Postaw mi kawę na buycoffee.to

Stary dobry salon gier


   W czasach, gdy mało kto miał dostęp do komputera (może z wyjątkiem paru gości w okularach i białych fartuchach, (maniakalnie dziurkujących karty perforowane do Odry), aby zakosztować  elektronicznej rozrywki, trzeba było wybrać się do przybytku o nazwie Salon Gier Zręcznościowych.

  W roku 1982 uruchomiła swój pierwszy w Białymstoku  salon gier kawiarnia Bajka na ul. Akademickiej , Kawiarnia Elida św. Rocha ze swoimi flipperami i dwoma automatami czy Tilt na ul. Antoniukowskiej.

  Niebawem uruchomił się drugi punkt przy ul Warszawskiej w  restauracji Cechowa oraz w schronie na ul. Wesołowskiego . Lata osiemdziesiąte to była złota era salonów gier.

 Salony gier bywały rozmaite, towarzystwa również, zależnie od okolicy, pory i dnia tygodnia. Przy części z nich kręciło się sporo nieciekawych osobników: od koników przez trudną młodzież po oszustów, opryszków i innych typków spod ciemnej gwiazdy.

 Ten nacisk na nowy  rodzaj rozrywki spowodował, że wiele gier z tego okresu jest popularnych do dziś mimo upływu czasu i dostępu do nowszej technologii. Całe życie będę pamiętał salony gier. Domowe Spectrum, Atari. Wspaniałe czasy dzwoniących po kieszeniach dziesięcio i dwudziesto złotówek.

  Czy pamiętacie może grę Donkey Kong  ,Space Invaders, Ikari ,Pacman - można wymieniać  długo. Gry  zapewne  pamiętamy wszyscy z tak zwanych wozów Drzymały -lata 80. Gdzie były zlokalizowane owe  przybytki radości i wagarów szkolnych ?

  W moim przypadku jak mnie  pamięć  nie  myli przypominają się  takie  lokalizacje: Budyneczki przy warsztatach szkolnych ZSMD  przy  Sosnowej , dzisiejszy  parking przy Biedronce na Wyszyńskiego, piętro w rzemieślniku Lider ,  oczywiście na Sukiennej sławny salon "Labirynt" tzw "U Ryżego" i chyba przy  galeriowcu na Boh. Monte Cassino .

  Trzeba  wspomnieć o  przyjazdach  wesołych  miasteczek (także były flippery i automaty) dziś stoją tam Centrum Park ,wieżowiec obok PSS na Wyszyńskiego czy  MC Donald`s. 

  "Łezka w oku się zakręciła - do szkoły i z wracałem pieszo aby zaoszczędzić na bilecie MZK. Zaoszczędzone pieniądze przepuszczałem na automatach"  - opowiada mój  kolega z ławki.

  " Pierwsza komunia, zjechała się cała rodzina, dostałem mnóstwo kasy, jak się okazało później okazało nie aż tak dużo. W ten sam wieczór zniknąłem z domu. Poszedłem oczywiście na automaty. Po powrocie oznajmiłem wszystkim, ze przepuściłem całą kasę. MINA MAMY  - BEZCENNA !  Ah co to był za wieczór, kieszenie wypchane monetami.... oblegany zewsząd przez inne sępiące i sapiące  dzieciaki .Przeżyłem chyba jeden z najlepszych dni mojego dzieciństwa." - mówi inny znajomy. 

  Wraz z popularyzacją  konsol zaczęły jednak tracić one swą pozycję, stając się raczej wirtualnym skansenem umożliwiającym powrót do przeszłości. Czy w obliczu szybkiego rozwoju technologii ktoś będzie o nich w ogóle pamiętał?


Marcin Radzewicz

Bez szczurów i pcheł. Czyli od Przystani do Gryfa

   Jednym z głośnych wydarzeń  towarzyskim, była zabawa zorganizowana w tym kinie 'Przystań" kilka dni po obchodach Święta Niepodległości w listopadzie 1931 r. 

  Na sobotni wieczór, na godzinę 21 zapraszano do Przystani na „wielką zabawę taneczną”. Wcześniej rozesłano płatne zaproszenia zaznaczając, że cały dochód „przeznaczony będzie na potrzeby kulturalne Przystani” (chodziło tu rzecz jasna o Towarzystwo) oraz na organizowaną przez nie wycieczkę krajoznawczą.

  Zapowiadano, że w trakcie zabawy do tańca przygrywać będzie znakomita orkiestra 42 pułku piechoty i co mniej zachęcające, że bufet będzie bezalkoholowy. Dla zrekompensowania tego mankamentu informowano, że „program zabawy urozmaicony tańcami narodowymi, wykonanymi w strojach na scenie oraz różnymi niespodziankami”.

  Kolejne tygodnie zdominowane były w Przystani już przez filmy. Zabaw nie urządzano, bo przecież rozpoczął się adwent. Ale też wydaje się, że zarząd Towarzystwa Przystań powoli dochodził do wniosku, że powielanie nazwy Przystań, raz używanej jako nazwa Towarzystwa innym zaś razem jako szyld popularnego kina może dezinformować zarówno miłośników sztuki filmowej jak też potencjalnych filantropów. I oto 22 grudnia 1931 r. ukazał się komunikat, że „z powodu reorganizacji kina Przystań, kino nieczynne do dnia 24 XII włącznie”.

  Reorganizacja ta była faktycznym rozwodem kina i reszty. Na początku lutego 1932 r. ukazały się już oddzielne informacje. Towarzystwo Przystań zapraszało na premierę Balladyny Słowackiego przygotowaną przez Teatr Szkolny Koła Filomatycznego Młodzieży Gimnazjum Zeligmana, ale nie jak dotychczas do sali kinowej w Ritzu, tylko do pobliskiego teatru Palace. 

Tymczasem tego samego dnia na afiszach kina Przystań pojawił się dodatkowy napis - „najnowsze dźwiękowe kino Przystań” w którym na dobry, wróżący sukces kasowy początek wyświetlano „Bomby Monte Carlo”. W przygotowywanym na 1932 r. Informatorze na Województwo Białostockie, czyli takiej książce adresowo-telefonicznej, po raz pierwszy pojawia się jeszcze w zestawieniu ze starą nazwą Przystań nowa nazwa kina - Gryf.

  Jedną z przyczyn rozstania Przystani z Gryfem była też zmiana dyrekcji w Ritzu, którym zarządzała Spółka Akcyjna Towarzystwa Budowy i Eksploatacji Domów i Hoteli. Nowa dyrekcja, która nastała na przełomie 1931 i 32 r. swoje rządy rozpoczęła od gruntownych porządków. Zapowiadała nowe programy estradowe, wykwintne menu będące dziełem nowego mistrza kuchni, planowała remont nadszarpniętego zębem czasu hotelu. Jednym słowem liczyła na dochody. Przystań utrzymująca się z datków i akcji dobroczynnych nie była przynoszącym oczekiwane zyski kontrahentem.

  Ten okres przejściowy pomiędzy Przystanią a Gryfem definitywnie zakończył się wiosną 1932 r. Pod koniec maja pisano, że „nowe kierownictwo kina Gryf (dawn. Przystań) potrafiło w krótkim stosunkowo czasie tak przeprowadzić sprawy tego kino - teatru, że Gryf stał się obecnie mocnym konkurentem Apollo i Modern. Aparatura Gryfa dobra. 

  Programy - jeden lepszy od drugiego. Zajmujące, ciekawe, pierwszorzędne filmy z udziałem najwybitniejszych i najznakomitszych artystów. Demonstracje filmów w Gryfie - wzorowe. Personel służbowy kina jest zdyscyplinowany, dobrze wychowany i bardzo uprzejmy: żadne zatargi z publicznością i inne kino - zajścia w lokalu Gryfa miejsca nie mają. Przez otwarte okna i drzwi lokalu kina wlewa się świeże powietrze i dlatego nie ma zaduchu, nie ma różnych tam zapachów”. To była znacząca informacja, bo o fetorkach zalegających sale innych białostockich kin krążył po mieście sarkastyczny bon mot sformułowany tak: „o pewnym kinie grodu nad Białką - dwuzero - kino”.

  Ale wracajmy do opisu Gryfa, bo dalsze informacje były nie mniej sensacyjne niż wieść o świeżym powietrzu i braku skisłego smrodku. A więc w Gryfie „wściekłe pchły szanownej publiczności nie gryzą, jak to bywa w innych kinach, albowiem podłogę w kinie myją prawie codziennie. Wypasłych szczurów, szmyrgających po nogach widzów też nie ma. Publiczność odwiedzająca Gryf stanowi przeważnie inteligencja tutejsza”. I dla przeciwwagi recenzowano, w stylistyce typowej dla tamtych lat, to co działo się w Apollo. A tam „Obrazki. Kasa. Wstęp. Trójka dyrektorów. Szczury. Dźwiękowiec. Uwagi. Gadanie. Nie słyszę. Nie rozumiem. Angielski. No. Yes. Well. The end. Dzięki Bogu!” Niezbyt to pochlebna dla całego białostockiego światka kinowego klasyfikacja komfortu na sale ze szczurami, bez pcheł i podłogą mytą prawie codziennie.  

  Tak więc od połowy 1932 r. z kinowego afisza definitywnie znikła Przystań i pojawił się Gryf. W nim też, jak i za poprzedniczki obok repertuaru filmowego pojawiły się również inne propozycje. Tak było choćby w październiku 1932 r., gdy ogłoszono, że „staraniem Legionu Młodych - wczoraj o godz. 1 po poł., w sali kinoteatru Gryf, magister praw p. Białkowski wygłosił odczyt - Bezrobocie”. 

  Prowadzono też działalność połączoną, podobnie jak w Przystani, z misją społeczną. I tak w sierpniu 1933 r. zapowiedziano, że „ Komitet Wojewódzki Towarzystwa Pomocy Dzieciom i Młodzieży Polskiej w Niemczech urządza w niedzielę w sali kina Gryf poranek dla dzieci. W programie: tańce, śpiew, deklamacje i film. Udział biorą dzieci polskie z Niemiec”.

  Gwoli sprawiedliwości kinowej do tamtego, międzywojennego Tygodnia oprócz Gryfa włączały się też Apollo i Polonia. W 1933 roku ogłaszano więc, że „przedstawienia kinowe dla dzieci” odbędą się w Apollo, do którego zapraszano 400 dzieci ze szkoły żydowskiej z ulicy Pięknej i 50 maluchów ze szkoły powszechnej nr 3. Do Polonii maszerowały setkami dzieciaki ze szkół nr 3,4 i 5, a w kinie Gryf wyświetlano filmy „dla 200 dzieci szkoły nr 5 i 60 dzieci szkoły nr 4 oraz o godz. 2 p poł. dla 90 dzieci szkoły nr 4, 100 dzieci szkoły nr 3 i 100 dzieci szkoły ćwiczeń”. Na ciąg dalszy kinowej opowieści zapraszam z a tydzień.

Andrzej Lechowski

Czasem taniec był jedynym sposobem zarobienia

    Czasem taniec był jedynym sposobem zarobienia pieniędzy. W popularnej kawiarni Lux, która znajdowała się na rogu Sienkiewicza i Warszawskiej, wieczorami odbywały się dancingi. Wśród stolików, zachęcając klientów, aby ci wyszli na parkiet, krążyła tańcząca para. 

  Danser co jakiś czas opuszczał swą partnerkę aby ta zmysłowym tańcem wabiła panów. Wykonywała więc ona "rozmaite wschodnie tańce". Jej popisy choreograficzne budziły, co oczywiste, niezwykłe ożywienie wśród mężczyzn, ale panie kipiały z oburzenia i odwracały się ze wstrętem.

  Niejedna z matron stwierdzała, że to jedynie wyuzdanie i niepodobne do "dobrej plastyki i dobrych pląsów" widywanych tu i ówdzie.

  Ale oburzenie miejskich gazet i sprzeciw wszystkich budziła czteroletnia dziewczynka, która stanowić miała clou luxowego programu. "Dziecko jest słabe, mocno rachityczne, jemu już dawno trzeba by było iść spać, a ono biedne przebiera nóżkami i uprawia łamańce i stara się ponad siły".

  A poeta w tym samym czasie pisał:"... Słyszysz ... Białystok oddycha Skwarnem powietrzem lipcowem Ekstazy czerpie z kielicha I duma w świetle różowem W Luxie orkiestra rozlewa Cudne pieszczące półtony Sen szczęścia mile powiewa Nastrój jak z bajki wyśniony."

  Tańczyć można było w tamtym Białymstoku wszędzie. Każda restauracja szczyciła się orkiestrą. Różne stowarzyszenia wprost prześcigały się w organizowaniu balów i zabaw tanecznych. Choćby taka Białostocka Ochotnicza Straż Ogniowa, popularne BOSO, też nie pozostawała w tyle.

  W 1926 roku Sekcja Pomocy BOSO wpadła na pomysł aby urządzać charytatywne zabawy. Dochód z nich miał być przeznaczony na wspomożenie biednych i chorych strażaków. 

  Pomysł był zbożny, ale "na zabawy te ze wszystkich krańców miasta zbierały się rozmaite miejscowe szumowiny. Dancingi te można by raczej nazwać wielkim zlotem hołoty białostockiej". Co gorsza, "na wieczorki te przychodziły i uczennice szkół miejscowych".

  Nic więc dziwnego, że zabawy te nie cieszyły się dobrą sławą, a policja obyczajowa nazywała je "flądra bale".


A.Sznarbachowski

Translate