Przychodzili tu lekarze, prawnicy, literaci i zwykli klienci z miasta. Coś zjeść, wypić a przede wszystkim spotkać się i pogadać. Podlasianka przyciągała niczym magnes wszystkich. Zawsze się tu coś działo.
W roku 1962 ponownie ktoś coś zakombinował i zlikwidowano w Podlasiance bilard a zorganizowano produkcję lodów. Tak to kawiarnia wkroczyła w kolejny etap lodziarniano-cukierniczy. Jednak słodycz serwowanych w górnej sali smakołyków nie zniwelowała gorzkiego smaku piwiarni w dolnej sali.
Ale nie tylko niebezpiecznie było wewnątrz Podlasianki. Pewnego zimowego wieczoru przechodzącą nieopodal kobietę zaatakował…. latający garnek ze śmietaną, który spadł z parapetu okna budynku nad lokalem.
Kawiarnia zawsze przyciągała oryginałów: Podlasianka, gwar rozmów, opary kawy, likieru, papierosów. Kawiarniani bywalcy jak zawsze nudzą się, plotkują. Nagle coś nowego. Pomiędzy stolikami przepycha się grupa kolędników, Zachrypnięte głosy śpiewają „Wśród nocnej ciszy”. Od stolika do stolika wędruje kasjer z wyciągniętą ręką. Tu dostanie 5 złotych, tu 50 groszy. Ale często do dziecięcej dłoni trafia papieros lub kieliszek likieru. Kolędnicy wiedzą co robić z takimi darami. Któryś Herod z wprawą odchylił maskę i wypiciem likieru odpowiedział na toast starszego, częstującego go pana, no to cyk pod tę kolędę! W przeciągu pół godziny przez Podlasiankę przeciągnęło coś z sześć grup kolędujących chłopców.
A jak w Podlasiance robiło się nudno? Ten temat od lat załatwiali sami konsumenci: Można powiedzieć, że nudno. Nawet, przy kuflu piwa, rozmowa się nie klei. O pogodzie nie ma co, bo brzydka i deszczowa. O grypie... a pfu! Nie wywoływać wilka z lasu. O urlopach za wcześnie. Nudy, nudy. Naraz - jest! I to co! Awantura! W biały dzień. Nie na ulicy, a w Podlasiance. Atrakcja. Bije jeden drugiego po licu. Ktoś krzyczy. Ktoś dzwoni po milicję. Zamykają drzwi.
- Proszę o spokój. Nikogo nie wypuszczamy - jest już milicja. Poszkodowany ma potłuczony nos. Łatwo więc poznać. A winowajca? A kto by tam wydał. Gdyby nie on byłoby w Podlasiance cały dzień nudno. Wieczorami spokojna, w dzień Podlasianka stawała się klubem złotej młodzieży. Wtedy to też, co spokojni obywatele miasta szybciutko kończyli lurowatą kawę i czmychali gdzie pieprz rośnie.
A teraz dla wytchnienia gastronomiczno-kryminalny harlequin z finałem w sądzie. - Bardzo panią przepraszam za śmiałość, lecz bardzo pragnę panią poznać. O ile pani wyraża zgodę, to będę czekał o 13 w kawiarni Podlasianka. Jeszcze raz panią przepraszam za śmiałość, łączę życzenia - ppłk. J. B. Tej treści karteczka powędrowała do ręki Haliny A., gdy wstawała od stolika.
Autor karteczki - wysoki blondyn w oficerskim mundurze z odznakami podpułkownika i dwoma rzędami baretek orderowych, przeprosił swe towarzystwo, podszedł do Haliny A. i przedstawił się: - Jestem podpułkownik Jerzy Bednarczyk. Która kobieta oprze się czarowi munduru? Halina A. zgodziła się na wyrażoną propozycję, ponownie spotkali się w Podlasiance, a już wieczorem bawili się w Cristalu. Następnego dnia wieczorem ponownie spotykają się w Cristalu. Po kilku dniach Bednarczyk zjawia się w mieszkaniu Haliny A. Powodem są kłopoty natury finansowej i wobec tego pan podpułkownik prosi o pożyczenie 200 zł. Dostał 60 zł.
Nikt mu nie odmawiał. Prośbę poprzedzała z reguły nader zmyślnie skonstruowana bajeczka o posiadanym stopniu naukowym: mgr inż., ukończonych studiach za granicą i rychłym objęciu wysokiego stanowiska w Warszawie. Nikt nie śmiał odmówić, zwłaszcza gdy do tego dochodziła rzewna historyjka o żonie, która zginęła w wypadku samochodowym i jedynej chorej córeczce. Czasami była też bajka o skradzionym portfelu.
Podpułkownik brał pieniądze bez mrugnięcia okiem, obiecywał szybki zwrot i... szukał następnych naiwnych. A potrafił dostać od ręki 150, 200 zł. W mundurze oficera paradował od roku 60, a stopień podpułkownika nadał sobie w roku 1961. Gdy jednakże zainteresowano się tym - wolał ulotnić się z Warszawy i zjawił się w Białymstoku. Jego wykształcenie to zaledwie dwie klasy Technikum Chemicznego. Nigdzie długo nie pracował ani też nie zadomowił się na stałe. Epilog: rok i sześć miesięcy więzienia oraz 1000 zł grzywny. Naiwni pożyczone pieniądze odpisali na straty.
W Hotelowej puknęła bomba, a w Podlasiance jakiś żartowniś rozpylił proszek łzawiący, po czym dał drapaka. Klienci zmyli się, ale personel musiał wylewać wcale nie gorzkie łzy. Wietrzono lokal cały tydzień, a w poniedziałek i tak piekły oczy.
Przeżywała też Podlasianka swoje czarne dni, kiedy to banda gwałcicieli zrobiła sobie z kawiarni punkt obserwacyjny. Tam przy piwku, czy winku wybierali swoje ofiary, które następnie gwałcili w pobliskich mieszkaniach lub nawet piwnicach. W 1966 roku oprawcy trafili za kratki. W roku 1963 padła nawet propozycja, aby Podlasiankę przerobić na winiarnię.
Andrzej Fiedoruk