Postaw mi kawę na buycoffee.to

Kamienica Magdaleny Nachtigal

    W pobliżu powojennego skrzyżowania ul. Sienkiewicza z ul. Jagienki stoi kamienica pod nr 77. Wielu z pewnością zgodzi się ze mną, że jest to jedna z najpiękniejszych białostockich kamienic. Decyduje o tym elewacja frontowa ozdobiona wyjątkowo bogatym detalem architektonicznym.

  Podobnie jak dzieje domu przy Sienkiewicza 86, początki nieruchomości nr 77 związane są z własnością gospodarzy ze wsi Białostoczek. Przed 1890 r. należała ona do Wincentego Trochimowicza i Marii Zakrzewskiej.   W 1891 r. wykupił ją Aleksander Koch, kupiec i znamienity obywatel, posiadacz majątku Kolonia koło Białegostoku. Akt kupna-sprzedaży nie zachował się, nie wiadomo więc, czy w tym czasie działka była już zabudowana. 

   W 1893 r., gdy Aleksander Koch odsprzedawał nieruchomość, stał na niej murowany parterowy dom. Nowym właścicielem został Jankiel Mejer Kryplański. Niewiele o nim wiadomo poza faktem, że był żonaty z Chają Ajzenszmidt, z którą miał przynajmniej czwórkę dzieci. Musiał prowadzić jakiś dochodowy interes, skoro stać go było na budowę trójkondygnacyjnej kamienicy, którą zrealizował najpewniej niedługo po 1893 r. Na kolejne 15 lat posesja Kryplańskiego znika ze źródeł historycznych. 

  Pojawia się dopiero w 1909 r. W nieznanych okolicznościach doszło wówczas do zmiany właściciela - nową posiadaczką nieruchomości została Magdalena Nachtigal. W marcu 1910 r. Nachtigal pożyczyła 15 tys. rubli od Włodzimierza Aleksandrowicza pod zastaw swojego majątku. Kwotę przeznaczyła na przebudowę lub odbudowę omawianej kamienicy. Być może strawił ją pożar, skoro w dokumencie zastawu opisano trójkondygnacyjny dom jako "budowany od nowa". Przedsięwzięcie było bardzo kosztowne, toteż w kwietniu 1910 r. Nachtigal ponownie się zadłużyła na kwotę 15 tys. rubli, tym razem u Łazarza Kantorowicza. Pożyczone pieniądze przeznaczyła na dokończenie budowy zachowanej do dziś kamienicy przy ul. Sienkiewicza 77.

   Magdalena była żoną nieznanego z imienia Nachtigala, który w 1913 r. prowadził intratny biznes - sklep z towarami kolonialnymi i bakaliami oraz skład win. W 1913 r. w kamienicy Nachtigalów mieszkał Włodzimierz Engel z Banku Państwowego przy ul. Aleksandrowskiej (Warszawskiej) oraz inspektor podatkowy Grzegorz Pławkin. W 1914 r. w parterze uruchomiono skład apteczny I. Sulikowskiego. Po 1919 r. w kamienicy przy Sienkiewicza 77 nadal funkcjonowały lokale usługowe i mieszkania na piętrze.

  Przez wiele lat mieszkał tu Samuel Hirszhorn. W 1926 r. na zapleczu posesji razem z bratem Chaimem Mejerem uruchomił farbiarnię, a po 1930 r. założył dodatkowo sprzedaż manufaktury. Obie firmy stanowiły część należącego do braci Hirszhornów przedsiębiorstwa włókienniczego zlokalizowanego w Supraślu przy ul. Spacerowej 8, gdzie od 1908 r. prowadzili wykończalnię sukna i wyrabiali przędzę. W 1924 r. szerokim echem odbił się zaistniały w fabryce Hirszhornów ostry zatarg między robotnikami przędzalni a zatrudnionymi w pozostałych oddziałach. Aby utrzymać pracę ci pierwsi zgodzili się na obniżkę pensji. 

  Jak donosił "Dziennik Białostocki" pozostali zatrudnieni u Hirszhorna oraz robotnicy z fabryki Ajzensztadta, w liczbie około 80, wkroczyli do oddziału przędzalnianego i zmusili robotników do porzucenia pracy. Głównych winowajców zajścia aresztowano i osadzono w więzieniu. Sąsiadem Hirszhorna przy ul. Sienkiewicza 77 był inny supraski fabrykant - Ajzyk Bramzon, produkujący wspólnie z Hirszem Rubinsztejnem kołdry i sukno przy ul. Spacerowej 3.

   Od sierpnia 1921 r. przy ul. Sienkiewicza 77 działał skład win i wódek Józefy Tylickiej. W 1926 r. odnotowano sklep spożywczy I. Płaczkowskiego. W latach 30. XX w. mieszkania na wyższych kondygnacjach zajmowali m.in. Włodzimierz Emil Hofman, aplikant w Sądzie Okręgowym, Janina Sikorska, rachmistrz w miejscowej elektrowni oraz Jan Trembowelski "koncesjonowany mistrz kominiarski". 

   Ponadto wśród lokatorów warto odnotować Karola Metza, właściciela kamienicy przy ul. Sienkiewicza 22 (kino "Apollo") oraz Władysława Jackiewicza, który razem z Ignacym Mitkiewiczem-Żółtkiem budował gmach Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza.

   Magdalena Nachtigal pozostawała właścicielką kamienicy przy Sienkiewicza 77 do II wojny światowej. Jej losy po 1939 r. nie są znane. 

   Kamienica podobnie jak sąsiednie domy uległa częściowemu zniszczeniu w czasie działań wojennych. W 1944 r. jako mienie opuszczone została przyjęta pod Tymczasowy Zarząd Państwowy.

Wiesław Wróbel

Rzeka Biała. Perypetie, ale i przyjemności

  Ze względu na jej mętną wodę i fetorowy zapaszek, nazywana często ściekiem, grand - rynsztokiem, a nawet, jak to czynił, popisując się łaciną redaktor tygodnika Tempo Wiktor Iwanicki - kloaką maximą.

   Magistrat ciągle obiecywał zająć się poprawą wyglądu rzeki. Wszystkim marzył się ładny i czysty potok. Jednak dopiero w połowie lat 30. w czasie kryzysu, ruszyły w Białymstoku, wzorem amerykańskim, roboty publiczne z udziałem rzeszy bezrobotnych. Objęły one m.in. i Białkę. Przystąpiono do jej regulacji.

   Jesienią 1935 r. prace przy regulacji Białej zatrzymały się tuż przed granicami Białegostoku. Pogłębione koryto rzeki miało zapobiegać wylewom na pobliskie łąki. Rok 1936 przewidziany został na roboty regulacyjne w samym mieście. Zarząd Miejski otrzymał na ten cel blisko 100 tys. zł dotacji z Funduszu Pracy. 2 tysiące zł poszło od razu na projekt całej operacji przygotowany przez inż. Józefa Nowickiego. Miała mieć ona 4 etapy, obejmujące poprawę dna i brzegów rzeki, od Szosy Żółtkowskiej przez środek miasta, aż do Dojlid. Remont należał się również niektórym z białostockich mostów, zwłaszcza przy ul. Kupieckiej i Świętojańskiej.

   Roboty rozpoczęły się 1 kwietnia i nie był to prima aprilis. Najpierw przy kopaniu zatrudniono 25 bezrobotnych. Liczba ich jednak stale rosła i po miesiącu nad Białką machało prawie sto łopat. Wybierano szlam, usuwano nieczystości, sypano skarpy. Prace trwały bez przeszkód do polowy lipca. Wtedy pojawiło się widmo strajku. Poszło o zarobki. Podwyżki zażądało prawie 300 robotników. Dotychczas otrzymywali najniższą z możliwych dniówek - 2 zł. Chcieli dwa razy tyle.      Przedstawiciel płatnika, miejscowego FP, inż. Choroszucha, nie zgadzał się na żadne zmiany.    Rozpoczął się strajk okupacyjny i trwał 2 tygodnie. Codziennie odbywały się kilkugodzinne konferencje. Uczestniczyli w nich także przedstawiciele Inspektoratu Pracy i Związków Zawodowych. Dopiero kiedy w rozmowy zaangażował się wiceprezydent miasta K. Piotrowski, impas został przełamany. Podpisano ugodę i 30 lipca robotnicy znowu wzięli do rąk swoje narzędzia. Podzieleni na 4 kategorie mieli dostawać dziennie od 2,75 do 3,50 zł w zależności od wykonywanej pracy i dopóki Fundusz będzie miał na nią pieniądze.

   Porozumienie przyśpieszyła też pogoda. W trzeciej dekadzie lipca przez Białystok przeszły silne burze i spadło bardzo dużo deszczu. Białka wystąpiła z brzegów. Woda podniosła się nawet o 2 metry. Powódź poczyniła liczne szkody, zwłaszcza na Antoniuku, gdzie brzeg Białki był niski. Podtopiona, choć nie na długo została ul. Nadrzeczna w centrum. 

  Tam dopiero zaczęto pogłębiać koryto rzeki. Woda zniszczyła także duże fragmenty usypanych, ale niezabezpieczonych właściwie skarp. Stracona została darń i faszyna. Nikt w upalne lato 1936 r. nie pomyślał o możliwości intensywnych opadów. Przeciąganie strajku w takiej sytuacji byłoby czymś zupełnie absurdalnym. Nie wszyscy jednak byli zmartwieni wezbrana rzeką. Oto dwóch braciszków Arcimowiczów, postanowiło wyprawić się po Białce... kajakiem. Machając dzielnie wiosłami dotarli do rzeki Supraśl, a nią do Dzikich. Ponoć, jak to opisał swoim “orlim piórem” felietonista Echa Białostockiego, przyświecało im hasło: ”Białką do morza”.

   We wrześniu wyczerpały się fundusze przeznaczone na regulację Białej. Prace miano kontynuować w roku następnym. Bezrobotnych w Białymstoku znowu przybyło. 


Włodzimierz Jarmolik

Skracać drogę przez ulicę Sukienną było niebezpiecznie

   Chanajki był niebezpieczną przedwojenną dzielnicą Białegostoku. Latem 1923 r. Dziennik Białostocki zapragnął zająć się karygodnymi wybrykami na postojach dorożek wokół Dworca Centralnego.

  Pisał m.in. „Rozpasanie dorożkarzy białostockich nie ma granic. O taksie nikt z nich, rzecz prosta słuchać nie chce. Nie dość tego. Ostatnio miały miejsce fakty, kiedy dorożkarze odmawiali odwiezienia pasażerów w pojedynkę jadących i narzucali im współpasażerów. Wszelkie protesty nie pomagają. Posterunkowi z V Komisariatu stoją po stronie dorożkarzy. Tak dalej być nie może”.

  Pasażerowie którzy nie chcieli poddać się presji mafii dorożkarskiej, decydowali się na pieszą wędrówkę do śródmieścia, a nawet w dalsze dzielnice. Odbywało się to jednak z poważnym ryzykiem, zwłaszcza zimową, mroczną porą. 

  Droga na skróty wiodła bowiem przez Chanajki - ulicą Sukienną, do Sosnowej i w kierunku Suraskiej. Właśnie tę trasę postanowił pokonać nad ranem 20 grudnia 1923 r. kupiec z Krynek Merkel Furman wraz ze swoją córką Belą.

  Wysiedli z pociągu o godz. 5 z minutami. Było jeszcze ciemno. Latarni jak na lekarstwo. Ruszyli przez wiadukt kolejowy prowadzący na ul. św. Rocha. 

  Nie zatrzymując się przy hałaśliwych dorożkarzach skręcili w Sukienną. Nie zauważyli wcale, że w ślad za nimi od samego dworca podążała trójka mężczyzn. Jeden odziany był w jasne palto, a dwaj pozostali w ciemne kurtki. Głowy wszystkich okrywały narciarskie czapki nasunięte prawie na oczy. Wokół nie było żywego ducha. 

  Okna mijanych domów, uzbrojone w okiennice, pozostawały ciemne. Kiedy Furman z córką zbliżali się do Sosnowej, osobnicy owi, jak później zeznała w śledztwie roztrzęsiona wciąż jeszcze dziewczyna - „podbiegli do nich, a jeden zastąpił drogę ojcu i grożąc rewolwerem zażądał oddania pieniędzy”. Pozostała dwójka rzuciła się na Belę. Zawiązali oczy zerwanym szalem, wyrwali z ręki koszyk z garderobą i kilkakrotnie zdzielili pięścią w głowę. Po ordynarnym rabunku opryszki zbiegli w stronę dworca. 

  Tam, na ul. Kolejowej przyuważył ich pełniący służbę posterunkowy Antoni Zalewski z I Komisariatu. Wydali się mu mocno podejrzani. Na okrzyk: stój! - wszyscy rzucili się do ucieczki. Policjant oddał kilka strzałów i jednego, targającego koszyk, zdołał schwytać.

  Posterunkowy Zalewski odprowadził swoją ofiarę na ul. Warszawską do Urzędu Śledczego. Byli tam akurat okradzeni Furmanowie. Rozpoznali natychmiast własny tobołek. Złodziejem zaś okazał się niejaki Icek Farberowicz z Wizny. Znaleziono przy nim jeszcze część z 20 mln marek, które zrabował z pozostałą dwójką.

  Podczas przesłuchania Farberowicz przyznał się do wszystkiego. Ostatnio odsiedział cztery lata w warszawskim Mokotowie za kradzieże. Po wyjściu z więzienia na mocy amnestii, spiknął się z Aronem Pupkiewiczem i jeszcze jednym kolesiem. Postanowili odwiedzić znajomków w białostockich Chanajkach. Po drodze szukali szczęścia w cudzych kieszeniach. W pociągu nie wyszło. Gratka trafiła się dopiero na mrocznej Sukiennej.

  Ponieważ Farberowicz oskarżony został o napad z bronią w ręku, czekał go sąd doraźny i kara śmierci. Obrońca z urzędu Mieczysław Lipko potrafił jednak sprawę nieodnalezionego rewolweru mocno osłabić. Ostatecznie bandzior z Wizny został w styczniu 1924 r. skazany na osiem lat więzienia. Pierwszy rok odsiedział w białostockim „szarym domu” przy Szosie Baranowickiej, resztę zaś w ponurym Rawiczu.

  A teraz mała niespodzianka. Icek Boruch Farberowicz rabujący na ul. Sukiennej to nikt inny, jak Urke Nachalnik, autor przed wojną wspomnień z życia świata przestępczego. Jako złodziej odsiedział swoje, jako pisarz miał o tym dużo do powiedzenia.


Włodzimierz Jarmolik

Translate