Postaw mi kawę na buycoffee.to

Z prasy codziennej...

  Sad starościański skazał za uprawianie potajemnego uboju Chaję Dworkowicza z ulicy Kijowskiej 12 na 14 dni bezwzględnego aresztu i Bogdana Michała z ulicy Południowej 15 na 21 bezwzględnego aresztu.

  W 22 sierpnia 1926 r policja  ujawniła potajemny wyszynk wódki nizej  wymienionych osób :  Zapka Liby -z ulicy Sosnowej 44, Robotnik Brochy z ulicy Brukowej 5 , Faktor Chany z ulicy Młynowej 33 , i Robotnika Chackiela z ulicy brukowej 5 , u których skonfiskowano 7 butelek wódki. 

  Zgubiono paszport niemiecki na imię Chone Icka Beneko z ulicy Kijowskie 15 . Znalawcę prosimy o kontakt .

Dziennik Białostocki 

M.R


Szymborscy od ponad 100 lat robią zdjęcia

     Wśród najstarszych zdjęć na wystawie Wojskowi w fotograficznym atelier w Muzeum Wojska, są fotografie wykonane w studiu Józefa Szymborskiego ponad 100 lat temu. 

  Kiedy to się zaczęło? Tak dokładnie, to wiedział Józef, czyli mój dziadek - uśmiecha się Tadeusz Szymborski, właściciel zakładu fotograficznego przy ulicy Lipowej 27. Z wyliczeń ojca wynika, że był to 1898 rok, może trochę wcześniej, kiedy Józef jako młody chłopak założył kino obwoźne, a wkrótce potem poświęcił się fotografii. To co robił jego ojciec Feliks, a mój pradziadek, nie bardzo mu odpowiadało. Bowiem Feliks Szymborski był kamienicznikiem, wynajmował mieszkania. Ale nie przewidział jednego, że lokatorzy nie będą płacić. Zaległości rosły, sprawy ciągnęły się latami. Feliks nie wychodził z sądów, sam popadł w długi, bo nie miał z czego spłacać kredytu, w końcu bank zlicytował kamienicę. Ale pieniędzy na tyle jeszcze zostało, że kupił działkę na Lipowej. Była ona pokaźna, jak określa pan Tadeusz, ciągnęła się aż pod CPN i Cepelię.

  Józef miał fantazję. Jako pierwszy w Białymstoku posiadał samochód. Auto wzbudzało podziw, chociaż gdy wsiadło więcej osób, trzeba je było pchać, ale dziadek szyku zadawał - opowiada pan Tadeusz. - Oczywiście miał też motocykl i rower, co też nie było powszechne na początku XX w. Za zarobione pieniądze i przy pomocy ojca wyszykował zakład fotograficzny przy ul. Pięknej. Interes okazał się intratny, bo też i Józef bardzo się przykładał do tego fachu. Białostoczanie chętnie zachodzili do atelier, by się zdjąć na pamiątkę, jak wtedy mówiono. Przy Pięknej zrobiło się wkrótce za ciasno, właściciel zakładu otworzył większy, teraz już przy Lipowej 27. I tu już mógł się realizować w pełni. Zręczny, pomysłowy, taki Adam Słodowy tamtych czasów, wiele rzeczy robił sam - mówi o dziadku pan Tadeusz. - Urządził piękne atelier z balustradkami i z różnymi rekwizytami, które nadawały wnętrzu klimat i stanowiły wspaniałe tło. Scenografia była niczym z filmu. Dziennikarka Anna Zarembina, związana z rodziną Szymborskich (jej mąż Zdzisław, wieloletni fotoreporter Gazety Współczesnej to brat mamy pana Tadeusza) tak opisywała przed laty zakład: „Dla dzieci było miejsce pełne cudów, był koń na biegunach, szabelka, można było nałożyć kapelusz góralski, wywinąć ciupagą, przytulić puszystego misia, można było chwycić bukiet sztucznych kwiatów przyklęknąć na rzeźbionym klęczniku. Maleństwa fotografowano na futrzanych dywanikach, na fotelach obitych kwiecistą tkaniną. Były i zdjęcia dla żartu, żeby kogoś rozśmieszyć, bo przecież nikt nie mógł uwierzyć, że ci młodzieńcy przy sterach samolotu to naprawdę lotnicy w swoich RDW-6. Były takie tła, które nastrajały romantycznie: stare zamki z wieżyczkami, łabędzie, leśne ruczaje lub wielkie serca wycięte z tektury z prośbą-groźbą: bądź mi wierna. A na tle tej całej scenografii - rozbawione twarze młodzieży. Można było też zrobić zdjęcie w mundurze wojskowym choćby nawet w generalskim, ale najchętniej fotografowano się w marynarskiej bluzie”.

  Dawne atelier przy Lipowej 27 miało szklany dach, ale nie posiadało okien, więc dla regulacji światła dziennego przesuwano firanki - dodaje pan Tadeusz. - A zdjęcia robiono w ten sposób, że klient nie mógł się poruszyć w czasie naświetlania zdjęcia, prawie wstrzymywał oddech. Fotograf nakrywał głowę ciemną płachtą, nastawiał ostrość w aparacie, wołał: Uwaga! raz, dwa, trzy, gotowe. Klisze były szklane. Żeby wywołać jedno zdjęcie, Józef Szymborski musiał siedzieć parę godzin. W końcu sam doszedł do tego, dlaczego zdjęcia wychodzą prześwietlone. Podczas jednej z sesji z dzieckiem udało mu się złapać moment, kiedy maluch wytrzymał chwilę bez ruchu, a kiedy się poruszył, założył na obiektyw kapturek. Powtórzyć ujęcia już się nie udało, więc rad nie rad musiał wywołać kliszę. Zdjęcie wyszło doskonałe. Wtedy zrozumiał, gdzie popełnia błąd - zbyt długo naświetla zdjęcia. Zaczął skracać czas naświetlania i zdjęcia wychodziły coraz lepsze.

  Zakład Szymborskiego cieszył się dobrą renomą. właściciel przykładał wielką wagę do jakości zdjęć. Chociaż praca była uciążliwa, w ciemni, w oparach chemikaliów i ciągłym stresie, bo zdjęcia mogły nie wyjść, tak jak wszyscy sobie życzyli. A były to usługi terminowe.


Alicja Zielińska

ACK Sepularium - klubie wracaj !

  W przeszłości to miejsce tętniło życiem, a nazwę "Sepularium" dla klubu wymyślił sam Stanisław Lem. Mowa o Akademickim Centrum Kultury w piwnicach białostockich Spodków. 

  "Był kiedyś klub studencki o takiej nazwie i kawałek życia z nim związałem . Łaziłem tam w latach 75-80 i pamiętam naszego wspaniałego szefa pana Marka  Konopelke. Kto to jeszcze pamięta ? "

" Koncert Izraela w Aceku w 1993 do dziś wspominam jako jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem. Imprez bylo cale mnostwo. ACK było miejscem gdzie powstała Kasa Chorych z jej niezapomnianym Skibinskim."

" Z tamtego okresu pamiętam jeszcze występ teatru STUDIO J. Szajny, płonący kontrabas Helmuta Nadolskiego, jesień z bluesem i ... Zbyszka "Harego" Deba, . M. Konopelko natomiast to dla mnie przede wszystkim WAKS (Wakacyjna Akademia Kultury

Studenckiej) w Tykocinie. -Czy znasz jego dalsze losy ?

  Niestety nie wiem co robi, ale myślę, ze jak go odnajdziemy to i innych będzie łatwiej namierzyć. Na jednym z WAKS-ow byłem w "branży" plakatów. Z Kasa Chorych pojechałem tez raz na turnee jako operator światła. Pozdrawiam."

" Byłem na tym spotkaniu z reżyserem Porębą. Nagle z wsi spokojnej wpadłem w środek cyklonu. Białystok i nasze środowisko studenckie nie było zbyt zaangażowane w działalność opozycyjna, wiec tym większy szok.

  

"Do ACK panienki leciały jak cmy do ognia, a marzeniem każdej nieopierzonej małolaty z miasta był "bramkarz" z ACK. Warto również, przy okazji, wspomnieć, ze w tamtym okresie działało w

Białymstoku kilka klubów studenckich - każdy ukierunkowany i obsługujący inne środowisko. W każdym grała inna muzyka, inne prowadzono rozmowy i inne przesiadywały dziewczyny. A jak jest teraz ?. Czy "klub studencki" jako miejsce integracji środowiskowej nadal istnieje, czy to już tylko wspomnienie przeszłości. Innymi słowy gdzie się bawi i podrywa dziewczyny białostocki student ?"

Siedziałem w tej zatłoczonej sali i nie mogłem zrozumieć dlaczego w tak szacownym miejscu w powietrzu latały "kury" i inne epitety. Ale czy pamiętasz - był tam jakiś tajemniczy gość (na tym całym WAKSie ) o którym mówilo sie, ze jest Wtyczka ze służb bezpieczeństwa; był łysy, mniej więcej w naszym wieku i nosił o ile się nie mylę skórzany kapelusz. Czy możecie coś powiedzieć o ścisłym zarządzie klubu ACK w tych latach(75-80)? Były tam jakieś dwie Elżbiety, jakiś bardzo wysoki Marek... no i kto jeszcze? Czy ci ludzie spotykają się z sobą? No i jak odnaleźć w Białymstoku samego szefa? "

" Miło powspominać ACK. Najpiękniej było, kiedy wracało się do domu lipcowym

porankiem, a drzewa w okolicach "Syreny" tak pięknie pachniały...Pierwszy raz

byłem tam 17 kwietnia 1985. Grał Jarek "Cichy" Ciszewski. Tylko jedno zostało

mi w pamięci: kolorowe światła i Genesis ze swoim hitem "Can You Here Me". A

może to byli Mike & The Mechanics? Kto teraz spamięta..."

" W Aceku byłem tez przez jakiś czas bramkarzem ale krótko - chyba cos ok. 2

miesięcy, potem okazało sie ze mam zdolności plastyczne i roboty od rana do nocy, malowanie dekoracji, zmiany wystroju, plakaty na mieście. Jednym słowem

PROPAGANDA. A ze pieniądze na to płynęły po jedynie słusznej linii? - z SZSP - szajze nie. Jaka była alternatywa? Może koncerty i twórczość niezależna po

kościelnych piwnicach? Ale chyba nie w białym - może Wrocław, Wa- wa, Lublin.

Dla nas pasjonatów tamtych lat ani kasa ani ideologia nie grała roli.

Chcieliśmy być ze sobą, cos robić sobie i innym. I tłumy waliły drzwiami i oknami do ACK; były bez przerwy normalne diskoteki i masę koncertów. Jazz,

blues, gospels. Zaduszki jazzowe, kabarety, zespoły. Po pewnym okresie

adaptacyjnym dostałem czwartek - w ten dzien bylem tam dyżurnym szefem.

Ustawiałem bramkarzy i... zdarłem zęby na moim dyżurze by coś nie wyskoczyło - jakaś zadyma. Ale w środku było zawsze OK. Pamiętam te czerwcowe noce gdy wychodziło się z huku disco na zewnątrz, gdy do odpoczynku zapraszała zroszona trawa kościelnego wzgórza. A tam w sród starych owocowych drzew... 


Kronika Białostocka 

M.R

Translate