Postaw mi kawę na buycoffee.to

To była świetnie prosperująca fabryka ul.Grunwaldzka 41

   Najlepsze kafle można było kupić u Kucharskiego. W fabryce była nawet łaźnia i biblioteka.  Dokładnie w 1893 roku przy ulicy Grunwaldzkiej 41 powstał niewielki zakład ceramiczny. Jego właścicielem był Jan Kucharski, który miał też w pobliżu swój dom. Zakład specjalizował się w produkcji zarówno kafli, jak i gotowych pieców. 

   Przedsiębiorstwo z roku na rok przynosiło coraz większe zyski.  Rozwój przerwał wybuch I wojny światowej. Działalność został wznowiona dopiero po 1918 roku. Firmę prowadzili już synowie Jana – Sylwester i Józef.

 Znacznie rozbudowali oni zakład ojca, uruchomili nawet nowy dział produkcji – polewy do kafli. W 1939 roku firma zatrudniała około 80 robotników, a jej wyroby były nie tylko uważane za najlepsze w Białymstoku, ale też cieszyły się dużym popytem w całym kraju.

Fabryka była też znana z tego, że jej właściciele bardzo dobrze traktowali swoich pracowników. 

   Dbali nawet o ich potrzeby kulturalne. W działającej przy fabryce świetlicy urządzane były różnego rodzaju zabawy i przedstawienia teatralne. Istniała tam też bogata w zbiory biblioteka oraz łaźnia.

   Za swoją działalność Kucharscy zostali docenieni w 1936 roku, kiedy to Józef otrzymał od prezesa rady ministrów nagrodę gospodarczą.   Fabryka przestała działać wraz z wybuchem II wojny światowej. Dziś po przedwojennych fabrykantach pozostały dwie plakiety ceramiczne z podobizną Józefa Piłsudskiego, które ma w swoich zbiorach Muzeum Historyczne 


Krzysztof Zdzitowiecki

Kino " Pan"

    Nowy budynek  w/g projektu inż. arch. A. Pines  Na miejscu zlikwidowanego kina " Modern" przy ul. Marszałka Piłsudskiego powstał nowy nowoczesny budynek, w którym mieścić sie bedzie nowopowstajace kino białostockie -" Pan" .

   Jest to budynek o liniach prostych ukształtowanych w nowoczesnych bryłach. Lekkie , smukłe kolumny z frontu i  estetyczne podcięcie nadają całemu gmachu potęzną architektoniczną całość. Wnętrze jest przebudowane od fundamentu. Poczekalnia nowego kina będzie odpowiadać eszystkim wymaganiom estetyki i bezpieczenstwa.

   Oświetlenie wnętrza gmachu schowane we wnękach , nie będzie meczyć wzroku, ogrzewanie i wentylacja - pierwszy tego rodzaju system, zastosowany u nas - za pomocą wtłaczania gorącego czy tez zimnego powietrza ( w zalezności od pory roku ) pozwoli dowolnie regulować temperaturę z równoczesną wentylacją.

   Estetyczne rozwiązanie, ściany ekranowe ma dązyć do psychicznego oddziaływania na widza , jakby przygotowujac go do artystycznej rozrywki. Podcien  przed wejściem za szesciu filarami ma na celu zaakcentowanie całej tresci budynku i ma być użyta dla fotosów filmowych oraz plakatów reklamowych , przegląd których przez publicznosć może tu sie odbywać bez tarasowania przejścia na chodniku.

   Duży nacisk połozono na kwestię bezpieczenstwa ,a wiec żelbetonowa 6x5 mkw kabina z oddzielnem wejściem potrójne zapasowe drzwi z poczekalni ,automatyczne urzadzenia przeciwpożarowe itp. - wszystko to stworzy tu najnowoczesniejszy przybytek X muzy , który upiekszy te dzielnicę miasta.

   Projekt tego nowego budynku opracował p.inz.arch. Aleksander Pines  ( białostoczanin) pod którego technicznym kierownictwem budynek obecnie wykacza sie. Otwarcie nowego kina  'Pan" nastapi -prawdopodobnie-jeszcze w bieżącym miesiacu 


Tempo 1937 r.

Opowieści z Siennego Rynku

 

   Eugeniusz Cudowski wychował się przy Siennym Rynku. Pamięta dobrze wartkie życie w rejonie ulic Suchej, Pięknej, Młyńskiej, Śledziowej, Sportowej (dawna Malinowskiego), Targowej (Rabinackiej), Mińskiej i oczywiście arterii Mazowieckiej. 

  Senior rodu Bronisław Jachimowicz (dziadek pana Eugeniusza) miał pod swoją pieczą piętro i częściowo parter w rogowej kamienicy Zaleskiego, z adresem Sienny Rynek 7, ale z wyjściem i na ul. Malinowskiego. Mówiło się, że to kamienica rogowa, z poddaszem, zabudowanym podwórzem, dobrze utrzymana. Bronisław był znanym białostockim szewcem, zatrudniał kilku pomocników, w czasie obu okupacji również z grona osób „spalonych”, maskujących swą prawdziwą tożsamość.

 Było wśród nich nawet dwóch Żydów. Ignacy Kotłowski po wojnie profesorował na jednej z uczelni warszawskich i w 1968 roku został zmuszony do opuszczenia Polski, osiadł wraz z rodziną w USA. Raz pojawił się w wolnym już Białymstoku, zachował wdzięczność dla wybawcy.

  W opisywanej kamienicy mieszkali: dziadek Jachimowicz z żoną (i jej mamą), dwie córki (Janina wyszła za Cudowskiego, a jej siostra za Maszewskiego) oraz syn. Rodzina się powiększyła wraz z narodzinami wnucząt do 13 osób. Ponadto z gościnności Jachimowiczów korzystali przybywający na jarmarki, przed św. Jana spali pokotem w salonie.

  Za „pierwszego Sowieta” wprowadzili się oficerowie, tu jedli i pili samogon. Pan Bronisław wyposażył ich w buty, czym zaskarbił sobie wdzięczność komandirów i zyskał ochronę.

  Pewnego dnia do zakładu wtargnęli prości sołdaci, jeden z nich przymierzył buty z cholewami i uciekł zadowolony z nabytku. Dziadek ruszył w pogoń, krzyki usłyszał jeden z oficerów, ten po schwytaniu złodzieja tak energicznie zaczął wymierzać mu wyciorem sprawiedliwość, że dziadek Jachimowicz ledwie uratował złodzieja od niechybnej śmierci. Za Niemca przy Neue Markt 7 zamieszkało też dwóch oficerów. I ci zagustowali w samogonie. Mieli radio, więc gospodarze słuchali (z głową pod kocem) wiadomości z Londynu. Niemcy wyjechali, radio zostało, co umożliwiało i po wojnie łapanie zakazanych fal.

  Bronisław Jachimowicz chyba opacznie zrozumiał założenia nowego ustroju. Zaczął z nową energią rozwijać po wyzwoleniu prywatną inicjatywę, otworzył nawet sklep ze sprzętem techniczno-radiowym, zamieniony w pierwszy w Białymstoku komis. A w zakładzie szewskim zatrudnił aż dziesięciu robotników.

  Takich burżuazyjnych zwyczajów władza, nazywająca się ludową, nie zamierza tolerować i doprowadziła do powołania przy Siennym Rynku 7 Spółdzielni „Współpraca”, przeniesionej następnie na Antoniuk. Urzędnicy dobili i mniejsze zakłady Bronisława Jachimowicza przy ul. Suchej (potem Warszawskiej) oraz Żelaznej. Ich właściciel przeżył rewizję funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, kilka tygodni śledztwa na powiatówce przy ul. Wołodyjowskiego i trzy miesiące w więzieniu przy ul. Kopernika. Do spółdzielni nie wrócił, zmarł w 1956 roku nie doczekawszy się pomyślniejszych wiatrów historii.

  Młody Eugeniusz chodził do przedszkola przy ul. Grottgera (po drodze można było wygrzebać z ziemi granat) i Szkoły Podstawowej nr 9 przy ul. Kijowskiej. Teorii uczył się z książek, życia na Siennym Rynku. To były właściwie trzy rynki: główny przy ul. Suchej (tu stały furmanki z galanterią gospodarczą i produktami żywnościowymi, a o postępie cywilizacyjnym zaświadczała duża ubikacja zwana po swojemu sraczem), poboczny przy ul. Młynowej (konie, bydło) i bardziej ekskluzywny przy ul. Pięknej (królowały ciuchy).

  Z czasem zwierzęta wyprowadzono na Wygodę (za cmentarz prawosławny), a w rejonie Siennego Rynku przybyło sklepików i kramów, pojawiła się mała gastronomia. Rynki stanowiły wygodę dla białostoczan po przystępnej cenie i raj dla żulików, wydrwigroszów, meneli, marzących o sielankowym życiu na kredyt, z pomocą frajerów.

  Przy ul. Młyńskiej władze miejskie zamierzały postawić coś większego, ale podczas wykopów natrafiono na trumny. Mój rozmówca zapamiętał otwartą trumnę ze zwłokami dziewczynki ubranej w białą sukienkę.

  Pamięta i galerię typków z Siennego Rynku. Chyba najbardziej charakterystyczny był sprzedawca terpentyny, oliwy, smarów i gwoździ, regularnie szlifujący bruki. Od tego biznesu podupadł na psychice, szewcy dla zgrywu ubierali go od czasu do czasu w dziwne czapki z piórami.

  Z kolei Wacuś grał namiętnie na mandolinie, a że nie szkodził nikomu, to karmiono go, podtrzymywano przy życiu.

  Pewnego razu wybuchła wielka afera. Przy ul. Targowej stał murowany kiosk ze smarami i olejami, taka namiastka CPN-u. Ktoś zapowiedział na ścianie wielkimi literami z użyciem czarnej farby: Stalinowi oberwiemy wąsy i utniemy uszy .

  Ale się zakotłowało, rynek wypełnili ubecy i milicjanci. Sprawca chyba nie został schwytany, zbrodniczy wódz ocalił wąsy i uszy, ale wkrótce uwolnił świat od swej podłej osoby.

  I ostatnie na dziś wspomnienie pana Eugeniusza. O psie Szariku. Nie z czołgu 102, ale zostawionego przez „wyzwolicieli” latem 1944 roku. Zasłużył się dla Armii Czerwonej, wyciągając z pola walk rannych żołnierzy. Duży, silny, a spokojnej natury. Kiedy berbeć Genio wypełzł na czworakach z pokoju na betonową klatkę schodową i zmierzał do samozagłady (strach pomyśleć, co by się stało, gdyby pokoziołkował w dół), to Szarik położył się na drodze i zablokował dalszy marsz. Tak do poprzednich wyczynów dodał i uratowanie mego rozmówcy.


Adam Czesław Dobroński

Translate