Postaw mi kawę na buycoffee.to

Hasła na tle ruin

   Nieznany jest wykonawca zbioru zdjęć, które otrzymałem przed wielu laty. Tematycznie uległy one przemieszaniu, dokumentują między innymi manifestację pierwszomajową z 1951 r., posiedzenie członków Stronnictwa Ludowego z udziałem Bolesława Podedwornego, sceny z procesji Bożego Ciała. Kilka fotek zrobiono na Starym Mieście w Warszawie, zaś zdecydowaną większość w Białymstoku i okolicach. Dziś chcę zaprezentować smutne zdjęcie.

   Pewnym jest, że pan fotograf utrwalił tę scenę w dniu 1 maja, najprawdopodobniej wspomnianego 1951 roku. Czas był wredny, trwała „zimna wojna”, a w Polsce (jeszcze nie PRL) szalał stalinizm w wersji bierutowskiej. Im gorzej żyło się obywatelom, tym bardziej rozpędzała się propaganda z bojowymi hasłami. Do nich przejdę za chwilę, najpierw mam pytanie.: czy ktoś z Państwa zechce potwierdzić, że w tle widnieją ruiny Białegostoku. Z kontekstu wynika, że bezsprzecznie tak, ale jaki to jest fragment naszego miasta? Ulica Lipowa? W jednej zrujnowanej kamienicy widać w oknie wychylające się głowy. Wdrapali się tam, czy mieszkali mimo zagrożenia.

   Część haseł na transparentach udało mi się odszyfrować. Ne centralnym wypisano: „Nie chcemy wojen. Walczmy o prawa do nauki, pracy, radości”. Pragnienie absolutnie słuszne. Dziś wiemy, że walcząc o pokój szykowano się również w kraju nad Wisłą do wojny przeciwko imperialistom z USA i krajów zachodnich. I to wojny, po której kamień na kamieniu by nie pozostał. Przewodził tym wysiłkom marszałek Konstanty Rokossowski wykonujący posłusznie nakazy nadsyłane z Kremla. Kilka haseł widocznych na zdjęciu zaczynało się od zawołania: „Niech żyje 1-szy Maja”. Ciąg dalszy bywał oszukańczo krotochwilny dowodząc na przykład, że jest to święto „odrodzonej demokratycznej Polski”.

   Na innym zdjęciach widać delegację gminy Dojlidy oczekującą na ruszenie pochodu. Smutne miny chłopów, może i z powodu transparentów: „Niech żyją chłopi polscy – wierni sojusznicy kasy robotniczej”, a obok wskazanie szczęśliwej przyszłości - socjalizmu! Do wjechania na trasę przemarszu szykowała się makieta parowozu z kolejarzami.

   Na wielu fotografiach kołyszą się portrety Józefa Stalina, Włodzimierza Lenina i Bolesława Bieruta. Zarejestrowano obecność Kurpianek w strojach ludowych (z zespołu pieśni i tańca?), przemawiających towarzyszy, sportowców. Było głośno i bojowo, nad wszystkich czuwała Partia i Urząd Bezpieczeństwa.

   Organizatorzy zadbali o udział młodzieży cywilnej i wojskowej. Skromne mundurki organizacyjne z krawatami, to reprezentacja Związku Młodzieży Polskiej (Zetempe). Nie ma harcerzy, bo ZHP już wcześniej uznano za nie dość postępowe i ostatecznie rozwiązano w 1950 r. Może były maluchy z Organizacji Harcerskiej (OH, czerwone chusty i czuwajka zamiast krzyża), wzorowanej na radzieckich pionierach. Jeśli to oni, to jeden z nich założył sobie na głowę papierową furażerkę, co bo świadczyło, że przygrzewało słonko. W tym miejscu przytoczę dowcip z tamtych lat. 

 – Kto przed wojną chodził na pochody pierwszomajowe – Tylko ci, którzy się nie bali – A po wojnie, za ludowej demokracji? – Tylko ci, którzy się bali wyrzucenia z pracy, szykan, nagany, dwójki z wychowania.


Adam Czesław Dobroński (adobron@tlen.pl)

Białostoczan bujanie w obłokach

   W 1926 roku kiedy to w czerwcu wojewoda białostocki Marian Rembowski i działacze Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, wśród których był późniejszy prezydent Białegostoku płk Michał Ostrowski, podjęli decyzję o budowie lotniska z prawdziwego zdarzenia. 

  Sprawy szły w dobrym kierunku, bo już w kwietniu 1927 roku, do Białegostoku przyjechała komisja lotnicza, aby wskazać najkorzystniejszą lokalizację. Wybrano łąki podmiejskiej wsi Krywlany. Jednocześnie prowadzona była szeroko zakrojona akcja propagandowa. 

  W 1927 roku zaczął ukazywać się miesięcznik Wiadomości Lotnicze. W 1930 roku podano informację, że już na wiosnę następnego roku miasto będzie miało „stację lotniczą”. Właśnie planowano uruchomienie linii pasażerskiej Ryga-Wilno-Warszawa. Białystok ze swoim przyszłym lotniskiem był dogodnym punktem na tankowanie paliwa. Ustalono więc, że gdy tylko zima z 1930 na 31 się skończy, to ruszą prace w majątku Dojlidy, gdzie planowano ulokować „stację”.

  Ogólny kryzys gospodarczy opóźnił jednak realizację tego ambitnego planu. Ucierpiały też z tego powodu loty do Rygi, które przełożono na lato 1931 roku. W tej sprawie trwały natomiast permanentne „konferencje polsko-łotewskie”. Ale Białystok, nie bacząc na ogólny marazm i gadulstwo, szykował się. Nawet ogłoszono, że „przy pracach nad urządzeniem lotniska winni znaleźć zajęcie liczni bezrobotni z Białegostoku”.

  W trakcie tych gabinetowych przymiarek do lotniska wydarzyła się w Białymstoku rzecz niezwykła. Oto 5 marca 1931 roku około godziny 14 nad Bojarami pojawił się samolot R XIV Lublin. 

  Był to samolot szkolno-treningowy. Maszyna ku przerażeniu mieszkańców leciała coraz niżej, aż wreszcie niemalże ocierając się o dachy domów przy ulicy Piasta wylądowała na polu przylegającym do zabudowań. Kto żyw ruszył pędem w tym kierunku. Okazało się, że samolot szczęśliwie wylądował, a przyczyną przymusowego lądowania był brak paliwa.

  Za sterami tego niewielkiego samolotu siedział jeden z najlepszych polskich pilotów Władysław Szulczewski, który był fabrycznym oblatywaczem nowych konstrukcji. Towarzyszył mu mechanik Stanisław Pogorzelski. Szybko zorganizowano dostawę paliwa i ku wielkiej radości zgromadzonych samolot wystartował. 

  Można przypuszczać, że dziękując gościnnym białostoczanom pilot na pożegnanie pomachał samolotowymi skrzydłami i tyle go widziano. Rok po tym wydarzeniu 29 kwietnia 1932 roku został podpisany akt notarialny dotyczący budowy lotniska. Stanęli do niego właściciel Dojlid Janusz Rafał Lubomirski i reprezentujący skarb państwa wojewoda białostocki Marian Zyndram Kościałkowski.

  W mieście zaczęto organizować zbiórki pieniężne na budowę. Wiadomość, że ruszy ona wreszcie przyjęta została entuzjastycznie. Pierwszy z pomocą pospieszył Mikołaj Kawelin, który ze swojego tartaku podarował deski na wzniesienie hangarów. Ich budowę wsparła też w 1936 roku gwiazda kabaretów warszawskich - Loda Halama, która bawiła białostoczan w sali kina „Świat” (obecnie Ton) przeznaczając swoją gażę na ten cel.

  Niestety nikt już nie wspominał o lotach pasażerskich Warszawa - Ryga. Tymczasem Liga Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej po raz kolejny rozpaliła wyobraźnię białostoczan. W 1933 roku zorganizowała koło szybowcowe i rozpoczęła zapisy chętnych. Kolejnym szlagierem Ligi była skocznia spadochronowa w Zwierzyńcu.

  Wkrótce jednak wszystkie te plany i marzenia zniweczył wybuch wojny. Na Krywlanach zainstalowali się Swieci. W zimie 1941 roku rozegrała się nawet niezwykła potyczka lotnicza pomiędzy sojuszniczymi lotnikami. Wspominał o niej naoczny świadek Ryszard Wróbel w książce „Naprzeciw burzom i chmurom” M. Nikiciuka i J. Puśko. 

  Oto ta relacja. „W latach 1940-41 lądował dwa razy dziennie na Krywlanach niemiecki dwusilnikowy samolot kurierski lub transportowy. […] Pewnego zimowego dnia 1941 roku pojawił się nad Białymstokiem inny niemiecki samolot, z jednym silnikiem. Para sowieckich „ŁaGG-ów” usiłowała zmusić intruza do lądowania na lotnisku. Niemiec nie reagował. Padły serie z broni pokładowej. Samolot niemiecki odpowiedział ogniem. Jeden z sowieckich samolotów spadł w pobliżu wsi Oliszki k. Barszczewa - pilot zginął. 

  Z Krywlan startuje 10 samolotów myśliwskich w pogoni za Niemcem. Samolot niemiecki jest uszkodzony, obniża lot i ląduje szczęśliwie na śniegu pomiędzy wioskami Porosły - Łyski. Jeden z myśliwców sowieckich odnajduje niemieckiego „przyjaciela” i krąży nad nim strzelając rakiety sygnałowe. […] Od strony szosy warszawskiej nadbiegają z bronią gotową do strzału ruscy wojskowi. […] Niemcy ustawieni przy śmigle samolotu w pozycji na baczność oddają honory wojskowe i witają się z Sowietami. Ktoś z przybyłych wojskowych jednemu z lotników usiłuje odpiąć pas. Niemiec energicznie reaguje - waląc Sowieta po łapach. Niemieccy piloci sami zdejmują pasy z bronią i oddają dobrowolnie Sowietom. Nazajutrz prasa sowiecka opublikowała zdjęcia z awaryjnego lądowania niemieckich lotników komentując całe wydarzenie w tonie przyjacielskiej wizyty”. 

  Już wkrótce jednak Niemcy mieli zainstalować się na Krywlanach. To oni budują hangary, betonowy pas startowy i całą niezbędną infrastrukturę. Wycofując się w lipcu 1944 wysadzają większość budynków.

  Po zakończeniu wojny Białystok był zrujnowanym miastem. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich marzenia o pasażerskich lotach z Białegostoku ziściły się już w 1945 roku. Wychodząca w mieście gazeta Jedność Narodowa informowała, że „w dniu 22 kwietnia o godzinie 11.50 nastąpiło otwarcie Polskich Linii Lotniczych LOT w Białymstoku. 

  Na uroczystość otwarcia przybyli z Warszawy samolotem pasażerskim typu Douglas, Minister Poczt i Telegrafów Kapeliński, wiceminister Komunikacji Olewiński oraz Dyrektor linii lotniczych Zieliński wraz z personelem. Ponadto wziął w uroczystości otwarcia udział płk sztabu wojsk sowieckich płk Worszennikow. Przedstawiciele władz zabawili w Białymstoku godzinę poczem odlecieli do Warszawy”. 

  Od 30 kwietnia 1945 roku loty na trasie Warszawa - Białystok - Warszawa dostępne były „dla ludności cywilnej”. Uwaga była jedna: „korzystać z niej będą mogli wszyscy oddelegowani służbowo, a w miarę wolnych miejsc i inni”. Bilety sprzedawane były na poczcie. Samoloty startowały z Krywlan o godzinie 12.50 i po 50 minutach były już w stolicy. Informowano też, że LOT przewozić będzie też „pocztę codzienną i czasopisma”. Niestety wkrótce loty pasażerskie do Warszawy zawieszono.


Andrzej Lechowski 

Przedwojenni strongmani

 

   W sobotę, 18 września 1926 roku do Białegostoku przyjechał wraz z żoną słynny atleta Stefan Piątkowski, ”król żelaza” znany także pod pseudonimem Ursus.

  Państwo Piątkowscy zatrzymali się w hotelu Bristol na Lipowej 17. Miasto od kilku dni przygotowywało się na wielkie widowisko. Ursus miał, zgodnie ze swym sienkiewiczowskim pierwowzorem, zmierzyć się z rozjuszonym bykiem. Po walce atleta zapowiadał, że zostanie zakopany w głębokim na trzy metry dole i pozostanie w nim bez dostępu powietrza przez godzinę! Inni atleci wykonujący ten numer potrafili wytrzymać w takich warunkach zaledwie kilkanaście minut.Miał też po nim przejechać samochód obciążony 10 ludźmi.

  W niedzielę, 19 września, na boisku sportowym na rogu Sienkiewicza przy Nadrzecznej 1, o godzinie 17. cały plac był wypełniony.

„Na krzesłach pod otwartym niebem siedziała inteligencja, za krzesłami tłumił się motłoch”. Kibice obsiedli wszystkie okoliczne płoty, drzewa, a nawet dachy pobliskich domów. Byk zamknięty był w drewnianej zagrodzie ustawionej na środku placu. Tuż po 17. orkiestra Białostockiej Ochotniczej Straży Ogniowej zagrała marsza i z pobliskiej szopy „wyszła sława polskiego sportu, człowiek który nas przetrwa – Ursus”.

  W rzeczy samej, jak to stwierdzili sprawozdawcy, był to sympatycznie wyglądający, w miarę krzepki jegomość. Ubrany w „nocną koszulę i czekoladowe spodnie”. Na piersi przypiętą miał wstęgę z medalami. Publiczność wiwatowała, orkiestra ile tchu rżnęła marsza, a Ursus tryumfalnie obchodził plac i pozdrawiał tłumy. Na zakończenie celebry odpiął medale i wręczył je przypadkowemu chłopcu, a sam przeszedł przez ogrodzenie i z impetem natarł na zdezorientowanego byka.

 „Tłukł go głową, szarpał na wszystkie strony, starał się skręcić mu kark”. Byk wytrzymał tylko 10 minut takich tortur i zwalił się na ziemię. Ursus skoczył na niego i w tym momencie pękły mu na siedzeniu czekoladowe spodnie. Skonfundowany udał się do szopy, aby poprawić garderobę.

  Oszołomiony byk rozejrzał się i nie widząc przeciwnika, powoli wstał. Na to tylko czekała galeria z płotu. Dało się stamtąd słyszeć okrzyki „Berczyk, Berczyk”. Po chwili z tłumu wyskoczył niepozorny człeczyna, zwinnym skokiem przesadził ogrodzenie, „chwycił byka za rogi i w jednej chwili powalił go na ziemię”. Publika wyła z zachwytu, zaś Ursusa przywitała salwa śmiechu. Piątkowski widząc, co się stało, uspokoił tłum i nonszalancko stwierdził, że tak jak Berczyk, to każdy może położyć byka. Przemowa atlety wywołała jeszcze większą wesołość na widowni.

  Oliwy do ognia dolało pojawienie się białostockiej sławy zapasów – Kaganowskiego. Mistrz ubrany był zgoła nie sportowo, w ciemny garnitur i melonik na głowie, w ręku trzymał niewielką walizeczkę. Podszedł do Ursusa i zaproponował mu stoczenie walki.

Piątkowski zaczął się dyplomatycznie wykręcać. Stwierdził, że na tym placu nie może walczyć, bo przecież nie będzie się tarzał w piachu. Zgodził się, że zmierzy się z Kaganowskim w najbliższą środę w teatrze Palace, w którym wystąpi jako „król żelaza”.

  Publiczność była jednak nieustępliwa. Tu. Teraz. Walczcie! Ursus podszedł do stojącego obok policjanta. Chwileczkę porozmawiali, po czym atleta oświadczył głośno: „Władza nie zezwala”. Rozległy się gwizdy zawodu. Piątkowski przystąpił do próby z dwoma końmi. Te nie były zbyt ochocze i raczej przebierały nogami w miejscu niż rozrywały ręce Ursusa, ale efekt był. Zadowolony siłacz zapowiedział numer z samochodem.

  Położył się na ziemi. Przez pierś ułożono mu szeroką deskę. Publiczność zamarła, gdy na Ursusa wjechał samochód z pasażerami. Atleta trzymał się dzielnie, ale gdy już wydawało się, że wyjdzie z tej próby zwycięsko, gdy na jego klatce piersiowej znajdowały się już tylko tylne koła auta, wówczas coś zacharczało w silniku i samochód zgasł. Na moment zaległa kompletna cisza, którą przerwał potworny jęk Ursusa. Ci, co stali najbliżej rzucili się i zepchnęli auto.

 Zsiniałego i nieruchomego Piątkowskiego położono na prowizorycznych noszach i pędem przez Sienkiewicza, Rynek Kościuszki pognali z nim do Szpitala Miejskiego na Lipową 43. Za nimi biegła, zanosząc się szlochem, ale kurczowo trzymając kasetkę z pieniędzmi za bilety, pani Piątkowska.

  W szpitalu siłacza opatrzono i postawiono diagnozę – „zgniecenie lewego boku”. Ursus powoli doszedł do siebie. Obolały, z poczuciem, że nie był to jego najlepszy występ (dobrze, że tego dnia nie zakopano go w jamie!), korzystając ze wsparcia żoninego ramienia, wrócił jak niepyszny do hotelu Bristol.


Andrzej Lechowski

Translate