Postaw mi kawę na buycoffee.to

Fabryka lodu


   Mroźna zima to znakomity interes. Takie zimy przed wojną szły jedna po drugiej. Więc po siarczystych mrozach pieniądze leżały wszędzie. Tą żyłą złota był lód. Trzeba się było tylko schylić!

W styczniu czy lutym, rzecz banalna, kto by sobie nim głowę zaprzątał, ale co przebieglejsi, zaznajomieni z interesami, wiedzieli, że w lipcu, sierpniu, aż do następnej zimy ten, kto będzie miał lód, będzie miał wszystko.

  Lód był potrzebny choćby w domu. Dzięki niemu można było przechowywać żywność. W bogatszych mieszkaniach już pod koniec XIX wieku pojawiły się chłodziarki.

W Białymstoku, na Szosie Żółtkowskiej (Jana Pawła II), przy Rzeźni Miejskiej, uruchomiono wytwórnię lodu, szumnie nazwaną fabryką. Niedoskonałość stosowanej wówczas techniki powodowała częste jej awarie, aż w 1926 roku wytwórnia została zamknięta. Białostoczanom pozostało zaopatrywanie się w lód u przypadkowych producentów. Ci zaś tylko czekali na pierwsze mrozy, które zetną Białkę.

  A jeszcze lepiej, gdy mróz skuł stawy na Mickiewicza. Były one ulubionym miejscem białostockich lodziarzy. Ani im, ani nabywcom lodu nie przeszkadzało to, że przez cały rok do tych stawów okoliczni mieszkańcy wrzucali wszelkie możliwe śmiecie i odpadki. W konsekwencji w takiej lodowej cegle wyciętej z mickiewiczowskiego stawu można było znaleźć niebywałe niespodzianki. „Lód ten nadziewany był zdechłymi kotami, psami i inną padliną”. Apelowano więc, aby władze sanitarne czym prędzej zainteresowały się tym procederem.

  Po 1930 roku udało się wreszcie ponownie uruchomić miejską wytwórnię lodu. W 1934 roku przystąpiono do modernizacji urządzeń chłodniczych, po to, aby miejski lód był specjalnie barwiony na kolor różowy. W ten sposób kupujący mogli zorientować się natychmiast, czy kupują lód z „nadzieniem”, czy czysty.

  Oczywiście, że wszystkie te poczynania nie ukróciły „nielegalnych” źródeł wytwarzania lodu. Wytwórnia miejska nie zaspokajała w pełni potrzeb miasta. A te stale wzrastały, zwłaszcza że po mroźnych zimach przychodziły suche, upalne letnie miesiące. Lód był wówczas poszukiwanym towarem. Władze apelowały, aby kupować tylko ten różowy, ale skoro było go za mało, to pozostawał tańszy i brudny.

  W tamtych latach narodziła się w Białymstoku tradycja organizowania „akcji lodowych”. Ich prekursorem było Towarzystwo Dobroczynne Linas Chojlim. To ono zaopatrywało w lód chorych „bez względu na wyznanie i narodowość, ale także bez różnicy na zamożność”.

W 1934 roku członkowie Linas Chojlim rozdali lód 20 tysiącom chorych! Akcja cieszyła się dużym powodzeniem. Po Białymstoku z początkiem każdego roku krążyli kwestarze zbierający pieniądze, za które kupowano lód w miejskiej wytwórni.

  Lód ten magazynowany był w piwnicach budynku przy Zamenhofa 19, gdzie Towarzystwo miało swoją siedzibę. Jego gromadzenie rozpoczynano w styczniu, tak, aby już na początku wiosny piwnice zapełnione były do stropów. Dzięki tej akcji, gdy w „lecie i jesienią w mieście nie można było dostać lodu nawet za pieniądze, wtedy właśnie Linas Chojlim zaopatrywało w lód nie tylko tysiące prywatnych chorych, ale i szpitale”.

          Andrzej Lechowski 

Białostoczanie zawsze nosili się modnie

    Na początek trochę historycznego wstępu. Po odzyskaniu niepodległości Białystok przede wszystkim był miastem zrusyfikowanym. Wojskowi, urzędnicy, kupcy to byli Rosjanie. Ponadto ludność żydowska, która stanowiła znaczny procent mieszkańców, jak i inteligencja w dużej mierze, mówiły po rosyjsku. 

   Białystok znalazł się też w trudnej sytuacji gospodarczej, ponieważ w 1915 roku wycofujące się wojska rosyjskie wywiozły maszyny i sprzęt z zakładów przemysłowych, zabierając ze sobą także specjalistów, którzy do Białegostoku już nie wrócili.

  Miasto stanęło przed ważnym zadaniem - należało zbudować wszystko niemal od początku - administrację, szkolnictwo, gospodarkę oraz zapanować nad bałaganem budowlanym. Potrzebni byli nowi pracownicy, nowa polska administracja. Urzędników ściągnięto z Galicji, zamieszkali oni na Antoniuku, wokół nowej szkoły (nr 7) na Wiatrakowej), potem powstała dzielnica urzędnicza. Przez jakiś czas zastanawiano się, gdzie ulokować urząd wojewódzki. Planowano, że będzie to hotel Ritz, jako najbardziej reprezentacyjny budynek. W rezultacie władze wojewódzkie otrzymały na siedzibę Pałac Branickich.

   Białystok szarpały kryzysy, bardzo często wybuchały strajki. Zdarzyło się nawet, że pracę wstrzymano z powodu mody. Był to bardzo zabawny strajk .Do kin wszedł film z Marleną Ditrich, gwiazda chodziła w spodniach. I co odważniejsze panie zaczęły ją naśladować. Jedna z pracownic fabryki przyszła do pracy w spodniach. Jak majster ją zobaczył, to kazał natychmiast iść do domu i się przebrać. Ona stanowczo odmówiła, zaczęła się awantura, bo kobieta należała do związków zawodowych, a te stanęły po jej stronie. No i fabryka stanęła.

   Miasto walczyło też z bezrobociem, miało problem nawet z rzeką Białą, która potrafiła wystąpić ze swego niewielkiego koryta i zalać centrum miasta. I wtedy to pojawia się Seweryn Nowakowski, najpierw jako komisarz, potem zostaje prezydentem. W osobie wojewody Zyndrama Kościałkowskiego znajduje znakomitego współpracownika. Ten doskonale rozumiejący się duet sprawia, że Białystok staje się miastem nowoczesnym i pięknym, wykorzystując swój największy atut, jakim była zieleń. Powstaje park planty, bulwary.

   Białostoczanie w niczym nie ustępują szykownie ubranym warszawiakom. Modę kreowały gwiazdy kina, ale też w samym mieście odbywały się pokazy, jak grzyby po deszczu wyrastały zakłady krawieckie, było wiele sklepów z materiałami - fabryki włókiennicze zresztą znajdowały się pod bokiem. Białostoczanki z tego korzystały, wszystkie nowinki w ubiorach natychmiast trafiały do Białegostoku. Wystarczyło, że Hanka Ordonówna pokazała się w jakieś kreacji, a już modystki i zdolne krawcowe tworzyły takie same suknie czy kostiumy.

   Moda kreowała też fryzury. W latach dwudziestych dominowała mała głowa - krótkie, proste włosy z grzywką i naturalny kolor- włosów nie farbowano, no i ciekawostka na topie były brunetki. W latach trzydziestych wchodzą loki, panie robią sobie trwałe ondulacje - najlepszą aparaturę podobno miał fryzjer w Ritzu, chociaż dzisiaj te przyrządy wydałyby się nam jak narzędzia tortur. Zaczyna się też rozjaśnianie włosów, na topie są piękne blondynki.

  Zimą panie ubierały się w długie płaszcze, by skuteczniej chroniły przed zimnem. Zdobiły je duże kołnierze ze skóry lisa, z pyszczkiem i szklanym oczkiem, zawijane wokół szyi. Takie futrzane ozdoby królowały i po wojnie.

   Oczywiście moda miała swoje zasady, których nie można było naruszyć. Przez całe lata 20. i 30. żadna kobieta ze średniej klasy absolutnie nie mogła wyjść z domu bez kapelusza. Zresztą panie lubiły nakrycia głowy, chętnie je zakładały, bo przecież dodawały im uroku, zdobiły, dopiero wojna zmusiła kobiety do rezygnacji z kapeluszy.

   Kapelusz z lat 20. miał kształt hełmu, zasłaniał czoło, wręcz nachodził na oczy. W latach 30. przechodzi metamorfozę, staje się mały, filuterny nałożony na ukos, nierzadko na czubek głowy, odsłania ucho.

   Obok kapelusza nieodzownym elementem stroju były rękawiczki i pończochy (także latem, w żadnym razie gołe nogi, no chyba że było się na wsi lub w kurorcie nad morzem. Pończochy panie nosiły na podwiązkach albo na pasie - jedwabne albo z cienkiej wełny czy bawełny. Najdroższe były te jedwabne, ale kosztowały spore pieniądze i stać na nie było tylko zamożne.

   Młode dziewczyny nosiły generalnie pończochy bawełniane. Nastolatki, uczące się w gimnazjach, czy na pensji, nazywane pensjonarkami, nie eksponowały tak swojej urody jak współczesna młodzież. Nosiły buciki sznurowane, przeważnie na płaskim obcasie, płaszcze bez specjalnych przybrań i berety z emblematami szkoły, a w lecie bereciki dziergane na szydełku.

   Dlatego te panny tak tęskniły do dorosłości, zupełnie inaczej niż dzisiaj, gdy kobiety chcą wyglądać jak nastolatki - dodaje Marta Pietruszko. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne, a także później, nawet jeszcze w latach 50. zarówno chłopcy jak i dziewczęta chętnie nosili ubranka z marynarskim kołnierzem. To był jeszcze relikt mody XIX wieku.

   Przechodzimy do panów. Ich również obowiązywało nakrycie głowy. Najpopularniejszym kapeluszem był homburg, wprowadzony w latach 80. XIX wieku, z miękkiego filcu, z niewielkim rondem i charakterystycznym załamaniem główki. Na lato służyły panamy z lekkiej południowoamerykańskiej słomki, bez podszewki.

  W dwudziestoleciu międzywojennym typowym strojem męskim był trzyczęściowy garnitur: marynarka, spodnie oraz obowiązkowo kamizelka. Kamizelka spełniała ważną funkcję. Przykrywała szelki, na których trzymały się spodnie oraz służyła do noszenia zegarka, który wówczas był na łańcuszku. Z czasem, gdy zaczęły wchodzić zegarki na pasku - to był wojskowy patent - bez kamizelki można się było obejść. A gdy pojawia się pasek do spodni, jako nowoczesny wynalazek, to młodym dynamicznym mężczyznom kamizelka nie jest już tak potrzebna, jak ich ojcom.

   Garnitur z lat 20. był bliżej ciała. Marynarka o spadzistych ramionach, jedno- lub dwurzędowe zapięcie, dopasowana, z lekko podwyższoną i wciętą talią. Ramiona wąskie zaokrąglone, a klapy krótkie. Natomiast spodnie były raczej węższe i do kostki. 

   W latach 30. zaczęła dominować sylwetka bardziej muskularna, marynarka więc miała wywatowane, kwadratowe ramiona, zapięcie dwurzędowe, a spodnie były szerokie, z mankietami. Na mniej formalne okazje panowie wkładali spodnie z szarej flaneli i tweedową marynarkę, a na spotkania towarzyskie, sportowe spodnie-pumpy, o nogawkach ujętych pod kolanem w mankiet. Do tego czapka z daszkiem. Do pracy były dopuszczalne szare wełniane albo sztuczkowe spodnie, które niekoniecznie tworzyły komplet z marynarką.


Alicja Zielińska

Białystok po wojnie

   Cykl opowieści o naszym znikającym starym Białystoku spod pióra niepublikowanych prac Władysława Jaroniewskiego ,za pozwoleniem Pani Haliny Perkowskiej .

Rozdział 2  -" Białystok po wojnie  "

   Miasto  Białystok zobaczyłem po raz pierwszy 27 listopada 1945 r. Tego dnia przybyłem tu wraz z 65 pułkiem Piechoty, w którym pełniłem czynna słóżbę wojskowa. Wówczas miasto było bardzo zniszczone,zwłaszcza śródmieście .Działania wojenne zmieniły w ruiny nie tylko budynki mieszkalne , ale również stacje kolejowe ,fabryki, szkoły ,elektrownię i wiele obiektów użyteczności publicznej. 

  Miasto uleggło około 80 % zniszczeniu. Widok śródmieścia był przerazajacy. jednak nie te ryiny były dla mnie niezwykłe. Swego rodzaju osobliwością w Białymstoku byli dla mnie Ludzie- oraz ich życzliwość ich gwara i zwyczaje.

  Spotkałem tu ludzi zyczliwych i gościnnych ale jak na mój gust  trochę dziwnie ubranych i posłougujących się dialektem ,jakiego dotąd nie słyszałem.     Pierwsze lata powojennej rzeczywistości byłytrudne. Nie łatwo było znaleźć pracę ,za którą dostawałootrzymywało sie niskie wynagrodzenie. W sklepach brakowało towarów a podstawowe artykuły były na kartki i to w ograniczeniach. Stąd kazdy też każdy z mieszkańców starał się kupić coś z żywności od rolników. 

  Dużym powodzeniem cieszyło się targowisko na Siennym Rynku. Tam mozna było zaopatrzyć sięw brakujące towary oczywiście w miarę posiadanej gotówki. Chandel tu odbywał się codziennie ,ale w kazdy wtorek i czwartek pojawiało się na targowisku mnóstwo furmanek i  róznych handlarzy oraz tłumy ludzi .

    Z chłopskich wozów ,poustawianych jeden przy drugim wiesniacy sprzedawali nabiał, drób,ziemniaki , zboże , warzywa , owoce i prosięta , bo dużo mieszczan chodowało świnki. Niektórzy rolnicy nawoływali , by kupować u nich smaczne gruszki " gniłki"  i " nirobaczywe"  śliwki. 

   Równiez w zwozów chłopskich można było nabyć wykonane na ręcznych krosnach, chodniki na podłogę oraz różne tkaniny jak ręczniki , ścierki , worki  itp. Miejscowi amatorzy łatwych zarobków spredawali luksusowe ma tamte czasy papierosy pochodzące z UNRRA , którymi handel był zabroniony .

  Po targowisku chodził wolnym krokiem starszy mężczyzna  z przewieszona przez ramie torbą , a w reku trzymał flaszeczki z terpentyną. Doniosłym głosem wołał ,sylabizując w odstępach - " komu - ter  -pen -tyny" 

Translate