Rzeczywistość lat mojego dzieciństwa, zmuszała nas niejako do życia bardziej inicjatywnego niż to mają dzieci obecnie. Sami musieliśmy sobie organizować zabawki, niezbędne do realizacji różnych pomysłów.
Znakomicie wspomagał nas w tym dziele, wspominany już tutaj pan Mietek - posiadacz trzech z dziesięciu u obu rąk palców ( reszta ucięta lub zheblowana ) i wielce dobrego serca. Pan Mietek był wspólnikiem mojego stryja dobrze prosperującej stolarni po sąsiedzku.
Tymi trzema palcyma wykonywał nam kije hokejowe, bijaki do palanta, komplety do " gry w ciża " ( kto grę tą dzisiaj pamięta? ), kije pomocne w toczeniu rowerowej obręczy z koła i specjalne haki z drutu do toczenia fajerek z kuchennego pieca.
Najlepiej toczyło się fajerkę o największej średnicy, co bardzo nie podobało się naszym mamom. Brak takiej fajerki na piecu, czynił dany otwór, na którym stawiała, powiedzmy garnek ze strawą, bezużytecznym, a to było powodem ciągłych nieporozumień z rodzicielką.
Kiedyś, starając się bym sprytniejszy, wstałem wcześniej z zamiarem zabrania największej fajerki i ... się sparzyłem.
Dosłownie, czego ślady nosiłem na swojej dłoni. Okazało się, że mama wstała jeszcze wcześniej ode mnie, ponieważ musiała zrobić tacie wcześniejsze śniadanie przed wyjściem jego do pracy. Fajerki już były czarne ale jeszcze nie wystygnięte.
Poprzedni dzień był ostatnim, kiedy oddałem się fajerkowym zabawom.
Tadeusz Wrona