Postaw mi kawę na buycoffee.to

Noc świętojańska. Przybyły tłumy

   W czerwcu 1921 roku pojawiły się w mieście afisze zapowiadające "Tradycyjne święto sobótki". Amatorów wróżb i szukania partnera (ki) na całe życie zapraszano do Rozkoszy w Zwierzyńcu. Dochód z tej zabawy organizatorzy postanowili przeznaczyć na potrzeby Uniwersytetu Żołnierskiego i harcerskiej drużyny pożarniczej. Zapowiadano, że to pierwsza taka zabawa w Białymstoku. 

  Mimo to liczono się, że w noc świętojańską przybędą tłumy. Nawet obawiano się, że Rozkosz nie pomieści "tysięcy miłośników tradycji ludowej i wielbicieli świeżego powietrza".

  Przygotowaną zabawę pokrzyżowała jednak pogoda. Od kilku dni poprzedzających sobotę 25 czerwca, w Białymstoku lało i było zimno. Organizatorzy postanowili więc przesunąć letnie przesilenie i ogłosili, że sobótka odbędzie się 2 lipca. Nikomu nie sprawiło to żadnej różnicy. W Zwierzyńcu pojawiły się przewidziane tłumy.

  Główną atrakcją wieczoru okazało się "gaszenie pożaru przy pomocy aparatów pianowych i proszkowych". Były oczywiście tańce, wróżby, gry sportowe i występy kabaretu. Ogromną popularnością cieszyła się "sensacja dnia" czyli "przewożenie publiczności automobilem z Runku Kościuszki do Zwierzyńca". Była to niezapomniana noc.

  Ale w 1922 roku uwagę przyciągnęło inne wydarzenie. Sprawczynią była pewna dwudziestolatka z ulicy Mazowieckiej, która nie widząc żadnych szans we wróżbach, ani w rzeczywistości, postanowiła rozstać się ze swym nikomu niepotrzebnym życiem. 

  Gdy jej rówieśnicy skakali przez ogniska i rytualnie o północy kąpali się w rzekach czy sadzawkach, to ona, zdesperowana wskoczyła do studni. Nie przewidziała jednak, że w cembrowinie wisi zablokowane na łańcuchu wiadro, na którym niedoszła samobójczyni zawisła. Wisiała by tak i całą noc świętojańską, gdyby sąsiedzi nie usłyszeli jej dudniących ze studni jęków.

  W noc świętojańską chętnie organizowano w mieście zabawy dobroczynne.  Tak też było w 1927 roku. W Ogrodzie Miejskim, czyli tym położonym wzdłuż ulicy Branickiego, komitet rodzicielski Żeńskiej Szkoły Rzemieślniczej zorganizował świętojańską zabawę "na rzecz niezamożnych uczennic".

  Zaczęła się o godzinie 18 i trwała do 1 w nocy. Było wszystko. Wianki, wróżby, rozmowa kwiatów. Były też tańce do których przygrywały wojskowe orkiestry.

  Specjalne programy na tę szczególną okazję szykowały też białostockie kina. W 1926 roku w kinie Modern na 24 czerwca zapowiedziano wielką premierę "monumentalnego dramatu erotyczno-salonowego, kiedy mężatka jest żoną". Była to swoista odpowiedź na pokusę wróżb. Film bowiem traktował o tym, jak to "współczesne dziewczęta pragną bogato wyjść za mąż".

  Ale najprawdziwszy świętojański dramat wydarzył się w kinie Apollo. Wyświetlano w nim "największą i najnowszą sensację Paryża, Londynu, Berlina i New - Jorku" czyli "Raj kobiecy" będący ekranizacją powieści Emila Zoli. Okazało się, że raj ów nie był przeznaczeniem 18 letniej Janiny Prodowicz. Dziewczę owe przeżywało wielki zawód miłosny. Pod wpływem filmu rozpacz tak nią owładnęła, że w trakcie seansu " w celu samobójczym wypiła 20 gramów jodyny".

  Wielką sensacją obyczajową w noc świętojańską 1928 roku była projekcja w kinie Modern filmu "Z pamiętnika lekarza". Seanse odbywały się wyłącznie pół godziny przed północą. Mimo tak późnej pory do kina na Lipowej waliły tłumy. 

  Po mieście poszła fama, że "film ten jest krzykiem bólu starego lekarza chorób wenerycznych, który przyglądając się z bliska tragediom spowodowanym przez te choroby wzywa młodzież do opamiętania się i zapoznania tajników i niebezpieczeństw życia płciowego". 

  Namawiano więc młodych ludzi, którzy mieli ukończone 20 lat, a szczególnie "nieuświadomione kobiety", że wszyscy powinni obowiązkowo obejrzeć ten film.

  Dyrekcja kina, urządziła nawet dodatkowe seanse w soboty i niedziele. W mieście pojawiły się afisze, które wielkimi literami oznajmiały: Precz z fałszywym wstydem.

  Ciekawostką wprowadzoną na te nocne seanse było to, że na widowni wprowadzono pełną segregację płciową. Ogłoszono, że "wejście dla Pań wyłącznie na balkon. Wejście dla Panów wyłącznie do parteru". Jednocześnie przepraszano kinomanów lubiących studiować fotosy w gablocie zawieszonej przed wejściem do Modern. Stwierdzono bowiem, że "wobec treści filmu fotografie przed kinem nie mogą być wystawione".


Andrzej Lechowski 

Krzyk w nocy na ul. Marmurowej

  A więc zacznijmy najpierw od tego, jak to było z panią Fajgą Dychtel z ulicy Marmurowej 5 , która obudziła sie w nocy wczorajszej i wyskoczyła z łózka z okrzykiem: 

- Bomba , bomba, bomba , - I co to była za bomba ? To wcale nie bomba. to był zwyczajny, ordynarny, pospolity , często spotykany napad bandycki.

  Trzej zbójcy to nie byli właściwie bandyci. Oni wcale nie chcieli odbierać życia pani Dychtel. Im nie było ono potrzebne do niczego. Oni może chcieli się widzieć z sublokatorami pani Dychtel . A może im potrzebna była bielizna pani Dychtel ?

  Trzeba wiedzieć, ze pani Dychtel ma tyle bielizny co jak jakaś księżna. A nawet nie każda.

  czy można wyobrazić sobie że któraś pani Potocka albo Branicka miała 96 koszul albo 192 par pończoch ?

  A pani Dychtel ma tyle. Dla każdej sytuacji , każdego stanu - nawet poważnego. Dla panien , mężatek, rozwódek - dla hetery także.

  Tak tedy pani Dychtel , obudziwszy się i słysząc stukanie trzech wytwornych panów zbójców , powiedziała - Frani i Mani nie ma, a potem dopiero, na powtórne juz stukanie wydała ów okrzyk, a uczyniła to żywiołowo, namiętnie, podobnie jak kwiat wydaje zapach, jak drzewo wydaje owoc, a człowiek pieniądze.

  Zbójców było trzech. sami katolicy w żydowskich chanajkach -to straszne. Tak jest teraz przyjęte .


Dziennik Białostocki 1936 r

M.R


W 1929 roku na dobre przyszedł kryzys gospodarczy

   Czasem taniec był jedynym sposobem zarobienia pieniędzy. W popularnej kawiarni Lux, która znajdowała się na rogu Sienkiewicza i Warszawskiej, wieczorami odbywały się dancingi. Wśród stolików, zachęcając klientów, aby ci wyszli na parkiet, krążyła tańcząca para. Danser co jakiś czas opuszczał swą partnerkę aby ta zmysłowym tańcem wabiła panów. Wykonywała więc ona "rozmaite wschodnie tańce". Jej popisy choreograficzne budziły, co oczywiste, niezwykłe ożywienie wśród mężczyzn, ale panie kipiały z oburzenia i odwracały się ze wstrętem.

  Niejedna z matron stwierdzała, że to jedynie wyuzdanie i niepodobne do "dobrej plastyki i dobrych pląsów" widywanych tu i ówdzie.

 Ale oburzenie miejskich gazet i sprzeciw wszystkich budziła czteroletnia dziewczynka, która stanowić miała clou luxowego programu. "Dziecko jest słabe, mocno rachityczne, jemu już dawno trzeba by było iść spać, a ono biedne przebiera nóżkami i uprawia łamańce i stara się ponad siły".

  A poeta w tym samym czasie pisał:"... Słyszysz ... Białystok oddycha Skwarnem powietrzem lipcowem Ekstazy czerpie z kielicha I duma w świetle różowem W Luxie orkiestra rozlewa Cudne pieszczące półtony Sen szczęścia mile powiewa Nastrój jak z bajki wyśniony."

  Tańczyć można było w tamtym Białymstoku wszędzie. Każda restauracja szczyciła się orkiestrą. Różne stowarzyszenia wprost prześcigały się w organizowaniu balów i zabaw tanecznych. Choćby taka Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa, popularne BOSO, też nie pozostawała w tyle.

  W 1926 roku Sekcja Pomocy BOSO wpadła na pomysł aby urządzać charytatywne zabawy. Dochód z nich miał być przeznaczony na wspomożenie biednych i chorych strażaków. Pomysł był zbożny, ale "na zabawy te ze wszystkich krańców miasta zbierały się rozmaite miejscowe szumowiny. Dancingi te można by raczej nazwać wielkim zlotem hołoty białostockiej". Co gorsza, "na wieczorki te przychodziły i uczennice szkół miejscowych".

  Nic więc dziwnego, że zabawy te nie cieszyły się dobrą sławą, a policja obyczajowa nazywała je "flądra bale".

Translate