Postaw mi kawę na buycoffee.to

Noc sylwestrowa w Białymstoku 1934 r

    Hucznie witał Białystok rok 1934 . Niemal wszystkie lokale rozrywkowe były przepełnione. Panował beztroski humor, bawiono się ochoczo ,że chwilami przypominały sie czasy przedkryzysowe.

   Wielkim powodzeniem cieszył się wieczór sylwestrowy zorganizowany przez Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet w obszernych salonach pałacu wojewódzkiego (Pałac Branickich). Było pełno wszystkie stoliki zajęte podczas tańca panował ścisk. I jakkolwiek atrakcje wypadły daleko skromniej , niż sie spodziewano , jakkolwiek ceny w bufecie nie były niskie- bawiono sie bardzo dobrze. 

   Niezbyt szczęśliwie było pomyślane powierzenie sprawy zamówień na stoliki panu  Zaczeniukowi , który nie zawsze umiał czy chciał ,a może lekceważył przyjęte na siebie zobowiązania. A kiedy jedna z obecnych osób interweniowała - padła gburowata odpowiedź. Oczywiście komitet wieczoru winy za to nie ponosi.

   Ogółem przez salony Wojewódstwa (Pałac Branickich) przewinęło sie kilkaset osób z najlepszych sfer towarzyskich naszego miast . Wieczór pozostawił wiele miłych wrażen. Dochód -dośc poważny .

   Tłoczno było również w salach Resusy Obywatelskiej gdzie tańczono do godz. 7 z rana, sale teatru Palace i kinoteatrów -po nocnym seansie - również były wypełnione. Powodzenie miały niektóre restauracje, a zwłaszcza porządniejsze. 

   W mieście panował przez cła noc aż do godz. 6-7 z rana ruch bardzo ożywiony , jak podczas pełnego dnia. Dopiero o godz. 9 z rana ulice opustoszały. Dorozkarze i szoferzy taksówek dawno już nie mieli takich zarobków ,jak w noc sylwestrową . 


Dziennik Białostocki

Oszust zawsze znajdzie dla siebie jakieś zajęcie

    Lichter, młodzian z ul. Miłej karierę oszusta zaczął na początku lat 20. Czasy były powojenne, dużo chaosu i wielu obcych przybyszów przewijających się przez podniszczony Białystok. Okolicznych wieśniaków z ich targowymi sprawami, handlowców z głębi Polski czy licznych uciekinierów z bolszewickiej Rosji. 

   Policja była zapracowana, zajęta szerzącym się bandytyzmem i grubymi rabunkami. Na opryszków od ulicznej hochsztaplerki nie starczało jej ludzi ani siły. Tak więc Lichter mógł śmiało doskonalić wybrany zawód farmazona, zwłaszcza że trafił na dobrego nauczyciela.

  Ignacy Galiński z ul. Głuchej, bo to on stał się właśnie mentorem Wolfa, różnymi kombinacjami i aferami parał się jeszcze w czasach wojennych. Miał w swoim repertuarze kilka ulubionych trików. W 1924 r., kiedy Władysław Grabski, premier II RP i jednocześnie minister finansów, przeprowadził reformę walutową i do obiegu trafił nowy pieniądz złoty polski, Galiński nie przepuścił takiej okazji. 

   Stworzył fikcyjną wytwórnię pieniędzy, by w ten sposób kantować naiwnych kmiotków z prowincji. Sposób był prosty. Wystarczyła tylko mała prasa do odciskania znaków na papierze, zamykający ją na klucz sztorcowy i kilka flaszek z tajemniczym płynem. Kiedy znajdowała się potencjalna ofiara, gotowa zainwestować w nielegalny interes garść skrywanych dotąd złotych 5-rublówek, Galiński prezentował jej swoją fabryczkę.

   Zapełniał prasę pociętym papierem, między który wkładał kilka banknotów 20-złotowych, skrapiał bezcenną miksturą i zamykał urządzenie na klucz. Ten oddawał na przechowanie zachłannemu rodakowi i kazał cierpliwie czekać. Sam znikał i nie pojawiał się już nigdy. Z nim oczywiście przepadało pokaźne honorarium w złocie albo dolarach. Galiński wpadł dopiero pod koniec 1924 r. Znaleziono przy nim blisko 2 tys. zł i oczywiście przyrządy do fabrykowania pieniędzy przeznaczone dla kolejnego „klienta”.

   Wolf Lichter, który pomagał Galińskiemu w wyszukiwaniu chciwców łasych na łatwy zarobek. Nie wybrał drogi swojego mistrza. Gdy ten poszedł siedzieć, zaczął wykręcać własne numery. Najpierw był to handel fałszywą biżuterią. Proceder może nie tak zyskowny jak kantmaszynka, ale o wiele bezpieczniejszy. 

   Operując między Rynkiem Siennym a knajpkami przy Suraskiej czy Lipowej, młody farmazon wyszukiwał gospodarzy, którzy sprzedali swój towar (zwykle świnie lub cielaki) i oblewali transakcję. Umiejętnie podsuwał im lipne świecidełka i zwykle trafiał na dobrego, acz podchmielonego klienta. Ilu ludzi w ten sposób oszukał, trudno powiedzieć. Było ich na pewno sporo. Wpadł dopiero w 1926 r. Wytypował na niejakiego Wróbla z Wysokiego Mazowieckiego, który jednak nie dał się oszwabić. Interweniowała policja. Lichter trafił do aresztu i zainkasował 8 miesięcy odsiadki. W celi więziennej przy Szosie Baranowickiej spotkał podobnego sobie farmazona, niejakiego Leona Rabinowicza, od którego dowiedział się, jak operować wekslami i czekami. 

   To mu się spodobało. Po wyjściu na wolność sam wziął się do tego kantu. Co było do niego potrzebne? Przyjemna aparycja, nieco gotówki, fałszywe nazwisko i adres. W październiku 1928 r. Lichter zjawił się w sklepie galanteryjnym Chaima Guzika przy ul. Sienkiewicza 2 i zamówił elegancką bieliznę za 70 zł. Gotówką wyłożył 10 zł, na resztę wystawił fałszywy weksel. Zdobyty towar sprzedał natychmiast paserowi za 25 zł. Te pieniądze następnego dnia zainwestował w zakup biżuterii w jubilerni M. Waniewskiego (Lipowa 2). Na resztę należności z 250 zł wystawił czek płatny w Banku Gospodarstwa Krajowego przy ul. Sienkiewicza, oczywiście nieprawdziwy. Biżuteria poszła do pasera, a w kieszeni Lichtera, w ciągu dwóch dni, znalazło się zamiast 10 – 125 złotych.

   Wkrótce jednak i to zajęcie skończyło się dla Lichtera rocznym wyrokiem i kratkami. Kiedy pojawił się znowu na bruku białostockim, zajął się pośrednictwem w załatwianiu różnych spraw w urzędach państwowych. Od spadków po zezwolenie na wyszynk alkoholu i sprzedaż papierosów. Podawał się za współpracownika Urzędu Śledczego z dużymi możliwościami. To już była większa mistyfikacja. Po wpadce kosztowała ona oszusta 2 lata pozbawienia wolności.


Włodzimierz Jarmolik

Z życzeniami na 2025 r.

     Prezentowana dzisiaj kartka ma 101 lat. Została wysłana 31 grudnia 1923 roku do Wielmożnej Pani Stefanii (w oryginale Stefanja) Panierównej, w miejscu, ul. Mickiewicza 4. W miejscu, czyli w Białymstoku, bo ty ją nadano i tu mieszkała pani Stefania. Właściwie to panna sądząc z końcówki nazwiska. A odnośnie nazwiska, to mam kłopoty z przeczytaniem. Przepraszam, jeśli się pomyliłem.

  Ciekawostkę stanowi też znaczek pocztowy. Został ostemplowany na poczcie, ale wcześniej przestemplowany. Czyli zmieniono mu wartość, bo trwała w Polsce hiperinflacja. Jeszcze przez cztery miesiące męczono się z tym kuriozalnym zjawiskiem. Aż nastała reforma premiera Grabskiego i marki polskie zostały zastąpione przez złotówki. 

  To była rewolucja co się zowie, 1 złoty miał wartość miliona osiemset tysięcy marek! Wartość marek spadała tak szybko, że trzeba było co kilka dni nabijać na starych banknotach dodatkowe zera. To opowiem ponoć prawdziwe zdarzenie a tamtej epoki. Gospodarz sprzedał na rynku konia i chciał kupić dwie krowy. Nie znalazł krasul, jakie mu się marzyły. Wrócił za tydzień i już mógł za posiadane pieniądze kupić jedną krowę. Zgroza, pomyślał, poskarżę się żonie. Wrócił znów za tydzień, mógł kupić solidnego wieprza. … Jak wrócił jeszcze za tydzień, to mógł kupić kozę, znów wrócił, to starczyło na powróz, żeby się powiesić. Makabra!

  Przejdźmy do życzeń na odwrocie prezentowanej kartki: „Miłej i dobrej koleżance składają serdeczne życzenia w Nowym Roku 1924”. A pod spodem dwa podpisy, niestety nieczytelne. Szkoda, że nie wiemy kto. Radzę podpisywać się wyraźniej, bo jeśli za sto lat... Bajka, już w tym roku mało kto z nas wysłał kartkę z życzeniami. Owszem, wysłaliśmy maile i smsy, dzwoniliśmy, ale kupić kartkę i iść na pocztę po znaczek. To już za duży trud.

  Tak kończy się piękny zwyczaj. Piękny i pożyteczny. Wysłanie kartki mogło być tylko rutynowym, powtarzalnym obyczajem. Mogło być jednak także bardzo przemyślanym przedsięwzięciem towarzyskim. Na przykład formą przeprosin, jeśli cały rok nie pamiętaliśmy o tej sobie. Albo niewinnym z pozoru gestem sympatii. 

  Opowiadano o małżeństwie, które się poznało, bo on wpisał błędny numer mieszkania na kartce świątecznej, a ona więdła właśnie w samotności. To może szkoda, że nie wysyłamy kartek z życzeniami, aczkolwiek adres mailowy też łatwo przekręcić, podobnie jak i wcisnąć nie ten klawisz w telefonie.

  Życzę Państwu tylko serdecznych, miłych, trafionych życzeń. A przede wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku i szampańskiego powitania malucha .

  Niestety, dołączam także pożegnanie. Miło mi było, ale nie będę mógł przynajmniej przez dwa-trzy miesiące kontynuować pisania cotygodniowych felietoników. Dopadły mnie pilne zobowiązania, a i metryka się postarzeje o rok. Moc serdeczności na 2025 r.


Adam Czesław Dobroński

Translate