Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wspomnienia z ulicy Nowej i dzielnicy Nowe Miasto

    Nazwa ulicy do dziś pozostała. Ale jak pisze Jan Skowroński, na Nowej z lat jego dzieciństwa i młodości pozostało już tylko kilka osób. I jakże to inna ulica niż kiedyś. Doktor Jan Skowroński... przyniósł fotografie, opowiedział o swojej rodzinie, o ul. Nowej i Nowym Mieście - dzielnicy, w której się urodził i gdzie mieszka do dzisiaj, chociaż już nieco dalej.  

  Przez wiele lat po wojnie była nieutwardzona. Piaszczysta latem, jesienią rozmokła i błotnista. Ludzie, którzy tu mieszkali byli biedni. Domy były niewielkie. Drewniane, otoczone ogródkami. Większość mieszkańców hodowała kury, a często w chlewiku świniaka. 

  Przed Bożym Narodzeniem sąsiedzi pomagali sobie przy uboju. Najbliższy sklep spożywczy znajdował się w domu Pastuszków na ul. Pułaskiego, naprzeciwko szkoły podstawowej nr 14. Do centrum miasta było około 5 km, trochę bliżej na Sienny Rynek. Komunikacja miejska zaczynała stawiać pierwsze kroki po 1949 roku. Zakupów więc rodzice dokonywali na ulicy Kawaleryjskiej. 

   Ulicą tą szczególnie w czwartki, kiedy odbywał się targ na Siennym Rynku, ciągnęły furmanki, wypełnione po brzegi artykułami rolnymi. Można było potargować się i kupić wszystko. Ziemniaki, owoce, warzywa, jaja, mleko, kury, a nawet świeże ryby. Chłopi (określenie rolnik wtedy nie funkcjonowało) sprzedawali świeże mięso wieprzowe, wołowinę, baraninę, słoninę oraz cielęcinę. Oferowali mąkę, kaszę, makę, miód. Zakupy na ulicy robili wszyscy okoliczni mieszkańcy. 

  Wozy poruszały się na drewnianych kołach, a ciągnęły je poczciwe jeden lub dwa konie. Gospodarze często zatrzymywali się na dłużej, by skorzystać z usług kowala. Kowal, pan Bronek Matusiak miał kuźnię na ul. Kawaleryjskiej. Znajdowała się ona naprzeciw kamienia, w miejscu obecnego hotelu dla handlowców ze wschodu. Kuźnia była oblegana, gdyż gospodarze podkuwali konie i dorabiali zużyte części do furmanek. 

  Bywało, że godzinami gapiłem się na palenisko i miech kowalski oraz na kucie na wielkim kowadle podków dla koni, a potem na przymocowywanie ich do końskiego kopyta. Po wojnie pozostało wiele niewypałów, walała się naokoło amunicja. Zdarzały się nieszczęśliwe wypadki i tragiczne zdarzenia przy manipulowaniu bronią. Jeden ze starszych kolegów zginął podczas zabawy z niewybuchem przez ciekawość, inny stracił nogę. Moja pierwsza klasa mieściła się na ul. Mazowieckiej. 

  Była to szkoła podstawowa nr 11, znajdowała się trzy kilometry od domu. Chodziłem do szkoły oczywiście pieszo, jak wszystkie dzieci z dzielnicy. W 1949 roku przeniesiono nas do nowo powstałej szkoły nr 14 na Nowym Mieście. 

  Budynek był drewniany, bez łazienek i ubikacji, opalany węglem w piecach kaflowych. Podłogi z drewnianych desek, ławki mocno zniszczone, okna nieszczelne z dziurami, przez które zimą mocno wiało. Ogółem były cztery sale lekcyjne, a nauka odbywała się na dwie zmiany. W części korytarza, prowizorycznie odgrodzony, znajdował się pokoik nauczycielski. Urzędował tu również kierownik szkoły. Na poddaszu mieszkała woźna, pani Mickiewicz z rodziną. Warunki do nauki były bardzo trudne. 

  Młodzież na przerwach tłoczyła się na wąskim korytarzu lub przebywała na podwórzu, na dziedzińcu szkolnym. Najgorsze do przetrzymania były zimy, które w tamtych latach obfitowały w śnieg i były bardzo mroźne. Podczas większych mrozów uczniowie nie chodzili do szkoły, naukę zawieszano. Sala gimnastyczna została dobudowana do starego budynku dopiero w 1952 r. Ja już nie miałem przyjemności z niej korzystać (obecnie w pomieszczeniu tym znajduje się sklep spożywczy). 

  Mimo trudnych warunków lata nauki w w tej szkole wspominam bardzo ciepło. Atmosfera była prawie rodzinna, nauczyciele uprzejmi i wyrozumiali. W latach 70. bywałem w szkole nr 14 na wywiadówkach moich dzieci, syna Krzysztofa i córki Małgorzaty. Była to już całkiem inna szkoła. Okazały budynek, obszerne korytarze, duża sale lekcyjne z wyposażeniem nie przypominającym tamtych powojennych lat, piękna sala sportowa. Szkoła wybudowana została na naszym dawnym boisku szkolnym, na którym spędziłem wiele godzin.


Dr. Jan Skowroński

Alicja Zielińska

Hasła na tle ruin

   Nieznany jest wykonawca zbioru zdjęć, które otrzymałem przed wielu laty. Tematycznie uległy one przemieszaniu, dokumentują między innymi manifestację pierwszomajową z 1951 r., posiedzenie członków Stronnictwa Ludowego z udziałem Bolesława Podedwornego, sceny z procesji Bożego Ciała. Kilka fotek zrobiono na Starym Mieście w Warszawie, zaś zdecydowaną większość w Białymstoku i okolicach. Dziś chcę zaprezentować smutne zdjęcie.

   Pewnym jest, że pan fotograf utrwalił tę scenę w dniu 1 maja, najprawdopodobniej wspomnianego 1951 roku. Czas był wredny, trwała „zimna wojna”, a w Polsce (jeszcze nie PRL) szalał stalinizm w wersji bierutowskiej. Im gorzej żyło się obywatelom, tym bardziej rozpędzała się propaganda z bojowymi hasłami. Do nich przejdę za chwilę, najpierw mam pytanie.: czy ktoś z Państwa zechce potwierdzić, że w tle widnieją ruiny Białegostoku. Z kontekstu wynika, że bezsprzecznie tak, ale jaki to jest fragment naszego miasta? Ulica Lipowa? W jednej zrujnowanej kamienicy widać w oknie wychylające się głowy. Wdrapali się tam, czy mieszkali mimo zagrożenia.

   Część haseł na transparentach udało mi się odszyfrować. Ne centralnym wypisano: „Nie chcemy wojen. Walczmy o prawa do nauki, pracy, radości”. Pragnienie absolutnie słuszne. Dziś wiemy, że walcząc o pokój szykowano się również w kraju nad Wisłą do wojny przeciwko imperialistom z USA i krajów zachodnich. I to wojny, po której kamień na kamieniu by nie pozostał. Przewodził tym wysiłkom marszałek Konstanty Rokossowski wykonujący posłusznie nakazy nadsyłane z Kremla. Kilka haseł widocznych na zdjęciu zaczynało się od zawołania: „Niech żyje 1-szy Maja”. Ciąg dalszy bywał oszukańczo krotochwilny dowodząc na przykład, że jest to święto „odrodzonej demokratycznej Polski”.

   Na innym zdjęciach widać delegację gminy Dojlidy oczekującą na ruszenie pochodu. Smutne miny chłopów, może i z powodu transparentów: „Niech żyją chłopi polscy – wierni sojusznicy kasy robotniczej”, a obok wskazanie szczęśliwej przyszłości - socjalizmu! Do wjechania na trasę przemarszu szykowała się makieta parowozu z kolejarzami.

   Na wielu fotografiach kołyszą się portrety Józefa Stalina, Włodzimierza Lenina i Bolesława Bieruta. Zarejestrowano obecność Kurpianek w strojach ludowych (z zespołu pieśni i tańca?), przemawiających towarzyszy, sportowców. Było głośno i bojowo, nad wszystkich czuwała Partia i Urząd Bezpieczeństwa.

   Organizatorzy zadbali o udział młodzieży cywilnej i wojskowej. Skromne mundurki organizacyjne z krawatami, to reprezentacja Związku Młodzieży Polskiej (Zetempe). Nie ma harcerzy, bo ZHP już wcześniej uznano za nie dość postępowe i ostatecznie rozwiązano w 1950 r. Może były maluchy z Organizacji Harcerskiej (OH, czerwone chusty i czuwajka zamiast krzyża), wzorowanej na radzieckich pionierach. Jeśli to oni, to jeden z nich założył sobie na głowę papierową furażerkę, co bo świadczyło, że przygrzewało słonko. W tym miejscu przytoczę dowcip z tamtych lat. 

 – Kto przed wojną chodził na pochody pierwszomajowe – Tylko ci, którzy się nie bali – A po wojnie, za ludowej demokracji? – Tylko ci, którzy się bali wyrzucenia z pracy, szykan, nagany, dwójki z wychowania.


Adam Czesław Dobroński (adobron@tlen.pl)

Białostoczan bujanie w obłokach

   W 1926 roku kiedy to w czerwcu wojewoda białostocki Marian Rembowski i działacze Ligi Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej, wśród których był późniejszy prezydent Białegostoku płk Michał Ostrowski, podjęli decyzję o budowie lotniska z prawdziwego zdarzenia. 

  Sprawy szły w dobrym kierunku, bo już w kwietniu 1927 roku, do Białegostoku przyjechała komisja lotnicza, aby wskazać najkorzystniejszą lokalizację. Wybrano łąki podmiejskiej wsi Krywlany. Jednocześnie prowadzona była szeroko zakrojona akcja propagandowa. 

  W 1927 roku zaczął ukazywać się miesięcznik Wiadomości Lotnicze. W 1930 roku podano informację, że już na wiosnę następnego roku miasto będzie miało „stację lotniczą”. Właśnie planowano uruchomienie linii pasażerskiej Ryga-Wilno-Warszawa. Białystok ze swoim przyszłym lotniskiem był dogodnym punktem na tankowanie paliwa. Ustalono więc, że gdy tylko zima z 1930 na 31 się skończy, to ruszą prace w majątku Dojlidy, gdzie planowano ulokować „stację”.

  Ogólny kryzys gospodarczy opóźnił jednak realizację tego ambitnego planu. Ucierpiały też z tego powodu loty do Rygi, które przełożono na lato 1931 roku. W tej sprawie trwały natomiast permanentne „konferencje polsko-łotewskie”. Ale Białystok, nie bacząc na ogólny marazm i gadulstwo, szykował się. Nawet ogłoszono, że „przy pracach nad urządzeniem lotniska winni znaleźć zajęcie liczni bezrobotni z Białegostoku”.

  W trakcie tych gabinetowych przymiarek do lotniska wydarzyła się w Białymstoku rzecz niezwykła. Oto 5 marca 1931 roku około godziny 14 nad Bojarami pojawił się samolot R XIV Lublin. 

  Był to samolot szkolno-treningowy. Maszyna ku przerażeniu mieszkańców leciała coraz niżej, aż wreszcie niemalże ocierając się o dachy domów przy ulicy Piasta wylądowała na polu przylegającym do zabudowań. Kto żyw ruszył pędem w tym kierunku. Okazało się, że samolot szczęśliwie wylądował, a przyczyną przymusowego lądowania był brak paliwa.

  Za sterami tego niewielkiego samolotu siedział jeden z najlepszych polskich pilotów Władysław Szulczewski, który był fabrycznym oblatywaczem nowych konstrukcji. Towarzyszył mu mechanik Stanisław Pogorzelski. Szybko zorganizowano dostawę paliwa i ku wielkiej radości zgromadzonych samolot wystartował. 

  Można przypuszczać, że dziękując gościnnym białostoczanom pilot na pożegnanie pomachał samolotowymi skrzydłami i tyle go widziano. Rok po tym wydarzeniu 29 kwietnia 1932 roku został podpisany akt notarialny dotyczący budowy lotniska. Stanęli do niego właściciel Dojlid Janusz Rafał Lubomirski i reprezentujący skarb państwa wojewoda białostocki Marian Zyndram Kościałkowski.

  W mieście zaczęto organizować zbiórki pieniężne na budowę. Wiadomość, że ruszy ona wreszcie przyjęta została entuzjastycznie. Pierwszy z pomocą pospieszył Mikołaj Kawelin, który ze swojego tartaku podarował deski na wzniesienie hangarów. Ich budowę wsparła też w 1936 roku gwiazda kabaretów warszawskich - Loda Halama, która bawiła białostoczan w sali kina „Świat” (obecnie Ton) przeznaczając swoją gażę na ten cel.

  Niestety nikt już nie wspominał o lotach pasażerskich Warszawa - Ryga. Tymczasem Liga Obrony Przeciwlotniczej i Przeciwgazowej po raz kolejny rozpaliła wyobraźnię białostoczan. W 1933 roku zorganizowała koło szybowcowe i rozpoczęła zapisy chętnych. Kolejnym szlagierem Ligi była skocznia spadochronowa w Zwierzyńcu.

  Wkrótce jednak wszystkie te plany i marzenia zniweczył wybuch wojny. Na Krywlanach zainstalowali się Swieci. W zimie 1941 roku rozegrała się nawet niezwykła potyczka lotnicza pomiędzy sojuszniczymi lotnikami. Wspominał o niej naoczny świadek Ryszard Wróbel w książce „Naprzeciw burzom i chmurom” M. Nikiciuka i J. Puśko. 

  Oto ta relacja. „W latach 1940-41 lądował dwa razy dziennie na Krywlanach niemiecki dwusilnikowy samolot kurierski lub transportowy. […] Pewnego zimowego dnia 1941 roku pojawił się nad Białymstokiem inny niemiecki samolot, z jednym silnikiem. Para sowieckich „ŁaGG-ów” usiłowała zmusić intruza do lądowania na lotnisku. Niemiec nie reagował. Padły serie z broni pokładowej. Samolot niemiecki odpowiedział ogniem. Jeden z sowieckich samolotów spadł w pobliżu wsi Oliszki k. Barszczewa - pilot zginął. 

  Z Krywlan startuje 10 samolotów myśliwskich w pogoni za Niemcem. Samolot niemiecki jest uszkodzony, obniża lot i ląduje szczęśliwie na śniegu pomiędzy wioskami Porosły - Łyski. Jeden z myśliwców sowieckich odnajduje niemieckiego „przyjaciela” i krąży nad nim strzelając rakiety sygnałowe. […] Od strony szosy warszawskiej nadbiegają z bronią gotową do strzału ruscy wojskowi. […] Niemcy ustawieni przy śmigle samolotu w pozycji na baczność oddają honory wojskowe i witają się z Sowietami. Ktoś z przybyłych wojskowych jednemu z lotników usiłuje odpiąć pas. Niemiec energicznie reaguje - waląc Sowieta po łapach. Niemieccy piloci sami zdejmują pasy z bronią i oddają dobrowolnie Sowietom. Nazajutrz prasa sowiecka opublikowała zdjęcia z awaryjnego lądowania niemieckich lotników komentując całe wydarzenie w tonie przyjacielskiej wizyty”. 

  Już wkrótce jednak Niemcy mieli zainstalować się na Krywlanach. To oni budują hangary, betonowy pas startowy i całą niezbędną infrastrukturę. Wycofując się w lipcu 1944 wysadzają większość budynków.

  Po zakończeniu wojny Białystok był zrujnowanym miastem. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich marzenia o pasażerskich lotach z Białegostoku ziściły się już w 1945 roku. Wychodząca w mieście gazeta Jedność Narodowa informowała, że „w dniu 22 kwietnia o godzinie 11.50 nastąpiło otwarcie Polskich Linii Lotniczych LOT w Białymstoku. 

  Na uroczystość otwarcia przybyli z Warszawy samolotem pasażerskim typu Douglas, Minister Poczt i Telegrafów Kapeliński, wiceminister Komunikacji Olewiński oraz Dyrektor linii lotniczych Zieliński wraz z personelem. Ponadto wziął w uroczystości otwarcia udział płk sztabu wojsk sowieckich płk Worszennikow. Przedstawiciele władz zabawili w Białymstoku godzinę poczem odlecieli do Warszawy”. 

  Od 30 kwietnia 1945 roku loty na trasie Warszawa - Białystok - Warszawa dostępne były „dla ludności cywilnej”. Uwaga była jedna: „korzystać z niej będą mogli wszyscy oddelegowani służbowo, a w miarę wolnych miejsc i inni”. Bilety sprzedawane były na poczcie. Samoloty startowały z Krywlan o godzinie 12.50 i po 50 minutach były już w stolicy. Informowano też, że LOT przewozić będzie też „pocztę codzienną i czasopisma”. Niestety wkrótce loty pasażerskie do Warszawy zawieszono.


Andrzej Lechowski 

Translate