Postaw mi kawę na buycoffee.to

Ciemna strona miasta -1923 r

    Międzywojenny Białystok w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości był miastem jeszcze podniszczonym wojną i mocno zubożałym. Jednak dla bandytów i złodziei, których grasowały tutaj całe tabuny, zawsze znalazło się coś do roboty. Wystarczy choćby przejrzeć kronikę kryminalną w ówczesnych miejscowych gazetach, żeby stwierdzić, że np. taki rok 1923 był szczególnie obfity w nocne kradzieże mieszkaniowe.

  Żeby zostać sprawnym szniferem, czyli kimiarzem (nocny złodziej mieszkaniowy), trzeba było mieć dużą sprawność fizyczną do wspinania po krzywych murach budynków, różnych gzymsach, rynnach i balkonach, ażeby dostać się do upatrzonego na wyższych piętrach mieszkania.

  Latem, okno - cel złodzieja - pozostawiano zwykle otwarte. W środku pomieszczenia sznifer musiał także wykazać się dużym opanowaniem i kocią zręcznością, by nie budząc śpiących domowników, sięgnąć nie tylko do szaf, biurek i innych schowków, ale i do kieszeni ubrań wiszących na krzesłach przy łóżkach, a nawet pod poduszki. Aż prosi się przypomnienie tu opisu sznifera z realistycznej książki Sergiusza Piaseckiego pt. "Jabłuszko", ukazującego właśnie złodzieja pracującego na tzw. ślam (podczas snu) ze światka przestępczego Mińska białoruskiego zaraz po I wojnie światowej.

  Glista - sznifierz "był niewątpliwie najlepszym złodziejem w mieście. Długi, patykowaty, kościsty. W marszu groteskowo przechylał się na boki, w tył i w przód. Wyglądał jak chodzący, składany metr. Spojrzysz na niego: zdawało się nie przejdzie przez mieszkanie, aby nie przewrócić krzesła, stołu, szafy, a nawet pieca, nie mówiąc już o drobnych sprzętach. I jak taki może być nocnym mieszkaniowym złodziejem. Lecz było to złudzenie. Gdy nadchodziła noc Glista się przeistaczał. Chód jego nabierał pewności i elastyczności, ruchy robiły się pewne, celowe, z oczu znikał wyraz ospałości. A na robocie w ciemności poruszał się, w nieznanym sobie mieszkaniu, wśród śpiących ludzi, z takim spokojem, pewnością i sprytem, że nikt by mu w tym nie dorównał. Znany był z czystego wyrabiania najtrudniejszych interesów".

  Szniferzy pracowali głównie latem. Była to więc robota jak najbardziej sezonowa. Nawet zamknięte okna nie stanowiły dla nich problemu. Do ich sforsowania mieli niezawodne przyrządy. Były to przede wszystkim dłuto, diament do cięcia szkła, a zwłaszcza tzw. plaster złodziejski, czyli specjalna gumowa uszczelka do wysysania fragmentów nadrysowanej szyby. Taką metodą dokonano w letnie miesiące 1923 r. kilkunastu włamań do zaspanych, białostockich mieszczuchów. Wreszcie wpadli.

  Najkorzystniejszą porą roku do skoku "na ślam" były godziny 2 - 3 po północy. Wówczas sen był najtwardszy. Złodzieje wiedzieli o tym znakomicie. Właśnie tą porą, w marcu, okradziony został Chaim Rozenberg z ul. Czystej 5. Nocnych gości zainteresowała posiadana przez niego biżuteria. Znaleźli ją w szufladzie nocnego stolika. Wartość całego kuszu (łupu) była spora - 5 milionów marek polskich. Sytuacja powtórzyła się na początku maja również na ul. Czystej, ale tym razem pod jedynką. Z mieszkania Lejby Gorfinkiela szniferzy wynieśli przez okno garderobę o przybliżonej wartości 5 mln marek. Nikt z kimających mieszkańców nic nie słyszał.

  Prawdziwy festiwal nocnych odwiedzin nastąpił w czerwcu - sierpniu 1923 r. Miało miejsce kilkanaście włamań dokonanych zawsze tym samym sposobem. W środku nocy, do środka mieszkania i z powrotem na ulicę. Szniferzy trafili m.in. na ul. Kupiecką, Suraską i Dąbrowskiego. Nie udała się natomiast wizyta na ul. Mazowieckiej u Abrama Birbauma. Hałasu narobił pies z sąsiedztwa. Jak skwitował to miejscowy reporter na łamach Dziennika Białostockiego - "nerwowi złodzieje bez łupu opuścili teren pracy".

  Szalejąca inflacja powodowała, że i łupy drożały. Sięgały już 50 - 300 milionów marek. Takie straty zanotowano przy ul. Botanicznej w domu Ignacego Jabłońskiego czy w mieszkaniu Rywki Chajert przy Bożniczej, skąd sprawcy wynieśli odzież i bieliznę wartą 300 mln marek. Szajką szniferów, która w końcu trafiła za kratki kierował niejaki Jan Rafalski, rutynowy złodziej warszawski.


Włodzimierz Jarmolik

Ulica Kilińskiego 16. Dom rodziny Kempnerów

   Domu przy ul. Kilińskiego 16. , w 1826 r. nieruchomość nabył jeden z najbogatszych białostockich Żydów - Kopel Halpern, przedsiębiorca budowlany i szwagier potentata w handlu drewnem, Icka Zabłudowskiego. Po śmierci Kopela Halperna i jego żony, Fejgi majątek podzielono w 1872 r. między ich dzieci i wnuki. Dom pruskiego sekretarza Hoenigkego, wraz z posesją, oficyną i zabudową gospodarczą stał się własnością jedynej córki, Szejny Małki Halpern, żony Dawida Kempnera.

  Od 1844 r. Kempner prowadził fabrykę włókienniczą z Markusem Rubinsztejnem. Porzucił jednak to zajęcie i założył z żoną przedsiębiorstwo dostarczające żywność dla wojska rosyjskiego, stacjonującego na terenie guberni grodzieńskiej i Królestwa Polskiego. Każdorazowo zlecenia dostaw były zabezpieczane zastawem domu Kempnerów w Białymstoku. Małżonkowie z powodzeniem kontynuowali intratny biznes aż do lat 90. XIX w. Dawid zmarł w 1892 r., a Szejna Małka kilka lat później.

 


  W lipcu 1872 r. na potrzeby nowych właścicieli domu grodzieński sąd wydał specjalne świadectwo opisujące stan prawny nieruchomości. Dzięki niemu mamy wyjątkową możliwość zajrzeć do wnętrza domu przy ul. Kilińskiego 16 w tym czasie. Wówczas dawna "loża masońska" miała 32,5 m długości, ok. 22 m szerokości, a wysokości 8,5 m. Od frontu w narożnikach domu znajdowały się 2 murowane ganki. W parterze funkcjonowały 2 wielkie sale, 7 pokoi, 2 kuchnie i 3 korytarze, natomiast na drugim piętrze - jedna wielka sala, 11 pokoi, 3 kuchnie i 3 korytarze. Poddasze składało się z 3 pokoi. Ważny element budynku stanowiło podpiwniczenie, pełniące zarówno funkcje mieszkalne, jak i gospodarcze.

  W suterynie wyliczano w 1872 r. 7 pokoi, 2 kuchnie oraz 3 korytarze. Natomiast część gospodarcza dzieliła się na 3 większe pomieszczenia z murowanymi sklepieniami. Warto wspomnieć, że w drugim tomie Pinkos Bialystok (Nowy Jork 1950) autor A. Herszberg zanotował, że Kopel Halpern, w jednej z wielkich sal na parterze z oknami wychodzącymi na ulicę, urządził jeden z pierwszych prywatnych domów modlitwy w mieście. 

  Po śmierci Dawida i Szejny Małki Kempnerów majątek przy ówczesnej ul. Niemieckiej przeszedł na szóstkę ich dzieci - piątkę córek i jedynego syna, Falka, urodzonego ok. 1852 r. W 1897 r. spadkobiercy zawarli porozumienie w kwestii praw własnościowych. Piątka sióstr Falka odstąpiła mu je w całości, ale za sowitym wynagrodzeniem pieniężnym. Od tego momentu aż do 1930 r., właścicielem domu był Falk Kempner.



  Żonaty z Bejlą Goldą (zm. w 1903 r.) miał 3 dzieci: Esterę, Lejbę i Icka. Nie był kupcem tak jak rodzice, ale korzystając z rodzinnej fortuny został finansistą zajmującym się ubezpieczeniami. Co najmniej od 1897 r. prowadził działający do 1915 r. białostocki oddział Petersburskiego Towarzystwa Ubezpieczeń, a od 1913 r. był członkiem zarządu Handlowo-Przemysłowego Towarzystwa Wzajemnego Kredytu.

  W wolnej Polsce Kempner kontynuował swą działalność. W 1922 r. założył działające z powodzeniem przez całe międzywojnie Białostockie Towarzystwo Wzajemnych Ubezpieczeń. Rok później został prezesem zarządu nowego Banku Przemysłowo-Handlowego z siedzibą przy Kilińskiego 23 i funkcję tę pełnił nadal w 1932 r. Pod koniec życia był prezesem oddziału Towarzystwa Ubezpieczeń "Orzeł". Interesował się kwestiami edukacji i dobroczynności: działał w szkole handlowej, w Towarzystwie Upowszechniania Wiedzy Handlowej, w Talmud-Torze przy Lipowej, przy której w tym czasie była szkoła rzemieślnicza. Z kolei w 1908 r. zaczął pełnić funkcję zastępcy prezesa Towarzystwa Dobroczynności "Linas Chejlim".

  Jego działalność filantropijna zaznaczyła się także poprzez uczestnictwo w organizacji kuchni polowej dla Żydów. Należy do tego dodać szeroką działalność polityczną (startował do Dumy Państwowej w 1905 r.), samorządową (był członkiem Tymczasowego Komitetu Miejskiego, który w imieniu gminy żydowskiej witał w 1919 r. marszałka Piłsudskiego, a także radnym miejskim w latach 1925-1927) i kulturalną (w jego domu działała szkoła oraz biblioteka, popierał ruch esperancki).

  Nie bez przesady zapisano w jego nekrologu w 1938 r., że była to "postać dobrze znana mieszkańcom miasta, zarówno ze względu na piastowane w swoim czasie przez Kempnera stanowiska, jak i na jego niestrudzoną pracę społeczną". W latach 1930-1941 właścicielką domu przy Kilińskiego 16 była Bejla Socher, o której jednak niewiele mogę powiedzieć. W każdym razie w czasie II wojny światowej została wywłaszczona, zaś dawny dom gościnny Hoenigkego został zniszczony w czasie działań wojennych - z pierwotnego budynku ocalały tylko wypalone ściany zewnętrzne. Trud odbudowy zabytkowego budynku podjęto po 1944 r.


Wiesław Wróbel 

Wampir z Düsseldorfu w białostockim wydaniu

    Rok 1929 był dla mieszkańców nadreńskiego Düsseldorfu rokiem paniki i strachu. W mieście gwałtownie wzrosła liczba podpaleń drewnianych budynków, zabójstw i gwałtów. Policja uznała, że ma do czynienia z maniakalnym złoczyńcą, który bez wyjątku mordował mężczyzn, kobiety, a zwłaszcza małe dziewczynki, pastwiąc się nad ich zwłokami. Do swoich makabrycznych praktyk używał noża i młotka. Niekiedy ofiary po prostu dusił. Prasa zaczęła wkrótce nazywać sprawcę tych wszystkich okropieństw wampirem z Düsseldorfu.

  Porównywanie z wampirem z Düsseldorfu późniejszych, seryjnych morderców i gwałcicieli grasujących w różnych krajach międzywojennej Europy stało się nagminną praktyką dziennikarską. Zwiększyło to sensacyjność ich, i tak budzących niezdrową ciekawość, relacji. Określenie owo dotarło również do Białegostoku. Latem 1937 r. około godz. 17, do policyjnego Wydziału Śledczego, mieszczącego się przy ul. Pierackiego (Warszawska) dotarła ponura wiadomość. Mieszkaniec kolonii Nowe Miasto, zwanej też Słobodą, znalazł w lesie dojlidzkim, nieopodal koszar wojskowych im. Marszałka Piłsudskiego, zwłoki dziewczynki w poszarpanym odzieniu, niemal półnagie. Musiała rozegrać się tutaj jakaś tragedia. 

   Na jej miejsce udała się natychmiast ekipa dochodzeniowa z sędzią śledczym Kownackim na czele. Wkrótce zjechali też inni przedstawiciele władz sądowo-policyjnych, jak wiceprokurator Ojrzyński czy komendant Kontrym. Już wstępne dochodzenie ustaliło, że doszło do bestialskiego morderstwa, a jego ofiarą padła 9-letnia Danusia Derwińska, córeczka wachmistrza miejscowego pułku ułanów. Przed śmiercią, zanim została zgwałcona i uduszona, musiała toczyć ze swoim prześladowcą rozpaczliwą walkę. W pościgu za "upiorem z Düsseldorfu" jak już następnego dnia ochrzciła sprawcę zbrodni lokalna prasa, użyto psa. Niestety w nocy nie potrafił on wiele wytropić. Ciało dziewczynki przewieziono do szpitala św. Rocha, gdzie odbyła się sekcja zwłok.

  Dalsze, skrupulatne śledztwo w poszukiwaniu gwałciciela i zabójcy małej Danusi przyniosło rezultaty. Już trzy dni później aresztowany został 26-letni Aleksander Gertner, zamieszkały przy ulicy Kawaleryjskiej, tuż obok posesji wachmistrza Derwińskiego. Ustalono, że feralnego dnia przebywał on również w lesie dojlidzkim, spotkał zbierającą jagody dziewczynkę, zniewolił, a później, dla pozbycia się świadka swojego ohydnego uczynki, pozbawił życia.

  Po zatrzymaniu Gertnera policja prowadziła dalej rozpoznanie jego osoby. Szybko okazało się, że był to kryminalista, obcujący nieraz z więziennymi kratkami, do tego notoryczny alkoholik i dręczyciel własnej rodziny. Jego pierwsza żona, stale maltretowana, zmarła, zaś druga na wieść o postępku męża, wyraziła tylko żal, że nosi jego nazwisko.

  Aleksander Gertner nie doczekał się sądowego procesu. Postanowił sam skończyć ze sobą. 29 czerwca, nad ranem, powiesił się w celi, na powrozie sporządzonym z porwanej koszuli. Ponieważ czujny strażnik szybko go odciął, nieprzytomny samobójca trafił do szpitala żydowskiego. Mimo starań lekarzy zmarł następnego dnia. Sekcja zwłok potwierdziła samobójczą śmierć Gertnera, a poza tym, badając jego mózg, ustalono daleko idące zmiany na tle luetycznym (syfilis).

  Natomiast prawdziwym wampirem z Düsseldorfu okazał się 45-letni Peter Kurten, schwytany po kilkumiesięcznych poszukiwaniach. Strach przed wampirem sprawiał, że rodzice nie wypuszczali z domów swoje małoletnie pociechy. Tak działo się aż do zatrzymania zbrodniarza.

  Badania psychiatryczne Kurtena wykazały, że był on patologicznym, zdemoralizowanym osobnikiem, który od dzieciństwa stykał się z przemocą i okrucieństwem. Ojciec - gwałtownik i kazirodca, sąsiad - hycel torturujący psy, to były jego wzorce. Zbrodniczą edukację uzupełniało jeszcze wielokrotne więzienie. Proces Kurtena odbył się w kwietniu 1931 r. Sąd udowodnił mu 9 morderstw, za co został skazany na dziewięciokrotną karę śmierci. 2 lipca tegoż roku po zjedzeniu śniadania z zażyczoną dokładką wampir udał się pod gilotynę.


Włodzimierz Jarmolik

Translate