflady " (17)
Dziś będzie mniej historycznie, bo zamieszczone zdjęcie zostało wykonane 17 maja 1959 roku. Chciałem dopisać, zaledwie 65 lat temu. Ale po namyśle dodam - 65 lat, czyli większość oglądających fotkę nie było jeszcze na tym świecie. Wiadomo też, że para fotograf i miś przemieszczała się po Białymstoku, tym razem chyba zajęła stanowisko w parku, choć miś lepiej czułby się w Zwierzyńcu. Niestety, nie udało się ustalić personaliów, miś ukrył twarz, chłopczyk w mundurku marynarskich zachował anonimowość, a mistrz obiektywu pozostał niewidoczny.
Powracam do misia, bo bohaterem ogólnopolskim stał się w ostatnich miesiącach jego pobratymiec zakopiański. Polubiono go, choć okazało się, że sam nie płacił podatków, natomiast wyłudzał pieniądze od spacerujących po Krupówkach. Żeby tylko od Arabów, ale od swoich rodaków też. W latach mojej młodości żartownisie warszawscy mówili, że misie chodzą po ulicach białostockich. Jeśli już, to raczej żubry albo jelenie. Króliki podobno po wojnie trzymano w wannach, kury można było obejrzeć i później na podwórkach wcale niedaleko od centrum, a o psów i kotów nikt nie był w stanie policzyć. Mam jednak pytanie, czy widziano w Białymstoku kataryniarza z papużką?
Przepraszam, powrócę jeszcze do psa, lecz nieżywego. Oczywiście, do tego ponoć z twarzą wielmożnego Kawelina. Ku mojemu zdziwieniu spotkałem go – kamiennego psa - kilka dni temu niemal przed katedrą, blisko pomnika św. Jerzego Popiełuszki. Sam się chyba nie przemieścił, potrzebna byłoby zgoda pana konserwatora. A może to tylko tymczasowa lokalizacja, bo jednak moim zdaniem lepiej się prezentował w poprzednim miejscu.
Można jeszcze wspomnieć o dwóch prawdziwych niedźwiedziach. Jeden był trzymany w białostockim Akcencie ZOO i naraził się opinii publicznej. A drugi skończył życie marnie, bo go ustrzelił król z dynastii Sasów, który będąc w chorobie nie mógł pojechać do Białowieży i Jan Klemens Branicki umożliwił mu polowanie w parku przypałacowym. Zraniony miś skoczył z mostu do kanału, gdzie król siedział ze strzelbą na łodzi. Machnął łapą i byłoby po Auguście, jednak uratowała go peruka. Pewnie wszyscy Państwo wiecie dlaczego, a jak nie wiecie to proszę o sygnał na adres mailowy, dokończę tą anegdotę.
Masowo produkowała misie białostocka spółdzielnia pracy (inwalidów). Wujek Stanisław mówił, że był na nie zbyt w krajach z silną walutą. A skoro o interesach mowa, to chwalił mi się – też dawno – obywatel rodem z Białegostoku, który z synem w miarę często wyprawiał się za wschodnią granicę. Brał, jak wszyscy: dżinsy, parasolki, bluzki etc, a wracał z prezentami, które nie podlegały ocleniu. I tylko syn przytulał do piersi swego misia, przysposobionego do przemycania obrączek i złotych pierścionków. Zupełnie jak Żyd z przedwojennego witzu, który przewoził przez granicę w obie strony ten sam worek z piaskiem. Celnicy gotowi byli przesiewać piasek przez sitko, a nie zauważali, że w tamtą stroną worek leżał na zdezelowanym gracie, a z drodze powrotnej spryciarz jechał na nowym wehikule.
Pań miś ze zdjęciu też był umny. Gdy wieczorem krążył przed kinem „Pokój” na ul. Lipowej (obecnie chińskie handlowe), to wypatrywał zakochane pary. Podchodził cicho z tyłu, zarzucał ręce (łapy) na szyję ślicznotki, a towarzyszący mu fotograf naściskał migawkę. Uf, takie zdjęcie miało swoją cenę.
Adam Czesław Dobroński (adobron@tlen.pl)