Postaw mi kawę na buycoffee.to

Złote ruble i futro z jedwabną podszewką

   Złodziejowi, który włamał się późną nocą 3 kwietnia 1919 roku do mieszkania T. Bucholca przy ul.Skorupskiej 40, szło głównie o ubrania i bieliznę. Wtedy, w nędzy powojennej, to był towar wielce pożądany. Białostoczanie w tym czasie chodzili mocno obdarci.   Przemysł tekstylny dopiero odbudowywał swoją, wcześniejszą potęgę. Więcej możliwości na zakup potrzebnej garderoby zapewniał zakamarek ze starszyzną mieszczący się tuż przy Rynku Siennym. Głównymi jego zaopatrzeniowcami byli oczywiście miejscowi fachowcy od złomu i wytrycha. Największe zapotrzebowanie klientów, zwłaszcza przyjezdnych włościan było na palta.

  Tak przykrego, popołudniowego, majowego dnia 1923 roku pani Grynberg nie spodziewała się. Mieszkała przy ul. Sienkiewicza 39. Akurat zajmowała się pitraszeniem w kuchni, a gdy weszła na chwilę do przedpokoju, spostrzegła z przerażeniem, że wieszak ze znajdującą się tam całą rodzinną garderobą został całkowicie ogołocony. Zeznając później przed policjantem oceniła swoją stratę na 1 milion ówczesnych marek polskich.

  Kiedy w październikowy wieczór tego samego roku Michał Szuszyński z Białegostoczku wszedł do stajni też omal nie zemdlał. Nie było w niej konia, uprzęży i wiszącego na kołku palta. Gniadego szybko odzyskał, a po skradzione wierzchnie okrycie musiał zgłosić się na komisariat.

  W komisariacie siedział już Maciej Paniucho z ul. Kozłowej, który próbował przy Siennym Rynku sprzedać skradzione palto, na czym przyłapał go agent policyjny. Szczęście miał również Józef Mazur, któremu gwizdnięto palto w mroźnym styczniu 1924 roku. Było ono prawie nowe, warte 25 mln marek. Szloma Frydenberg, sprawca tej kradzieży, nie zdążył nawet wynieść towaru na sprzedaż. Policja nakryła go z różnymi fantami w mieszkaniu przy ul. Składowej.

  Szczególny pociąg do konfekcji męskiej i damskiej miał niejaki Stefan Kornholf z ul. Baranowickiej. Zagarniał ją z prywatnych mieszkań, jak i sklepów, biur i urzędów. Kiedy jednak połakomił się na kostium damski w sklepie Jenty Benbaum przy Rynku Kościuszki 8, został nakryty przez ekspedientkę. Ucieczka nic nie dała. Wkrótce trafił za kratki.

  Przedpokoje, gdzie zwykle pozostawiano grubszą odzież, stanowiły pole do popisu dla sprytnych szpringowców. Wchodzili tam pod byle pretekstem, jako omyłkowi goście, roznosiciele gazet, komiwojażerzy z walizeczką tanich perfum, krawatów czy lepu na muchy. Rzut oka na wieszaki i wiadomo już było, co można przy okazji wynieść za drzwi i schować do specjalnego worka.

  W ten sposób w maju 1925 roku stracił swoje palto Maldryk Morgolis z ul. Fabrycznej 13, a nieco później Kazimierz Ryniejski ze Skorupskiej. Ten był bardzo poszkodowany, bowiem w kieszeniach jego palta, jak zeznał później, znajdowało się 15 złotych rubli i pozłacany medalion z łańcuszkiem. Czy była to prawda, kto wie?

  Nieźle trafił natomiast złodziejaszek, który w styczniu 1935 roku puknął lekko w niezamknięte drzwi do mieszkania Mojżesza Duńczyka przy ul. Sienkiewicza 41. Według relacji zamieszczonej w kronice kryminalnej „Dziennika Białostockiego” z przedpokoju zniknęło futro karakułowe, długie, z czarną, jedwabną podszewką i dużym futrzanym kołnierzem ze srebrnego lisa – warte, bagatelka 3500 zł.

  Paltowego pecha zaliczyli również w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku Ajzyk Kobyliński z ul. Różańskiej i Izaak Motylski z ul. Warszawskiej. Do pierwszego zawitał jakiś niepozorny Żyd w celu wynajmu pokoju. Kiedy gospodarz na chwilę pozostawił go samego, ten natychmiast zniknął, a wraz z nim wyparował z wieszaka całkiem zdatny kożuszek i do niego jeszcze dwa srebrne lichtarze.

  Z kolei pana Motylskiego odwiedził starszawy żebrak, prosząc o wsparcie. Kiedy ten wyszedł z przedpokoju po jakąś drobną monetę, mężczyzna zabrał z wieszaka kurtkę wartą 30 zł.

  Dziwna natomiast była kradzież, której dokonała niejaka Anna Falkiewicz, zawodowa żebraczka. Zimą 1927 roku w domu przy ul. Orzeszkowej, w jej rękach, a później torbie znalazła się pstrokatą spódniczka. Jej właścicielem okazał się, ku zaskoczeniu, mężczyzna – Michał Daniłowicz.


Włodzimierz Jarmolik

Jojne Winograd, kulawy alfons z ulicy Sosnowej

   W przyrodzie nic nie ginie – to znane powszechnie powiedzonko znakomicie pasuje do światka przestępczego przedwojennych Chanajek. Kiedy w 1933 r. z zaułków tej zakazanej dzielnicy zniknęli dwaj najwięksi sutenerzy: Jankiel i Rozengarten, słynny  Jankieczkie i jego szwagier Szmul Gorfinkiel, zwany Kokoszkie (ten pierwszy został zamordowany przez drugiego),  prowadzący swoje tajne przybytki nierządu przy ul. Orlańskiej – na ich miejsce wskoczył natychmiast Jojne Winograd, alfons z ul. Sosnowej.

   Ten nie prowadził domów schadzek, ale za to przy pomocy kilku innych alfonsiaków objął swoją „opieką” kursujące po ulicach prostytutki. Uczynił to w sposób wszechwładny i brutalny. Choć Jojne był niezbyt imponującego wzrostu i do tego utykał na jedną nogę, potrafił zdobyć respekt dla swojej osoby wśród innych, podobnych mu oprychów. Na swoje ofiary wybierał  prostytutki, które pozostawały aktualnie bez tzw. „narzeczonego”.

   Ci ostatni siedzieli właśnie w więzieniu albo trafili na cmentarz w wyniku porachunków złodziejskich mających codziennie miejsce na chanajkowskich uliczkach. Winograd odwiedzał samotne panienki w ich lichych klitkach i żądał haraczu. Prostytutki tak bały się kulawego alfonsa, że nie próbowały nawet protestować. W końcu znalazła się jednak odważna dziewczyna, która postawiła się swojemu prześladowcy.

   Pewnego marcowego dnia 1935 r. Jojne Winograd szedł uliczką Cichą ze swoim adiutantem Szmulem Torbelem i mieli dużego kaca. Ażeby go podleczyć potrzebowali kilka złotych na wódkę i parę flaszek piwa. Traf chciał, że z bramy wyszła podległa Winogradowi prostytutka, Chana Berkman. Alfons zastąpił jej drogę i zażądał pieniędzy. Dziewczyna, której ostatnio nie trafił się żaden klient, zaczęła tłumaczyć się ich brakiem. Winograd wymachując swoją lagą zagroził biciem, jeśli nie znajdzie jakiejś gotówki.

   Zrozpaczona Berkmanówna zaczęła krzyczeć i wzywać policję. Skacowany Jojne przyłożył dziewczynie kilka razy kijem i na odchodne obiecał jeszcze, że sam odda ją w ręce posterunkowego za okradanie gości.  Tymczasem zbita prostytutka zamiast wrócić do swojego pokoiku i zrobić okład na siniaki, jak to czyniła wcześniej po wizytach kulawego Jojne, udała się na IV komisariat i złożyła formalną skargę.

   Winograd bardzo szybko dowiedział się o nieprzyjemnej dla siebie sytuacji. Aby osłabić zeznanie Berkman ó- wny posłał  przybocznego Torbela do starszego przodownika Litwina z czwórki, któremu podlegał rejon ulic Krakowskiej, Cichej i Orlańskiej z poufną wiadomością, że niejaka Berkman przed kilkoma dniami ukradła klientowi 20 zł. Pokrzywdzonym miał być palacz z ul. Wesołej. Policja sprawdziła doniesienie, które okazało się całkowicie zmyślone. Kiedy zawiodła metoda dyskredytacji, Winograd postanowił inaczej załagodzić sprawę z mściwą Chaną.

   Wysłał do niej starszego wiekiem Żyda, aby ten odwołał  się do religijnych uczuć dziewczyny. Berkman jednak nie ustąpiła. Doszło do procesu.  W czerwcu 1935 r. przed Sądem Okręgowym przy ul. Mickiewicza stanęło dwóch oskarżonych: Jojne Winograd i Szmul Torbel. Po odczytaniu bogatego dossier obu alfonsów, sędzia Korab-Karpowicz zarządził przesłuchanie świadków. Było ich ze 20. Przeważały oczywiście panienki spod latarni. Obszerne zeznania złożyła tylko Chana Berkman.

   Narada sądu była krótka. Odczytanie wyroku także nie trwało długo. Sąd skazał Jojne Winograda na łączną karę 4 lat więzienia oraz utratę praw obywatelskich na okres 6 lat.

Pomagier Szmul Torbel zasłużył na 2 lata pobytu za kratkami. Choć ci dwaj mieli przestać grasować w zaułkach Chanajek, pozostało tam jeszcze wielu innych alfonsów. Takich jak Hersz Juchnicki czy Alfons (nomen omen) Niewodziński. Teraz oni dobierali się do podniszczonych torebek prostytutek z ich mizernym zarobkiem.


Włodzimierz Jarmolik

1913 r - Hotel „Ritz”

 

   Hotel Ritz wybudowany został przez Towarzystwo Akcyjne „Ritz” przy pomocy Petersbursko – Tulskiego Banku Ziemskiego. Prace budowlane zakończyły się 1 lipca 1913 r. Była to wtedy jedna z bardziej reprezentacyjnych budowli Białegostoku. 

   Hotel ulokowany został w centrum miasta, na rogu ulic Niemieckiej (obecnie Kilińskiego) i Instytuckiej (obecnie Pałacowa), niedaleko przepływała rzeka Biała, a sąsiedztwie położony był Pałac Branickich, do 1915 r. siedziba Białostockiego Instytutu Panien Szlacheckich, a w okresie międzywojennym siedziba Urzędu Wojewódzkiego Białostockiego.

  Hotel posiadał marmurowe schody, a podłoga pokryta była parkietem. Na parterze znajdowały się bank, kawiarnia oraz zakład fryzjerski. Na pierwszym piętrze ulokowano restaurację wraz z zapleczem gastronomicznym. Na drugim i trzecim piętrze znajdowały się pokoje gościnne, po 18 na każdej kondygnacji. 

  Na strychu było zaś 10 pokoików. Hotele posiadał także windę. W każdym pokoju stało łóżko lub tapczan, w oknach były firanki. Na ścianach wisiały reprodukcje znanych malarzy. Pokoje oświetlały mosiężne lampy. Były także szafeczki, wieszaki oraz półeczki na czapki i kapelusze.

  To był hotel na europejskim poziomie. Korzystali z niego ludzie zamożni, z tzw. dobrego towarzystwa , a więc kupcy, którzy przyjeżdżali w interesach d Białegostoku z głębi Rosji, oficerowie, artyści, czy też arystokraci.

   W 1915 r. hotel został przejęty przez niemieckie władze wojskowe. Po przyłączeniu Białegostoku do Polski w 1919 r. hotel dobrze prosperował. Restauracja hotelowa była czynna do północy. Odbywały się w hotelu dancingi, bale karnawałowe, oraz bale noworoczne.

   W 1941 r. hotel przejęty został przez niemieckie władze okupacyjne. Niemcy zmienili jego nazwę na „Europa”, przeznaczony był tylko dla Niemców, o czym informował umieszczony na drzwiach napis. Na przełomie 1943 i 1944 r. hotel przeszedł kapitalny remont. Jednak zbliżanie się Rosjan do Białegostoku spowodowało wysadzenie w powietrze hotelu przez Niemców w lipcu 1944 r.

  W końcu lat czterdziestych dwudziestego wieku władze polskie dokończyły dzieła zniszczenia, chociaż hotel można było odbudować. To, co pozostało rozebrano do fundamentów, a gruz przeznaczono do odbudowy Białegostoku. W końcu lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku były pomysły, aby hotel odbudować. Jak na razie nie zostały one zrealizowane.


Marek Kietliński

Translate