Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wielkanoc na mojej białostockiej Wygodzie

   Nietypowa fotografia Wielkanocna, ale to jeszcze nie życzenia, lecz tylko garść wspomnień... Co więc ów dach kamienicy stojącej przy ulicy Wąskiej ma wspólnego ze świętami. Ano ma... Jest na nim falista gliniana dachówka. Była niezwykle przydatna do naszych świątecznych zabaw. Ale o tym nieco poniżej... 

    Najpierw, wczesnym świtem, wszyscy szli na mszę rezurekcyjną do kościoła parafialnego przy ulicy Traugutta. Dzieciarnia z Fabrycznej sprytnie przemykała skrótem przez ogrody Rzemienickich i podwórze Więcławów. 

   Dorośli najpierw podążali ulicą Węglową, potem Wasilkowską, dopiero potem ulicą Traugutta. A na tej chodnik był tylko z lewej strony drogi. Szedł więc tym chodnikiem tłum, im bliżej kościoła, coraz bardziej gęstniejący. Bo to przecież szli mieszkańcy Fabrycznej, Wąskiej, Wasilkowskiej, a także ci z domów kolejowych przy Traugutta. 

    Ścisk w kościele był wielki, więc gromada wiernych stała też na podwórzu. Jedni przed wejściem głównym, inni przed bocznym- tym od strony plebanii. Śpiew radosny niósł się na całą Wygody. I bicie kościelnego dzwonu. Procesji zawsze przewodził stareńki ksiądz proboszcz Aleksander Syczewski.    Niezbyt wysoki, szczupły, siwowłosy, z okrągłymi okularami... Takiego go zapamiętałem. A po mszy wszyscy w pośpiechu wracali do swych domów. 

   Na rodzinne śniadanie. W większym gronie spotykano się dopiero po południu. Stół wielkanocny był wszędzie taki sam. Z cukrowym Barankiem z czerwoną chorągiewką, już nadgryzionym przez dzieci w wielu miejscach. Bo to przecież był cukrowy. Dzieciaki, jeśli za oknem świeciło słońce, nie mogły przy stole zbyt długo wysiedzieć. Leciały na ulicę z kieszeniami wypchanymi pisankami, szukając rywali do wielkanocnych pisankowych pojedynków. 

   Popularne był taczanie jajek – pisanek po podłodze. Czasem przy ścianie domostwa sypano górkę lub podkładano czerwoną dachówkę. Taczano z tej dachówki pisanki tak, aby trafić w należące do innych uczestników zabawy.  Trzy wybicia dawały wygraną. Modne były też na bitki. W tej zabawie ważne było dobre uderzenie. I należało pilnować, aby przeciwnik nie miał „przypadkiem” pisanki drewnianej. Bo tak też się zdarzało. I tylko dziadkowie lub rodzice, siedząc na ganku (ech, te ganki), mieli uciechę, zajadając dziecięcą zdobycz. 

   Jajkowe trofea nieraz zjadali od razu. Ale ile można ich zjeść? Cieszyli się więc rodzice, wygrzewający się na ganku, albo  ławce przed domem. Graliśmy też na podwórzu w taczanki. U nas, przy Fabrycznej 68 była zawsze największa gromadka chłopaków, bo w tym domu mieszkało aż nas pięciu  w rozpiętości roczników- od 1949 do 1957 roku. 

    Wielkanoc, to przecież pora wiosenna. Nieraz więc w czasie świątecznym ulicą Fabryczną płynął strumień, niosąc resztki wody z wiosennych roztopów. Tam, gdzie teraz jest ulica Ludwika Mierosławskiego łączył się z przecinającym Fabryczną większym potokiem.  

   Urządzaliśmy więc zawody żeglarskie uszykowanymi wcześniej łódkami z kory. Albo  ścigaliśmy się zapałkami pomalowanymi na różne kolory. Jednak najlepszym miejscem na świąteczne dziecięce zabawy były półdzikie ogrody państwa Rzemienieckich i Puciłowskich. Były więc zabawy w chowanego, krecę, a nawet mecze piłki nożnej. To była nasza największa frajda. 

Warto dodać, że nie wszyscy na naszej Brazylce mieli święta w tym samym czasie. Jednak to nikomu nie przeszkadzało, zaś dzieciaki miały przyjemność objadani się dwa razy słodkimi pysznościami.  I nikt nas musiał uczyć tolerancji. 

PS. Brazylka, to część Wygody z ulicami: Fabryczną, Węglową i Wąską.

 Marian Olechnowicz

Translate