Postaw mi kawę na buycoffee.to

Potańcówki po seansach i ministerialna cenzura

    7 stycznia 1929 r. w sali Urzędu Wojewódzkiego, czyli w pałacu Branickich odbyło się organizacyjne posiedzenie Towarzystwa Opieki Społecznej Przystań. Przewodniczył mu dr Zygmunt Brodowicz, pełniący funkcję naczelnika wydziału zdrowia publicznego w tymże urzędzie. Pomimo że do Białegostoku przyjechał niespełna rok wcześniej, to szybko dał się poznać jako wyśmienity organizator. 

    To przecież dzięki jego staraniom powstał w Choroszczy nowatorski, jak na tamte lata, szpital psychiatryczny, otwarty w 1930 r. Wokół Brodowicza skupili się znani z działalności społecznej doktorostwo Berta i Wacław Szaykowscy, Witold Kościa, inspektor szkolny Mieczysław Jurecki czy dr Józef Lewitt. W początkach swojej działalności Przystań zajmowała się wyłącznie pomocą społeczną. 

     Za najważniejsze uznano opiekę nad młodymi matkami oraz organizowanie akcji dożywiania dzieci. Siedzibą Towarzystwa został Ritz. Nie była to żadna rozrzutność. Ot po prostu, Ritz borykał się z ogromnymi trudnościami finansowymi. 

    Balansował na progu bankructwa. Jedną z form ratunku podupadającego hotelu było więc wynajmowanie pomieszczeń różnym stowarzyszeniom i instytucjom. Przystań szybko okrzepła i zdobyła sobie zaufanie społeczne. 

    Na początku 1931 r. powstała sekcja kinowa, która w Ritzu uruchomiła kino. Nazwano je właśnie Przystań. Oprócz repertuaru filmowego prezentowała się w tej sali amatorska grupa teatralna, która zadebiutowała programem rewiowym, wzorowanym na bijącym rekordy popularności warszawskim teatrzyku Morskie Oko. Na tę okoliczność ułożono reklamujący to wydarzenie wierszyk:

  „ Siedząc sobie w Białymstoku.  Możesz dziś być w Morskim Oku.  Program cudny, a koszt tani,  Bo to rewia jest w Przystani.  Coś dla wszystkich - tytuł brzmi,  To też wszyscy, wierzcie mi,  Na wyścigi idą, jadą,

    By nie zminąć się z paradą,  I to ujrzeć w Białymstoku.  Co nie zawsze w Morskim Oku- Nawet bywa, choć w stolicy.  Pójdź i zobacz, a różnicy  -Nie dostrzeżesz. Ubawiony - Spełnisz czyn obywatela.   Bo twój grosz, co ci z portfela -  Na piękną rewię wyleci -  Rozpromieni twarze dzieci - Biednych, głodnych i zmarzniętych, A przez Przystań przygarniętych ”

    Premierę rewii zaszczycił swym przybyciem sam wojewoda Marian Zyndram Kościałkowski z małżonką, którym towarzyszył były kilkukrotny minister sprawiedliwości prof. Wacław Makowski. Recenzje po premierze były euforyczne. 

     Pisano, że „rewia rozpoczęła się doskonałym i na nutę wesołą nastrojonym prologiem p. Woźniaka oraz marszem na cześć Pana Wojewody, p. t. Przystań. Na czoło grającego zespołu wybijały się posiadające dużo talentu artystycznego pp. Szellerówna, Majewska, Ruszczewska, Wójcicka. Zachwycająca swą werwą była p. Majewska w doskonale wykonanym tańcu hiszpańskim. 

    Zespół pozostający pod artystycznym kierownictwem p. kapitana Kramarza wykazał dużo werwy scenicznej i wczucia się w swoje role. Szczególnie podfinał i finał Coś dla wszystkich, na tle efektownych dekoracji stanął na wysokim artystycznym poziomie, to też wzbudził prawdziwy zachwyt wśród widzów i wywołał długotrwałą burzę oklasków. Z pośród panów: Szeller, Woźniak, Jaworowski i Śnieżko bawili publiczność swoim świetnym humorem”.

    Po takim początku kino Przystań zajęło w mieście pozycję szczególną. Wyświetlano w nim filmy, które w swej stylistyce niczym nie różniły się od propozycji innych białostockich kin. Były więc i tu rozmaite światowe dramaty, arcydzieła i wstrząsające tragedie.

    Różnica między Przystanią a Modern i Apollo była natomiast w cenie biletów. Przystań była tania. Kulturotwórczą rolę Przystani budowały rozmaite sceniczne atrakcje. I tak w maju 1931 r. na deskach kinowej sceny wystąpił znany występujący w wielu polskich teatrach aktor Jerzy Raul Rychter zapowiadany jako „znakomity deklamator”. Recytował szeroki wachlarz polskiej poezji od Mickiewicza i Słowackiego począwszy, poprzez Tetmajera, Wyspiańskiego, aż po współczesnych Wierzyńskiego, Lechonia no i oczywiście Tuwima.

   Pisano, że „ze względu na wysoką wartość artystyczną utworów i wybitny talent prelegenta Magistrat prosi o zachęcenie młodzieży do gremialnego przybycia”. 

 

  Organizowano też w tym kinie różne spotkania towarzyskie. I tak pod koniec lipca 1931 r. zapowiedziano, że w sobotni wieczór „rozpocznie się w salach kina Przystań wesoła studencka zabawa”. Dodawano, że „zabawa zapowiada się niezwykle interesująco z urozmaiconym programem pełnym niespodzianek”. 

   Do tańca grała zaś „orkiestra symfoniczno -jazzowa”. Wieczór taneczny był na tyle udany, że wkrótce Przystań „przygotowała dla zwolenników tańca miłą niespodziankę, a mianowicie, po zakończeniu wyświetlania przebojowego filmu o godzinie 9 - tej wieczorem rozpocznie się w salach kinoteatru wesoła zabawa taneczna”.   Do wypełnienia programu artystycznego zaczęto też zapraszać artystów z innych miast. 

   I tak w sierpniu 1931 r. z kolejną rewią, czyli taką kabaretową składanką, do Białegostoku przyjechali „sympatyczni artyści Związku Sztuki Kinematograficznej w Wilnie”, którzy „zdobyli sobie publiczność pięknymi artystycznymi produkcjami”.   Ale też Przystań wypełniała, jakbyśmy to dziś określili, misję.     

  Było to zasługą kierownika kina wspomnianego już kapitana Kramarza. Wystąpił on z inicjatywą, aby na specjalnych seansach wyświetlano „dla dzieci i młodzieży tylko filmy ocenzurowane przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego”. Kramarz w tym celu wyjechał do Warszawy, aby w ministerstwie dokonać „wyboru i zakontraktowania odpowiednich filmów na nadchodzący sezon”, czyli na rok szkolny. 

    Po podpisaniu stosownych umów ogłoszono więc, że „z rozpoczęciem roku szkolnego kino-teatr Przystań wyświetlać będzie obrazy, przez Min.Wyzn.Rel.-I Ośw.Publ. dla młodzieży dozwolone, w dniach: poniedziałki, wtorki, środy i czwartki w godz. 16 - 22; w soboty od 16 do 18 i w niedzielę od 12 do 18. W innych dniach i godzinach wyświetlać się będą filmy produkcji ogólnoświatowej”.

   To był w Białymstoku ewenement. Nastawione na konkurencję pozostałe kina goniły za zyskiem, a ten zapewniały tylko sensacje i pseudo arcydzieła. Przystań była inna.

Andrzej Lechowski

Skandale na kąpieliskach

 Dziś na Dojlidach mamy pełen przekrój rozrywek.  A jak było w latach 20. i 30. XX wieku ?

Jolanta Szczygieł-Rogowska: Właściwie bardzo podobnie. Może siatkówka była mniej popularna, bo grywano w tenisa, ale były zawody w pływaniu, a w latach 30. były nawet wybory miss.

Stawy wyglądały tak samo?

  Było ich dużo więcej. Sięgają swoją historią do czasów Jana Klemensa Branickiego, w XIX wieku należały też do majątku Kruzensztermów.

  Przy pałacyku Hasbachów również funkcjonowały stawy. Były traktowane jako prywatne kąpielisko, ale z czasem, idąc za potrzebą mieszkańców miasta, zaczęto szukać miejsc, w których białostoczanie mogą spędzić wolny czas latem. Funkcjonowały Jurowce, Supraśl – jako podmiejskie kąpieliska, ale Dojlidy były najbliżej. W związku z tym uporządkowano ten teren, znalazły się kajaki, pola tenisowe i zaczęto organizować konkursy w pływaniu, zabawy taneczne, wybory miss. Bardzo modne były też, kiedy opalenizna stała się już modna, konkursy na najpiękniej opaloną panią. Organizowano tam również noce świętojańskie. Więc Dojlidy były miejscem bardzo obleganym w latach 30.

A coś więcej o wyborach miss?

  Nie zachowały się informacje o kandydatkach, ani zdjęcia, ale to były bardzo popularne konkursy. Zwyciężczynie miały pewnie nadzieję na karierę filmową. Wybierano miss najzgrabniejszych nóg, najładniejszą opaleniznę, aż po miss sezonu.

Kto wybierał?

  Oczywiście powoływano komisję składającą się z osób, które były związane z miejscem, gdzie odbywał się konkurs.

Jak wyglądały stroje kąpielowe?

  Na początku lat 20. stroje męskie niewiele różniły się od damskich. Przypominały kombinezony, których nogawka kończyła się na długości połowy uda. Strój był na ramiączkach, u pań zasłaniał piersi. Dodatkiem były wiązane buty, a panie na głowach nosiły specjalne czepki chroniące przed słońcem.

A wcześniej?

  Panie tylko wchodziły do wody, pływały w stroju zakrywającym całe ciało i zaraz szły do przebieralni, żeby włożyć tzw. strój plażowy. Strój kąpielowy to były po prostu długie spodnie i bluzka z długim rękawem, bo oczywiście trzeba było unikać słońca. Jak się ogląda te stroje to widać, że nie dodawały one uroku ani paniom, ani panom, dlatego dopiero w latach 30. przyszła moda na wybory miss.

A strój plażowy?

  Nie było mowy o opalaniu, dlatego przeważnie były to sukienki w jasnym kolorze, a w latach 30. nawet spodnie i wtedy panie z tzw. riwiery polskiej, czyli Gdyni, pokazywały się w szerokich, pięknych spodniach. Mężczyźni mieli również jasne stroje, modne były wtedy hełmy korkowe. Do stroju plażowego zakładało się muszki i krawaciki. Właściwie różniły się od codziennego stroju kolorem i lekkością materiału.

Kiedy weszły stroje współczesne? Około lat 30. Wtedy były spodenki z krótkimi nogawkami, staniki. Były też stroje jednoczęściowe.

Jaki sport był najbardziej popularny?

  Tenis. Były korty na Zwierzyńcu, bardziej zamożni mieli prywatne. Tu też odbywały się mistrzostwa Polski, a poza tym mieliśmy bardzo zdolne tenisistki -m.in. Ewę Hasbach, redaktor dziennika Białostockiego Marię Lubkiewicz.

Na Dojlidach można było kiedyś spożywać alkohol?

Nie, ale było to dozwolone w Jurowcach. Tam nawet mówiono, że „jurowiecką wodą” handlował każdy: od baby wiejskiej aż po wyrostków.

A czy w Dojlidach zdarzały się jakieś skandale?

Ja nie trafiłam na żaden. O Dojlidach prasa pisała typowe zapowiedzi – co i kiedy odbędzie się w najbliższym czasie. Ale zdarzały się skandale w Jurowcach czy – czasami – w Supraślu. Na plaży w Jurowcach było to związane z tym, że można było tam spotkać często pijanych wypoczywających. Poza tym w Jurowcach, jak pisała lokalna prasa, „nierzadko w biały dzień przybywa oddział żołnierzy i w oczach publiczności na „ plaży” zgromadzonej rozbiera się do kąpieli. Tak po swojsku, po jurowiecku bez „ ścieśniania się”. Nikt za złe tego żołnierzom nie poczytuje, boć w Jurowcach publiczność ma silniej wyrobiony zmysł demokratyczny i dlatego darzy tutaj większą sympatią podoficerów i szeregowych, niż panny białostockie w ogrodzie miejskim poruczników”.

Dla kogo były Dojlidy?

W przeciwieństwie do Jurowiec, gdzie wypoczywali raczej ubożsi, na Dojlidach można było spotkać przedstawicieli średnio zamożnego społeczeństwa. Dziś z kąpieliska korzystają wszyscy.


Marta Laszewicz

Taka Była Ulica Mazowiecka

   Mała Krystyna chodziła - z monetą w ręku na posiłki do restauracji Cutra i do Staromiejskiej. Były tam i sprzedaż z wyszynkiem, raj dla spragnionych, ale nie moczymordów. Podpiwszych w rejonie rynku niebrak, potajemek także (przykładowy adres: róg Mazowieckiej i Sportowej, dawnej Malinowskiego), pijakami jednak gardzono, i ci o tym mniejsze

  A całkiem smacznie, ujutnie (przytulnie) można zjeść także u pani Czołpińskiej na rogu Targowej, czyli przedwojennej Rabińskiej, lub „Pod kogutem” (flaczki i pyzy miejsce lizać). Istnieje teoria, że ​​pijaków był wtedy mniej, bo zakąszali obficie i dopiero w PRL zaczął się z bidy picie pod trzęsącym się nożem (galaretką), lub wymokłego śledzenia, a luksusowym od święta był inwalida, czyli tatar z jednym jajkiem.

   Pora obiadowa nie przeszkadzała chłopakom w ulubionych grach, nade wszystko klipie i palanci. Jak można szmacianki, to i banierka (na dziesięć przykładów puszka po konserwie) może udawać. Budżet udawało się czasami podreperować przy odbijaniu monet od ściany, na szponki. 

   Co grzeczniejsze dziecko gra w tym czasie w klasie, kukły siusiumajtki. Atrakcja, o której wspominano latami, była beczka strachu, montowana w rejonie wyjścia Centralu. Do dzisiaj moja rozmowa jest dziwna, jak magik mógłby jeździć motorem (motocyklem) po ścianach tejże beczki. 

   A propos żulików, to pani Krystyna pamięta, jak zawiesili ją na płocie, ale nie ma o to urazu. „Żywe byli”, dla swoich niegroźni, gorzej jak trafił się kawaler z innej dzielnicy. Na te zmiany mówi z wyższą wartością - za przeproszeniem - wysranki.

   Dniem wyjątkowym w kalendarzach mieszkających na Piaskach był oczywiście czwartek. Na Sienny Rynek ciągnęły się od rana tabory ze wsi podbiałostockich i ludu miejskiego. Konie ustawiono łbami do zamontowanych rur, a każdy z nich musiał mieć noszenia z obbrokiem, przez przeżuwał wies, a nie gryzł klientów. Ci zaś wybierali, marudzili, przekomarzali się, bo taki obowiązywał styl. 

   O targach i świętojańskim jarmarku pisano wiele, więc tylko dodam z lat powojennych postać pana, niegroźnego hazardzisty, z walizką raczków (cukierków!) i waluciarzy z "Kurym" na czele. Największe zdarzenia dolarowe ponoć zawierano w szalecie stojącym w środku rynku, bo tu było najbezpieczniej, choć wygrało.

   Paniom z rejonu Mazowieckiej czas główny na przyrządzaniu jadła (poznałem przepis na zupę dziadkowską, o paradoksie z szynką), doglądaniu kapusty kiszonej i ogórków, stojących w beczuszkach (antałkach) w piwniczce pod podłogą oraz wędlin zrobionych przez pana Czeszela, zawieszonych w miejscu suchym, ciemnawym, w umiarkowanym chłodnym i na tyle wysokim, przez szybkie ich ubywało. Prania trwała i po trzy dni, w balejach (baliach), z tarami. 

   Magiel sprawdzający blisko, bo przy targowej, tam był ostateczny przegląd najnowszych wiadomości ze świata i zza ściany, czyli od sąsiadów. Im głośniej i najczęściej się kłócili, tym serwis był bogatszy. Piaski też własną gręplarnię i wytwórnię oranżady, młyn Magnuszewskich, sporo sklepów, prowadzących, golibrodów, dwie szkoły, w tym sławetną nr 11 i nieco zapomnianą, powojenną nr 6.

  To zajdźmy jeszcze na posesję Sienny Rynek 7. Tu królowali Lucyna i Henryk Zalescy, którzy wzorowo dbali o porządek. W kamienicy (po wojnie - ewakuacyjnej) od frontu, który mieścił się w komisie i dwóch mieszkaniach, a pozostałe "apartamenty" sprawdzały się na piętrze i poddaszu. 

   każde mieszkanie mieszkalne zlew żeliwny z wodą, a od 1955 r. już nie trzeba było biegać do wychodka. Do wyposażenia również: piece kaflowe - niektóre z dochówkami (nie mylić z duchówkami), płyty (kuchnie) - w części z okapami, balkony. Był jeszcze dom drewniany, odgrodzony wysokim płotem od ul. Sportowej, tu mieszkała moja rodzina rozmów. Na wspólnym podwórzu leżał bruk, stałe chlewiki i altana opleciona winoroślą, rosła dorodna jabłoń. Miło było popatrzeć, jak pod wieczór schodzili się tu sąsiedzi, by odzipnąć po trudach. 

   Na fotelu pod jabłonką bujała się babcia Antonina. Wyglądała z daleka jak duża lalka, w czepeczku z koronkami na głowie, w trzewiczkach zapinanych na guziki. Zawsze pogodna, roześmiana. Politycznego dnia wyjawiła pannie Krysi bardzo tajemnicę: diatynka, ty teraz nie zrozumiałesz, ale zapamiętany słonko, że trzeba tak żyć, by móc na starość się stać.

                                         

Adam Czesław Dobroński                    

Translate