Tran mi utkwił w pamięci - pewnie jak i wszystkim konsumentom z tamtych lat. Pamiętam częste zawołanie Mamy: " Jak nie wypijesz tranu, to nigdzie nie pójdziesz ". Zawsze tak mówiła przed wyjściem do szkoły i nie zdawała sobie sprawy, że w takiej sytuacji, jedno i drugie było mi na rękę. Jednak, ze względu na szacunek, nie chciałem jej trzymać za słowo.
Pewnego razu, a miało się już ku wiośnie, kiedy lód na naszym rozlewisku był już bardzo gumowy a bliżej przy rzeczce pływała kra,wykombinowaliśmy z kumplem podczas drogi do szkoły, że mając jeszcze chwilę czasu, warto by na tej krze popływać. Wyciągnęliśmy z krzaków chowane tam kije hokejowe i hajda. Gdy się udało kawałek " gumy " oddzielić od brzegu, któryś z nas zatańczył kankana, drugi wpadł w tą choreografię i obaj znaleźlismy się w pozycji horyzontalnej w na szczęście płytkiej wodzie, no ale od stóp po głowę byliśmy mokrzy.
I cóż począć? Iść do domu w objęcia naszych kochających mam, czy suszyć się w szkole?
Nieopodal budował się nowy dom. Był w tzw. stanie surowym, nie do końca zamkniętym. Drzwi do piwnicy nie było. Weszliśmy tam. Dookoła walało się pełno budowlanego drewna. Na parapecie znaleźliśmy zapałki i rozpaliliśmy ognisko. Momentami było tak duże, ze musieliśmy je tłumić. Wysuszyliśmy przy nim nasze ubrania i równo z zakończeniem lekcji wróciliśmy do naszych domów. Obaj po południu, bardzo pilnie odrabialiśmy domowe zadania.
A tran? Chyba jednak pomógł. Akcji tej nie odchorowaliśmy.
Tadeusz Wrona