Postaw mi kawę na buycoffee.to

Batem go!

  Przedwojenny ,autentyczny dorożkarz Hone Sybirski oprowadza po ulicach i zaułkach dawnego Białegostoku.  

 Przedwojenni dorożkarze białostoccy używali bata nie tylko do popędzania swoich koni. Bardzo często ów "bodziec" slużył im do odganiania różnych podejrzanych osobników , którzy ciągle kręcili się w poblizu dorożek. Byli to tzw. "potokarze" , czyli złodzieje specjalizujący sie w sciganiu rozmaitych rzeczy z jadacych lub stojacych furmanek i wozów . Hone Sybirski miał z nimi również nieraz doczynienia.

   W mieście bylo kilka rejonów działalności "potokarzy" . Wyznaczał je przede  wszystkim zwiększony ruch pojazdów z końskim napędem. Polowanie na " towar" odbywało się np. bardzo często u wylotu dróg wiodących poza Białystok . Na końcu takich ulic jak : Antoniuk Fabryczny czy Wasilkowska , którymi uddawano się w kirunku Bacieczek , Suprasla bądź Wasilkowa , grasowały całe bandy złodziejaszków ,czychajacych na mniej uwaznych woźniców.

   Innym  miejscem aktywności "potokarz" były okolice dworca. Zarówno na ul. Kolejowej przy dworcu głównym jak też na ul. Towarowej , gdzie mieścil się dworzec fabryczny , zawsze panował spory ruch konny. Kursowały tędy dorożki  z pasażerami śpieszącymi się na pociąg , a także furmanki i platformy wożące towary do pobliskich składów.

   Jednak najwięcej okradano wozów na Rynku Siennym i przyległych do niego uliczkach: Młynowej , Mazowieckiej  i  Suraskiej. Tutaj "pracowali" przede wszystkim "potokarze" specjalizujący się w okradaniu chłopskich furmanek. Używali oni do tego sposobu prostego, acz niemal zawsze skutecznego. Oto jedez z członków kilkuosobowej zwykle szajki złodziejskiej, jakiś niepozorny małolat, podchodził do siedzącego na wozie kmiotka i z bezpiecznej odległości poza zasięgiem bata, zaczynał go draznić. Wyzywał , puł ,rzucał kamieniami. Rzadko który woźnica potrafił utrzymać nerwy na wodzy. Zeskakiwał z kozła i trzymanym biczyskiem próbował dosięgnąc bezczelnego pętaka. Tymczasem gdy on zajmował sie ratowaniem swojego honoru wspólnicy "prowokatora" podkradali sie od tyłu i chwytali z furmanki  to co wpadło im w ręce.

   W swerze zainteresowań zainteresowań "potokarzy" mieściły sie również dorożki jadace ulicą. Najpierw obserwowali oni uwaznie postoje , zwłaszcza ten przy Rynku Kosciuszki. Kiedy do dorozki wsiadał klient z dużą ilością pakunków, stawał się natychmiast "obiektem" dla złodziei .  Śledzili więc cierpliwie jego jazdę , żeby w sprzyjajacym momencie podbiec i dokonac kradzieży. 

   Kiedy "potokarzom" nie udawało się ściągnąc czegoś lepszego ,azdowalali się nawet ...dorozkarskim batem .To był ich najwiekszy wróg. Niejeden ze złodziejaszków nosił na twarzy jego znaki.  Dlatego też nic dziwnego ,że kiedy jeden z synów Sybirskiego , który zastępował własnie ojca w kursach po mieście , odszedł na chwilę od stojącej na postoju dorożki ,pozostawiony na koźle bat ...zniknął ! Trzeba było jechać do domu po inny . Tego dnia do pojazdu kierowanego przez Sybirskiego - juniora lepiej sie było nie zbiżać. No chyba że się było uczciwym pasażerm. 


Jan Molik

Dziewczyny z LO IV w Białymstoku

   Zdjęcie z mojej klasy IV „c”- AD 1975. W tym roku minieło sporo , kiedy wśród białostockich szkół średnich pojawiło się Liceum Ogólnokształcące nr IV. W swoje gościnne progi przyjęło nas Studium Wychowania Przedszkolnego, które znajdowało się przy ulicy Złotej 4.

  Balkon nad drzwiami wejściowymi do szkoły był dobrym miejscem do odpoczynku w czasie przerwy między lekcjami. Najczęściej okupowała go młodzież z klas czwartych.  Głównie dziewczęta, gdyż chłopcy, nie wiem zresztą dlaczego, woleli pomieszczenia łazienkowe. Faktem jest, że pod koniec każdej przerwy przez szczeliny w łazienkowych drzwiach i oknach snuł się siny dym. 

Dziewczęta z mojej klasy. 

  O każdej mógłbym napisać oddzielne wspomnienie. I tylko pozytywnie, bo taką mam zasadę, a zresztą nie mam innych, poza pozytywnymi, wspomnień z lat licealnych. Bo to przecież była nasza młodość. Jednak o dwóch z nich napiszę. 

  Z lewej strony stoi Ania, aż serce boli, że już świętej pamięci. Siedziała w ławce tuż za nami, czyli mna i Romkiem. W wieku dorosłym była nauczycielką przedmiotów humanistycznych, najpierw w malutkiej szkole w Bogdankach, a potem w Białymstoku. Przede wszystkim była dobrą, ale to bardzo dobrą koleżanką. Siedziała w jednej ławce z Małgosią, która na tej fotografii stoi tuż obok. Dziewczyny przyjaźniły się już od szkoły podstawowej, a może nawet i wczesnego dzieciństwa. 

  Mieszkały przy ulicy Kraszewskiego na Bojarach. Pamiętam, że po każdych wakacjach zjawiały się w szkole opalone na czekoladowo. Potrafiły bić też rekordy w opaleniźnie już późną wiosną. Dopiero po latach Małgosia przyznała się, że jakimś tam cudem wykombinowały klucze do włazu na dach ich bloku. No i miały na tym dachu swoją własną, prywatną plażę. 

  Dodam, że Małgosia też wybrała zawód nauczycielki. Tylko, ze ona już w liceum miała wybitne zdolności w przedmiotach ścisłych. Tak więc te dwie nasze koleżanki całkiem zgrabnie uzupełniały się w wiedzy- humanistka i przedmioty ścisłe. Faktem też, że z moim ławkowym kolegą Romkiem, nieraz korzystaliśmy z tego wachlarza zdolności humanistyczno- matematycznych, z pożytkiem dla naszej przyszłości. 

  Dodam, że Małgosia tak była powszechnie lubiana, że chyba przez całe cztery lata gospodarzyła naszej klasy. Fakt, że nie jest to zbyt radosna funkcja. Jednak tak dobrze Małgosia z nią radziła, że nawet po upływie prawie półwiecza, nadal jest gospodarzem naszej klasy. Tak ustaliliśmy podczas klasowego spotkania w 2002 roku. 

   W 2019, na kolejnym spotkaniu klasowym, jednogłośnie przypisaliśmy jej tę funkcję jako dożywotnią. Tylko nie wiem dlaczego, ale gdy ostatnio do niej dzwoniłem w sprawie naszego kolejnego spotkania, i przypomniałem o tej jej funkcji, była bardzo, ale to bardzo zdziwiona. No cóż, wiek  robi swoje. Dobrze więc, że do niej zadzwoniłem. I o tym przypomniałem.  

   Na drugim planie widać budynek internatu Studium Wychowania Przedszkolnego. Pamiętam, że przez pewien czas mieliśmy tam lekcje języka niemieckiego, które odbywały się z podziałem klasy na dwie grupy. 

PS. Bardzo proszę o kontakt ze mną absolwentów LO IV z ulicy Złotej 4. A koleżanki przedszkolanki bardzo serdecznie pozdrawiam. Oj, nam chłopakom nieraz tak mąciłyście w głowach, że nie mogliśmy skupić się na nauce. Ech te czasy licealne…

Fot. archiwum własne

Marian Olechnowicz

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...

    Ileż to opowieści wysłuchałem o metodach i miejscach produkcji  bimberka. W ilu też miejscowościach moi rozmówcy byli niezadowoleni z faktu, że przyjechałem autem. Kilkakrotnie dałem się jednak namówić na bardzo symboliczną degustację. Te najlepsze skosztowałem w Zawykach. 

  Pyszna była też bimbrowa nalewka- miętówka w Bokinach, chociaż jej kolor działał zniechęcająco. Dodam, że najlepsze wino, czyli nie bimberek, ale jednak alkohol, miał pan Krzysztof z Zimnochów Świechów.  Ja zaś tradycyjnie mogłem tylko nasłuchać się opowieści o wybornych smakach, ale też i posiadanych przez gospodarza litrach tego trunku. 


Marian Olechnowicz

Translate