W 2003 r. Stanisław Szerszuń przysłał mi z Dąbrowy Białostockiej oryginalny list, napisany przez kolegę Henryka Runca. Przed wojną obaj mieszkali w Lidzie przy ul. Legionowej. Rodzice Henryka posiadali duże podwórko, gdzie bawiła się okoliczna dziatwa. 10 lutego 1940 r. NKWD zabrało rodzinę Runców, w tym babcię liczącą ponad 70 lat. Wysadzono ich w syberyjskiej tajdze, zagoniono do pracy. Babcia i ojciec pozostali na zawsze w przepastnych lasach i mokradłach, Henryk – miał już 17 lat – zdołał dostać się do wojsk tworzonych w ZSRR przez gen. Władysława Sikorskiego. Przeszedł cały szlak bojowy 2 Korpusu Polskiego, po wojnie osiadł na stałe w Londynie, natomiast mama, młodszy brat i siostra powrócili do nowej Polski, zamieszkali w Stargardzie Szczecińskim.
H. Runc w lipcu 2002 r. odwiedził pana Stanisława i poprosił, by kolega przekazał historyczny list do publikacji w „Kramiku regionalnym”. Powtarzam fragmenty tego niezwykłego dokumentu. Pewnie już nie żyją dwaj przyjaciele z Lidy, mija 83 lat od chwili, gdy polski zesłaniec, oficjalnie zwany specpieriesieleniecem, pisał list do Kochanego Staśka.
„… Żadnych wiadomości o wyniku idącej wojny nie mamy. A tak wszystko po staremu, pracujemy bez wychodnych [wolnych dni] 11 godz. na dobę. Ja pracuję w lesie, robota ciężka, wyłącznie na chodzeniu. Pracuję wzdymszczykiem, robię nacięcia na sosnach w celu wydobycia żywicy. Odżywianie marne, chleb poza tym nic, chodzimy jak pod gazem [otumanieni].
Ojciec pracuje w lesie, robi budy od deszczu. Mamusia w domu leży ciężko chora, choruje już drugi tydzień i nie może poprawić się. Halinka [siostra] także pracuje w lesie, zbiera żywicę.
Pomimo tego, że mamy bardzo ciężkie warunki, no jednak człowiek nie pada na duchu, jakieś wesołe myśli przebiegają przez mózg, coś jakby ci szepcze, że już nie długo… wojna kończy się i znowu będziemy blisko jeden drugiego, a to wszystko będzie wspomnieniem.
Smutno bardzo jest, życie płynie jednostajnie, monotonnie, Och, jakbym nie chciałbym być teraz pod bombami, [a] mieć chwilkę rozrywki, [dobrych] wrażeń. Człowiek chodzi jak cień, błąka się wszystko jedno jak duch po tajdze. Wokół, gdzie nie spojrzysz las – tajga, słyszysz szum drzew i natrętne brzęczenie komarów. Komary już nam tak dali się we znaki, że prosto człowiek z cierpienia wychodzi [traci świadomość].
Kochany Staśku mamy połowę miesiąca czerwca, a już tutaj spotyka się w bardzo dużych ilościach borowiki, ale cóż z tego, kiedy nie ma ich z czem przyprawić, trochę gotujemy na wodzie, część zaś suszymy. Koło domu mamy malutki ogródek, posadziliśmy trochę kartofli, a tak więcej nic. Na tym kończę swój list i zasyłam Wam wszystkiem, tj. tatusiowi, mamusi i Witku moc pozdrowień oraz ukłony od naszej rodziny. Henryk R. 1 VIII 41.”.
Henryk pisał list na raty, dlatego wymienił w tekście czerwiec i dał końcową datę sierpniową. Nie tracił nadziei i nawet przeczuwał, że niewola może wnet się skończyć. Właśnie 30 lipca 1941 r. premier gen. Sikorski podpisał układ z sowieckim ambasadorem w Londynie Iwanem Majskim. Na mocy tego porozumienia wywiezieni na wschód obywatele II Rzeczypospolitej Polskiej mieli odzyskać wolność. Zadziwiająca intuicja! Natomiast cytowany list nie mógł być wysłany, bo od 22 czerwca 1941 r. wojska niemieckie zajmowały ziemie polskie okupowane wcześniej przez Moskwę. Gdy syn Henryk wyjechał do tworzonych wojsk polskich, zostawił list mamie i ta przywiozła go do Polski prawdopodobnie w 1946 r.
Patrzę ze wzruszeniem na pożółkłe kartki w kratkę zapisane atramentem. List wędrował do S. Szerszunia co najmniej pięć lat, ktoś ołówkiem narysował na nim ołówkiem kwiatek, dziś słabo już widoczny. Czy pozwolicie Państwo, że zachęcę do ponownego przeczytania zdania: „Pomimo tego, że mamy bardzo ciężkie warunki….”.
Pozdrawiam miło. Adam Cz. Dobroński (adobron@tlen.pl)