Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zbigniew Chomko

  W latach swojej kariery sportowej był mistrzem z naszej ówczesnej pierwszej ligi motocyklowej. Ogółem tytuł mistrza i wicemistrza Polski, w różnych motocyklowych dyscyplinach, zdobył 28 razy!

Znawca sportu motocyklowego z lat 70. i 80. (znany również z łamów ŚM), Jacek Gradomski, zapytany przeze mnie, „Czy naprawdę był taki dobry?”, bez wahania odpowiedział: „Jeden z najlepszych!”

   Zbigniew Chomko urodził się w 1935 roku. Jego kariera motocyklowa trwała ponad 30 lat. Startował w barwach klubów białostockich. Przez lata wierny był swojemu miastu, choć dostawał bardzo intratne propozycje od klubów z Warszawy i Poznania.

   Zaczął na początku lat 50., dosiadając motocykla SHL. Pierwszym sukcesem był zdobyty w 1954 roku tytuł mistrza okręgu białostockiego. Na początku startował w rajdach i motocrossie. W latach 60. zaczęły się jego sukcesy w zawodach ogólnopolskich i międzynarodowych. Przez ponad 15 lat reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej. Za granicą często zajmował miejsca w pierwszej dziesiątce.

   Głównym problemem w walce o zwycięstwa była trudna sytuacja finansowa ówczesnego polskiego sportu i sprzęt znacznie ustępujący światowej czołówce. Lecz ten sam problem mieli wszyscy polscy zawodnicy. Największym sukcesem międzynarodowym w karierze Zbigniewa Chomki było trzecie miejsce w wyścigach na niemieckim torze Sachsenring.

   Jego koronną dyscypliną były wyścigi motocyklowe (uliczne i torowe), niemniej brał również udział w rywalizacji w innych dyscyplinach sportowych. Co ciekawe, Chomko był samoukiem, nie miał trenera ani instruktora. Sukcesy odnosił samemu dochodząc do klasy mistrzowskiej.

   Zaczął od motocykli SHL, później startował wyścigowymi, krajowymi Promotami i czechosłowackim MTX 125. Pod koniec startów przesiadł się na wyścigową Yamahę 250. Karierę zakończył w 1990 roku. Motocykle, którymi startował, ma do dziś. Stają na honorowym miejscu w jego garażu w Białymstoku, gdzie nadal mieszka. W historii sportu jest jednym z najwybitniejszych zawodników swojego rodzinnego miasta. 


swiatmotocykli.pl/

Akrobaci i wynalazcy

    Białostoczanie do rowerowych wyczynów zapałali nieskrywaną miłością już w 1919 roku. Na sobotnie popołudnie 28 czerwca tegoż roku zapowiedziano niezwykłe widowisko. Oto w opuszczonych przez wojsko koszarach artyleryjskich przy ulicy Lipowej 52 "znany akrobata Józef Oszczędo wykona skok śmiertelny na rowerze". Z tą śmiertelnością skoku to jedynie obowiązująca wówczas stylistyka polszczyzny, bo trudno przypuszczać, że miała to być dosłowność.

  Nie mniej Oszczędo ryzyko podejmował wielkie. Zapewniał, że wykona skok na rowerze " z wieży czteropiętrowej". Niestety nie wiemy, czy skok poprzedzał dojazd dla nabrania odpowiedniej prędkości, czy też akrobata, ot tak normalnie, poddając się grawitacji spadł z 4 piętra razem z rowerem. Nie wiemy też jakie przygotowano mu lądowisko. No i nie wiemy rzeczy najważniejszej - jak się to wszystko skończyło.

   Inna sensacyjna, rowerowa historia wydarzyła się w 1928 roku. A było tak. Była niedziela 17 czerwca 1928 roku. Na ulicy Mickiewicza już od rana panował duży ruch. Kto żyw zmierzał w kierunku fabryki Nowika. Tam, na stawie (dziś stoi przy nim galeria Biała) miał odbyć się, zapowiadany już od kilku dni, pokaz wynalazków skonstruowanych przez niejakiego Świderskiego.

  Wynalazca ów zbudował "aparat umożliwiający chodzenie po wodzie - przyrząd, za pomocą którego na zwykłym rowerze można przejechać przez rzekę, oraz łódź składaną ważącą zaledwie 3 kg i mogącą umieścić 2 osoby". Wokół stawu zgromadził się tłum ciekawskich. Doliczono się ponad 2 tysięce widzów. Gdy wszystko było już gotowe, to wówczas zjawił się sam Świderski i zaczął "swoją gumową łódką" opływać staw wzdłuż brzegów, tak aby wszyscy mogli zobaczyć jego dzieło.

  Gdy zadowolony z siebie wynalazca pruł wody stawu, to stojący w tłumie miejscowy sportsmen Feliks Wazarewicz postanowił wypróbować rower jeżdżący po wodzie. Ku zdumieniu publiczności i samego Świderskiego wyjechał rowerem na środek stawu. I wtedy się zaczęło. "Wobec nieumiejętnego obchodzenia się z rowerem Wazarewicz wpadł do stawu i zaczął tonąć". Rzucono mu "pas ratowniczy", ale nieszczęśnik nie miał sił go złapać. I niechybnie utopiłby się, gdyby nie posterunkowy Kuźmicki, który wskoczył do wody i doholował go do brzegu.

  Gdy zamieszanie wokół niedoszłego topielca ustało, to wówczas mógł Świderski kontynuować swój pokaz "między innemi chodzenie po wodzie (...) i rower, na którym tak niefortunnie debiutował Wazarewicz". Niestety nie mógł Świderski zaprezentować publiczności wszystkich walorów swojego cudownego roweru, bo został on w trakcie akcji ratunkowej uszkodzony. Zdenerwowany konstruktor nie namyślając się wiele złożył natychmiast doniesienie na policję, aby ta ukarała Wazarewicza.

    Białostoczanie uwielbiali śmiałków, którzy podejmując wielkie ryzyko zapewniali widzom emocje i długo pielęgnowane wspomnienia. Tak było w maju 1931 roku, kiedy to do Białegostoku przyjechał Stanisław Nazarkiewicz znany w całej Polsce jako Człowiek- Mucha. 

  Określano go też mianem człowieka bez nerwów. Nazarkiewicz zapowiedział, że areną jego popisów będzie gmach gimnazjum żeńskiego im. ks. Anny Jabłonowskiej przy ulicy Mickiewicza. Zapowiedziano, że pokazy Człowieka Muchy odbędą się o godzinie 15, 25 maja 1931 roku. Organizatorzy zadbali nawet o miejsca siedzące, które kosztowały złotówkę. Nie wzięli tylko pod uwagę, że termin akrobatycznych popisów koliduje z uroczystością poświęcenia kamienia węgielnego pod pomnik żołnierzy 42 pułku piechoty w Zwierzyńcu. 

  W ostatniej chwili trzeba było wyznaczyć nowy termin na 27 maja. Tym razem występ zaplanowano na godzinę 20, co okazało się wyśmienitym posunięciem. Spowity wieczornym mrokiem gmach podświetlały specjalne reflektory. Człowiek Mucha pojawił się przed publicznością punktualnie. Skłonił się szarmancko i bez żadnej asekuracji zaczął wspinać się po elewacji gmachu. Publiczność zadzierając coraz mocniej głowy, w grobowej ciszy śledziła każdy jego ruch. Gdy akrobata stanął na wieńczącym elewację gzymsie, rozległy się gromkie brawa. Ale Nazarkiewicz ani myślał kończyć swój występ.

  Zachwyconej publiczności zademonstrował, balansując na krawędzi dachu, "różne akrobatyczne ewolucje". Wrażenia były wspaniałe. Zaczęto więc Nazarkiewicza namawiać na kolejny występ. Człowiek Mucha przyjął zaproszenie. 

   Kolejny jego występ odbył się w niedzielę 7 czerwca 1931 roku. Zapowiadano, że i tym razem wspinać się będzie na gmach gimnazjum, jednak akrobata postanowił zmierzyć się z hotelem Ritz. I ponownie wśród tłumów publiczności Nazarkiewicz wspinał się po elewacji hotelu, zgrabnie przeskakując po gzymsach i parapetach, dostał się na szczyt budynku gdzie wykonał zestaw akrobacji.

  Trochę inne emocje, ale za to naprawdę wysokich lotów czekały białostoczan w 1933 roku. 16 maja na Krywlanach odbyły się "propagandowe pokazy aparatów lotniczych dla publiczności i szkół". Zainteresowanie było tak duże, że organizatorzy uruchomili specjalną linię autobusową pomiędzy Rynkiem Kościuszki a Krywlanami. Pokazy zaczęły się od zwykłych "lotów powietrznych".Kulminacją programu była "walka samolotów w powietrzu" w wykonaniu eskadry wojskowej. Na zakończenie lotnicy popisywali się zapierającymi dech w piersiach ewolucjami.

  Białostoczanie byli obyci z lotnictwem. Od kilku lat w mieście dynamicznie działała Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej organizująca zbiórki pieniężne na zakup szybowców i małych samolotów. Wielkim powodzeniem cieszyły się wystawy modeli latających w Ritzu.

  Nic jednak nie mogło zastąpić prawdziwych emocji towarzyszących bezpośrednim kontaktom z asami przestworzy. Takie szczęście mieli mieszkańcy ulicy Piasta i okolic w marcu 1931 roku. Była godzina druga po południu, gdy usłyszano tuż nad domami warkot samolotowego silnika. 

   Wszyscy wybiegli z domów i ujrzeli lecący nisko nad dachami niewielki samolot R XIV Lublin. Maszyna wyraźnie traciła wysokość i po chwili wylądowała na polu rozciągającym się za linią zabudowy ulicy Piasta.   Okazało się, że "lądowanie nastąpiło z powodu wyczerpania benzyny". Wnet zorganizowano jej dostawę i samolot wśród oklasków widzów wzbił się w powietrze. 


Andrzej Lechowski 

Translate