Postaw mi kawę na buycoffee.to

Polacy nie gęsi

   Jak różnorodny i ciekawy jest nasz język a szczególnie ten regionalny pokazuje taki fakt, którego doznałem na własnej skórze. Wczesne lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku.

  Wybrałem się z kumplem w okolice Bochni, po wyroby wikliniarskie, którymi handlowaliśmy skutecznie z naszymi sąsiadami, Czechami. W mroźny poranek pojechaliśmy pod znany adres dobrej producentki koszy, koszyków, psich budek, stolików, krzesełek i.t.p.

  Przyjęła nas przed kurną chatą, która była jej mieszkaniem i warsztatem produkcyjnym, nobliwa już pani i zaprosiła do środka. W obszernej izbie wskazała nam miejsce za potężnym stołem, mówiąc:

- A siednijcie se na ławie. Zrobie wom po herbatce, co byśta sie zagzoli nieco. Chyba sie wom tak nie poli?

No to siedliśmy se, a nasza gospodyni wyszła do sąsiedniego pomieszczenia.

Po chwili woła:

- A sypnyć wom cosnku trosecke do tyj herbatki?

Wiem, że czosnek to dobra rzecz ... ale w herbatce?

Zawołałem więc:

- Nie, nie ... dziękujemy !

Na co starsza pani wyszła, stanęła nad stołem i prawi:

- Paccie no, chłopy jak dęby a isto nie wiedzo, co to je cosnek w herbatce ... gozołecki po kropelce chciała wom psylać ... no ale wy auciskiem ... ale psez gzecność spytała - i nie czekając na odpowiedź wyszła.

Po chwili znowu woła:

- A zagzebcie mi tam w piecu, co by nie wygasło i wzućcie ze dwa polana!

Zakrzątnąłem się koło ogromniastego pieca, ale pogrzebacza nie znalazłem, więc zawołałem:

- A czym, proszę pani mam zgrzebać?

- A kutasem panocku, kutasem - usłyszałem  ... stoi tam kasik wedle pieca!

Ponieważ nic takiego, wedle tego pieca nie znalazłem, to wszedłem tam, gdzie nasza przesympatyczna gospodyni parzyła tą herbatkę i zobaczyłem ... stojącego kutasa wedle stolika, na którym w elektrycznym czajniku zwierała jus woda na herbatkę. 


Tadeusz Wrona


Kiedyś Panie się działo

Z gąszcza przeróżnych okazji

jakie kalendarz dyktuje,

wspomnę o ŚWIĘCIE kOBIETY ...

Dziś jest zupełnie inaczej,

dziś się tak nie świętuje!

Kiedyś to Panie się działo

i było wiadomo co robić:

" badyla " z kwiaciarni się brało

i Święto się biegło obchodzić.

Dziś nie ma z goździkiem straganów -

podnoszę tą kwestię z żalem!

Nie widać szarmanckich panów

pachnących przeważnie lawendą ...

bywało, że i " Brutalem ".

Opustoszały kawiarnie,

żarnami tłukących kawę

czarną i mocną jak czort.

Kto dziś oddycha powietrzem -

niezbędnym dodatkiem do kawy -

przeważnie marki " SPORT " ?

Bywałem tam z dziewczynami.

Też chętnie w dniu ich Święta.

Niestety to już po za mną ...

Ciekawe czy jest im miło

tamte klimaty pamiętać?

Mam w nosie trendy wszelakie

i nie jest to dla mnie frasunek,

być z tym co dzisiaj na bakier...

Dziś jestem już starszy człowiek ...

Całując Wasze rączęta,

ślę Wam ten dawny szacunek !!!


Tadeusz Wrona 

Tranowe szaleństw

   Tran mi utkwił w pamięci - pewnie jak i wszystkim konsumentom z tamtych lat. Pamiętam częste zawołanie Mamy: " Jak nie wypijesz tranu, to nigdzie nie pójdziesz ". Zawsze tak mówiła przed wyjściem do szkoły i nie zdawała sobie sprawy, że w takiej sytuacji, jedno i drugie było mi na rękę. Jednak, ze względu na szacunek, nie chciałem jej trzymać za słowo.

 Pewnego razu, a miało się już ku wiośnie, kiedy lód na naszym rozlewisku był już bardzo gumowy a bliżej przy rzeczce pływała kra,wykombinowaliśmy z kumplem podczas drogi do szkoły, że mając jeszcze chwilę czasu, warto by na tej krze popływać. Wyciągnęliśmy z krzaków chowane tam kije hokejowe i hajda. Gdy się udało kawałek " gumy " oddzielić od brzegu, któryś z nas zatańczył kankana, drugi wpadł w tą choreografię i obaj znaleźlismy się w pozycji horyzontalnej w na szczęście płytkiej wodzie, no ale od stóp po głowę byliśmy mokrzy.

 I cóż począć? Iść do domu w objęcia naszych kochających mam, czy suszyć się w szkole?

Nieopodal budował się nowy dom. Był w tzw. stanie surowym, nie do końca zamkniętym. Drzwi do piwnicy nie było. Weszliśmy tam. Dookoła walało się pełno budowlanego drewna. Na parapecie znaleźliśmy zapałki i rozpaliliśmy ognisko. Momentami było tak duże, ze musieliśmy je tłumić.     Wysuszyliśmy przy nim nasze ubrania i równo z zakończeniem lekcji wróciliśmy do naszych domów. Obaj po południu, bardzo pilnie odrabialiśmy domowe zadania.

A tran? Chyba jednak pomógł. Akcji tej nie odchorowaliśmy.


Tadeusz Wrona

Translate