Postaw mi kawę na buycoffee.to

Ulica Orlańska

  W czasach carskich nazywano ją Orłowskim Zaułkiem. Odchodziła w bok od lewej strony ulicy Moesowskiej, już wtedy słynnej ze swoich erotycznych atrakcji. Kiedy w 1919 r. w polskim Białymstoku nastąpiła zmiana nazw ulic i placów, na planie miasta pojawiła się uliczka Orlańska, łącząca się narożnikami z ul. Krakowską. Po II wojnie światowej zniknęli jej mieszkańcy, a po niej przepadł wszelki ślad.  Orlańska miała wszystkiego dwanaście numerów. To tutaj jednak przez długi czas biło serce szemranych Chanajek, a nawet, śmiem rzec, całego podziemnego miasta.

  W połowie Orlańskiej, na rozległej posesji stał duży dom nr 6. Otaczały go liczne przybudówki, składziki i chlewiki. Główny lokator, Jankiel Rozengarten, na przełomie lat 20 i 30. królował niepodzielnie w chanajkowskim światku przestępczym. 

  Znany wszem i wobec pod przezwiskiem Jankieczkie, co i rusz pojawiał się w gazetowych kronikach kryminalnych. Był nie tylko wytrawnym złodziejem (pisałem już o tym w poprzednich odcinkach), ale też skupował i sprzedawał kradzione fanty, prowadził dyskretne pokoje z panienkami, wreszcie patronował miejscowym szulerom. 

  W jego mieszkaniu spotykali się często na grze w karty i piciu wódki tacy znani włamywacze, jak Nosko Pener czy Berek Lew, zaglądał zdolny doliniarz Abram Tyszlerman, swoimi osobami zaszczycali Rozengartenowe podwoje inni chanajkowscy „królowie” - paser Eli Mowszowski i macher od pożyczania gotówki Jankiel Najdorf.    Dla zalegalizowania ciągłego ruchu wokół domu, Jankieczkie wynajmował gojom lokaliki na rzeźnię czy piekarnię. Tutaj rodziły się pomysły na śmiałe skoki i afery.  Pod nr 1 gromadziło się ciekawe towarzystwo. Urzędował szewc - paser, w chederze uczyły się dzieci, ukrywał się działacz komunistyczny

  Jankieczkie w prowadzeniu całego interesu dzielnie pomagała rodzina - żona Rachela i starsza córka Taube zajmowały się zwłaszcza kontrolą prostytutek i ich klientów. Jeden z synów bawił za Oceanem i z pewnością zasilał rodzica dolarami. Młodziutki Połter także wyrastał pod bokiem tatulka na niezłego oprycha. O wyczynach Rozengartenów na bruku białostockim będzie jeszcze nie raz mowa.

  W domu nr 4 mieszkał Szmul Gorfinkiel, pseudo Kokoszkie. Jego żoną była Małka, rodzona siostra Racheli Rozengarten. Jankieczkie i Kokoszkie byli więc szwagrami. Pod czwórką w latach 20. także kwitły ładne geszefty. Gorfinkiel gustował zwłaszcza we włamaniach do mieszkań zamożnych białostoczan. 

  Chętnie działał także w terenie. Kradł złoto i klejnoty. Mając zamiłowanie do hazardu tracił często zdobycz w szulerni szwagra. O rodzinny budżet troszczyła się zatem Małka, prowadząc nieduży i hałaśliwy burdelik. Na takie sąsiedztwo narzekali zwłaszcza zwierzchnicy pobliskiej synagogi przy ul. Jerozolimskiej.

  Pod nr 6 znany wszystkim Jankiel Rozengarten skupował trefne fanty, prowadził dom schadzek, zorganizował tajne kasyno

   O dorożkarzach Gabrielu Rabinowiczu spod 3. i Chone Sybirskim wraz z familią spod 10. była już wcześniej mowa. A oto jeszcze dwa numery, stojące na początku i na końcu ulicy. W domu nr 1 gromadziło się w międzywojniu bardzo ciekawe towarzystwo. Miał tu m. in. swój warsztacik szewski Lajba Rykun, trudniący się na boku drobną paserką, pomieszczenie odnajmował hebrajski cheder M. Halperna o nazwie „Mojryo”, przez jakiś czas ukrywał się także Abram Lichtenbaum, miejscowy sekretarz Związku Młodzieży Komunistycznej.

  Dla odmiany dom nr 12 był z pewnością największy na całej ulicy. Gnieździło się w nim kilkanaście rodzin. Do tego dochodzili jak zwykle dzicy lokatorzy bez meldunku. Wyróżniającą się figurą był niewątpliwie paser Szloma Brok, którego w 1922 r. okradli miejscowi złodzieje.  Obok klitkę zajmowała Bajka Kapitońska , amatorka cudzych kur, potajemnym ubojem trudniła się Sara Kagan a zawodowy żebrak Jeruch Edelman w 1935 r. zmarzł na śmierć podczas wędrówki po mieście. Nie ma już uliczki Orlańskiej. Pozostała tylko garść wspomnień po jej szemranych mieszkańcach.


Włodzimierz Jarmolik

Sw.P. Tadeusz Wrona - 20 stycznia 2019 r.

  Urodziłem się w Białymstoku i żyłem w naszym mieście przez pierwsze dwadzieścia lat. Następnych pięćdziesiąt spędziłem i dzięki Bogu dalej spędziłem, żyjąc na Śląsku Cieszyńskim.

  Przez ten cały czas  na obczyźnie tęsknie za rodziną, moim rodzinnym miastem, za ludźmi.

Byłem szczęśliwy, kiedy mogłem zapisać się do grupy  "Kroniki Białostockiej" i poczuć klimat miejsc, w których spędzałem dzieciństwo i lata młodości.

  Po jednym z moich wpisów odkryłem, że ten klimat może być pełniejszy, bo mogłem w komentarzach pod tym wpisem pogadać tak po naszemu, po białostocku. Było to bardzo miłe.

  Podejrzewam, że ta nasza regionalna mowa, jest dziś w zaniku i dlatego proponuję, byście Państwo pod tym wpisem umieszczali słowa i ich znaczenie, dziś zapomniane, a które kiedyś pięknie barwiły mowę polską. 

  Na początek przypomniały mi się takie dwa, które mają jedno znaczenie:

(rozdziawa i roztrzepa )- osoba nieuważna.


Sw.P. Tadeusz Wrona

Dla następnych pokoleń (2)

  Na 1-go Maja były rozstawiane w mieście brudno - niebieskie potężne głośniki, przez które puszczano w dniu święta pracy okolicznościowe przemówienia, grano marsze i odtwarzano okolicznościowe pieśni. 

  Był taki czas, kiedy te głośniki stały przez czas trwania kolarskiego Wyścigu Pokoju, jaki odbywał się w maju na trasie Berlin - Praga - Warszawa ... w następnym roku zaczynał się w Pradze i za dwa lata - w naszej stolicy.

  Co pół godziny, bedący na mieście ludzie, zatrzymywali się przy tych głośnikach i słuchali meldunków z trasy, relacjonowanych przez Witolda Dobrowolskiego i zdzierającego gardło - Bohdana Tuszyńskiego.

  Kiedyś pamiętam, wychodził z siebie, kiedy to na etapie z metą  na Stadionie Dziesięciolecia ( dzisiaj; Narodowy ), do tunelu wjazdowego pierwszy wjechał Włoch Chestari a na bieżnię wyjeżdżał jako pierwszy z niego, nasz Stanisław Królak. Podobno wtedy właśnie, w użyciu była pompka od roweru Królaka, mylnie przypisywana do pleców Wiktora Kapitonowa.

  Zabawę w wyścig kontynuowaliśmy na dojlidzkich wertepach. Biedne były te nasze rowery, o czym najczęściej przekonywali się nasi ojcowie, jeżdżący na nich rankiem do pracy.

Używaliśmy rowerów damskich, męskich, dziecięcych - jeżdżąc normalnie na jednym pedale, na dwóch pod ramą i nad nią. Najważniejszą rzeczą była jazda w żółtej koszulce lidera wyścigu, którym po tym warszawskim etapie został nasz Stanisław Królak. 

  Mamy, ojcowie ,starsi bracia ... siostry ... nie mogli znaleźć w szafach swoich przyodziewków w kolorze żółtym, które po przyczepieniu papierowego numeru służyły jako koszulki naszego lidera.

  Wszyscy byliśmy Królakami... No ... ostatecznie w grę mógłby wchodzić jeszcze Fornalczyk w biało - czerwonym trykocie ... ale nigdy Kapitonow, czy Gustaw Adolf Teve Schur.


Tadeusz Wrona

Translate