Postaw mi kawę na buycoffee.to

Rozstanie z " duchą "

   Przedwojenny ,autentyczny dorożkarz Hone Sybirski oprowadza po ulicach i zaułkach dawnego Białegostoku.

   Życie codzienne przedwojennego Białegostoku to zdecydowanej większości z nas temat mocno odległy i egzotyczny. Wystarczy posłuchać zyjących jeszcze białostoczan albo tez poczytać wspomnienia. Tymczasem , jeśli ktoś baczniej się przyjrzy się zdarzeniom i problemom z lat 20 i 30  , którymi żyło miasto i jego mieszkańcy ,stwierdzi zadziwiajacy fakt - historia sie powtarza !

   Wieleówczesnych spraw i zwyczajowych  scenek pasuje jak ulał do naszej codzienności.  Ażeby to właśnie udowodnić , proponuję Sz. Czytelnikom cykl róznych historii rozgrywających się na bruku białostockim dobre dziesiatki lat temy . Prosze czytać i porównywać . 

   Stałym przewodnikiem Państwa po ulicach i zaułkach dawnego Białegostoku będzie autentyczny przedwojenny dorożkarz Hone Sybirski . Urodził się on gdzieś w połowie XIX wieku, zaś swoją dorożkarską profesją zaczął trudnić sie pod koniec tego stulecia. Twierdził przy tym ,że na kozioł siadł równocześnie z carem Mikołajem II . Ten ostatni bowiem właśnie w 1894 r. obja tron Cesarstwa Rosyjskiego. 

   Kiedy po I  wojnie światowej Białystok znalazł się wreszcie w niepodległej Polsce , Sybirski był już 70 - letnim " izwozczykiem" o ogromnym doświadczeniu zyciowym. Przetrwał kilku imperatorów , pogromy Żydów ,okupację niemiecką i rewolucję bolszewicką. Nieodmiennie jezdził dorożką nr. 1 po Białymstoku ,a ze swojego kozła widział wiele, a słyszał jeszcze więcej. Zmarł w 1936 r w wieku  88 lat jako senior białostockiego rodu dorożkarskiego. jego liczni synowie bowiem jeszcze za życia ojca poszli w jego ślady i też wdrapali się na kozły.

   A oto pierwsza historia związana zresztą bezpośrednio z naszym ciceronie - Hone Sybirskiem.  W 1923 r władze miejskie Białegostoku na gwałt zaczęłu poprawiać wygląd miasta. Główne hasło brzmiało - zerwać całkowicie z duchem rosyjskim ,który nadal jeszcze uparcie krązył po miejscowych urzędach , sklepach i ulicach, Dorożkarzom polecono więc zmienić charakterystyczną rosyjską uprząż z tzw. "duchą" , na wzór krakowski. 

 

  Mistrzowie bata opierali się jednak jak mogli. Tłumaczyli przede wszystkim , że nowa uprzaż jest bardzo droga ( był to rok ogromnej inflacji)  i niewygodna dla koni. Starostwo i Komenda Policji aż trzykrotnie przekładały termin wprowadzenia zmian , w końcu jednak twardo stanęły na swoim.  jedyne co w tym czasie wytargowali białostoccy dorozkarze , to rezygnację z obowiązkowej liberii z granatowego sukna. Mieli nadal powozić w dowolnym odzieniu, obowiazywała ich tylko jednakowa czapka z ceraty.

   Sybirski ,który także nie specjalnie kwapił się do nowych zasad jazdy , zmobilizował grupę dorozkarzy i poszli razem wyżalić się redakcji " Dziennika Białostockiego " . Mówił oczywiście głównie dorożkarz nr. 1 . Jego słowa znalazły sie na drugi dzień (16 września) na łamach gazety. 

   " Bieda - powiedział p. Sibirski - od 29 lat jestem dorożkarzem, a dziś na paczkę papierosów nie zarabiam za kurs jazdy ( jeden kurs kosztował wówczas ok. 5 tys, marek )  Uprząż kupić to miliony,konia podkuć setki tysięcy i gdzie tu człowiek może mysleć o liberii. Brzydko , bo brzydko jak człowiek siedzi na koźle , przed nim worek z sieczką albo sianem ,ale trudno , wszystko pomalutku. Zarabia człowiek mało, a tu i na siebie i na rodzine , a i na konia potrzeba. A protokoły , które policja lubi pisać - to za co płacić "

   Pomimo skarg dorozkarze białostoccy musieli w końcu zmienić uprząż rosyjską na krakowską. Nastapiło to z dniem 1 października 1923 r. Tym , którzy ociągali się policja wlepiała wysokie kary i zabierała prawo jazdy. Życie zaś toczyło się dalej. 


Jan Molik

Nocny kurs dorożkarza - Za 30 groszy

   Godzina pierwsza w nocy. Mam iść na dworzec , aby wrzucić list do wagonu pocztowego. Na chodniku ulicy Marszałka Piłsudskiego , od  Kupieckiej do  kina "Modern" pełno jeszcze spacerowiczów.  Dochodzę do rogu ul. Nowy Świat, Przejeżdżający powolnie dorożkarz , widząc na chodniku szybko idącego niemal biegnącego jegomościa z dużymi pakunkami w rękach woła : Siadaj  pan na dorożkę, zawiozę na dworzec ... dasz  pan 50 groszy...

  Kandydat na pasażera, nie odwracając się nawet do wołającego dorożkarza , kiwa tylko przecząco głową : nie ma zamiaru wydać pół złotego. Dorożkarz nie daje jednak za wygraną: Siadaj pan zawiozę za 40  groszy. Jegomość z pakami nie zwraca nawet uwagi na wołania dorożkarza.

  Dasz  pan 30 groszy i siadać. Zelówki zedrzesz pan za więcej. - Uginający się pod ciężarem pakunków osobnik widocznie jakiś handlarz małomiasteczkowy ,nawet nie odezwał się.

  Postanowiłem skorzystać z okazji i wsiadam do dorożki, uprzednio mówiąc dorożkarzowi ,że słyszałem rozmowę ,a więc dam mu 30 groszy za jazdę do dworca. Dryndziarz ścina batem, jedziemy... Nachylam się nieco  z siedzenia i wołam: 

- Jak się panu opłaca jechać w nocy za 30 groszy do dworca, przecież konia zmęczy  pan za złotówkę ! - I tak musze jechać na dworzec, bo zaraz kilka pociągów przyjeżdża ,może da się coś zarobić. W mieście mogą stać całą noc i ani złamanego feniga do domu nie zawiozą. Często bywa ,że idąc na dworzec, nie ma amatora nawet na 20 groszową jazdę.

 - Jak  Bóg da. Jak niema kogo wieść, o trzeciej jadę z powrotem na pusto do miasta... Złapie się jakiegoś zawianego gościa, co z knajpy wyłazi. Na takim facecie można dobrze zarobić, choć często bywa ,że taki wcale nie zapłaci... Nasz człowiek jednak takiemu nie daruje... niestety nocne awantury z dorożkarzami zdarzają się bardzo często.

- A dużo pan zarabia dziennie ? - Dużo znaczy 5 złotych, ale przeważnie i tego człowiek nie zarobi. Ale wyobraź pan sobie ,że z tego trzeba i konia - wspólnika interesu karmić i kobietę i dzieciaki. A tu jeszcze różne podatki jak  od kupca z człowieka ciągną, ale najgorzej z tymi protokołami. Jak tylko coś w dorożce nie w porządku, jak świeca w nocy niedobrze siepali, to od razu trzeba kary płacić - wtenczas i koń i rodzina muszą głodować.

  Czy zawsze był taki ciężki los dorożkarza ?  - Kiedyś jak wszystkim tak i nam było lepiej , jak tych  cholernych autobusów nie było , to się nawet nieźle zarabiało. Człowiek dobrze żył , dzieciaków, do szkoły posyłał , a w niedzielę świętował. Dziś tego nie ma.  Dojechaliśmy do dworca. Dorożka z której wysiadłem , zajęła ostatnie miejsce w długiej kolejce, oczekującej na nadejście najbliższego pociągu


Echo Białostockie 1935 r.

Śmierć dorożkarza

  Osiemnastego maja 1933 r. dwóch chłopców od krów znalazło zwłoki mężczyzny w dorożkarskim uniformie. Leżały one w zaroślach na siódmym kilometrze szosy Białystok - Zabłudów, na poboczu drogi. Na miejsce przybył naczelnik urzędu śledczego komisarz Łabiak, a wraz z nim ekipa doświadczonych wywiadowców. 

  Policję od dawna niepokoił wzrost napadów na dorożkarzy. Tym razem ofiarą zamachu padł Abram Blumsztajn z ulicy Cygańskiej, a powoził dorożką o numerze 141. Zginął od uderzenia tępym narzędziem. W kieszeniach dorożkarskiego płaszcza znaleziono 5 zł, co wykluczało zabójstwo na tle rabunkowym. Co zatem się stało? Koledzy widzieli Blumsztajna około drugiej w nocy przed dworcem. Podobno ktoś mu zaproponował jazdę za miasto, ale nie chciał zapłacić z góry. Chyba jednak udało się dojść do porozumienia. Inni dorożkarze zapamiętali, że o trzeciej Blumsztajn wiózł pasażera na tylnym siedzeniu. Policja podejrzewała, że klient nie miał pieniędzy i doszło do kłótni.

  Nie była to pierwsza ofiara śmiertelna, i niestety nie ostatnia. W 1927 r. na szosie między Białymstokiem a Wysokim Stoczkiem znaleziono zwłoki 17-letniego dorożkarza. Następnego roku strzał w tył głowy pozbawił życia Chaima Krukowskiego. W obu przypadkach sprawców wykryto i skazano. Czego chcieli mordercy? Chyba nie pieniędzy, bo dorożkarzom w Białymstoku wiodło się kiepsko. Taki Blumsztajn całe życie jeździł na cudzych dorożkach. Dopiero na 5 lat przed tragiczną śmiercią kupił sobie własną. Mimo to żył bardzo nędznie. Miał na utrzymaniu żonę, pięcioro dzieci, no i oczywiście konie.

  Do października 1923 r. białostoccy dorożkarze wyglądali jak przebierańcy. Każdy nosił odzież jaką chciał, albo raczej na jaką go było stać. Teraz władze miasta wydały polecenie, ażeby każdy dorożkarz miał obowiązkowo granatową liberię oraz okrągłą czapkę z ceraty, bo inaczej straci prawo jazdy. Jakby tego było mało, dorożki podlegały surowym przeglądom. Stanowiły przecież wizytówkę miasta. Sprawdzano oświetlenie, czystość, sprawność techniczną, a za najmniejsze uchybienia policja kropiła solidne mandaty.

  "Dziennik Białostocki" z 1935 r. opisał następującą scenkę z realiów miejskiego życia ulicznego. W kierunku dworca podąża obładowany pakunkami jegomość. - Siadaj pan, podwiozę za 60 groszy - woła jadący obok dorożkarz. Facet nie reaguje, biegnie dalej, choć już ledwo dyszy. - Podwiozę za 30 groszy - prawie prosi dorożkarz. Znowu nic. W ten sposób dorożkarz dojechał na dworzec na pusto. 

  A oto co przytrafiło się Mojżeszowi Pudryckiemu 9 stycznia 1936 r. Wiózł on z restauracji "Perskie Oko" mocno wstawionego sierżanta 42 pułku piechoty, Alojzego Malinowskiego. Kiedy dorożka dotarła na miejsce, pijany sierżant rzucił Pudryckiemu 50 groszy i wysiadł. Ten zaczął się domagać jeszcze 30 groszy. Malinowski tylko odburknął i poszedł w kierunku domu. Pudrycki ruszył za wojskowym z batem w ręku. No i nastąpiła kolejna tragedia. Trzy strzały pozbawiły życia dorożkarza.


Włodzimierz Jarmolik

Translate