Postaw mi kawę na buycoffee.to

Nad piękną modrą Białką

    Jest słuszna opinia, że tytuł walca " Nad pięknym modrym Dunajem " - to nadużycie. Dunaj jest piękny ... i owszem, ale nie modry. A Białka, za czasów mojej młodości ... jak najbardziej.

Płynęła sobie blisko domu za bocznicą kolejową do Elektrowni , do którego wprowadziliśmy się w roku 1956.

  Późniejszą jesienią, pomiędzy grobelką łączącą ulice: Jagiellońską i Nowowarszawską aż po Szosę pod Krzywą, rozlewała swe wody, które wraz ze spadkiem temperatury, tworzyły wielkie lodowisko, poprzerastane kępami trzciny i drobnych krzewów.

  W początkowej fazie zamarzania, uprawialiśmy tam taką dyscyplinę sportową, nazywaną przez nas " Bieganiem po gumie ". Rozlewisko nie było głębokie. Gdzieś po kolana. Sam kilka razy zmierzyłem, ale taka zimowa kąpiel, groziła co najwyżej lekkim przeziębieniem.

Gdy lód już okrzepł, to graliśmy w hokeja ... jeżdżąc na dwóch łyżwach, na jednej, lub wcale, bez.

  Łyżwy mocowaliśmy, raczej do przechodzonych butów - na łapki z przodu i z tyłu, z przodu na łapki i z tyłu na tzw. plastynki. Dziewczęta jeździły przeważnie na tzw. śniegurkach, kręcąc piruety i kończąc je przeważnie na pupie.

W tego hokeja graliśmy do późnego wieczora przy świetle księżyca, odbijającego się w lodowej tafli, tworzącego w ten sposób niejako, dodatkowe oświetlenie.

  No cóż! Nie byliśmy jeszcze wtedy świadomi, jak takie romantyczne okoliczności można by wykorzystać inaczej.


Tadeusz Wrona 

Zapach Siennego Rynku

   Urodziłem się jako Białostoczanin, pozostając nim do dwudziestego roku życia. Potem zostałem Ślązakiem z Podbeskidzia..

  Moje dzieciństwo przebiegało w sąsiedztwie Siennego Rynku. Pamiętam, na ile mogę sięgnąć w przeszłość, że z ochotą poddawałem się woli Mamy, która w każdy czwartek zabierała mnie na targ.

  Najpierw zatrzymywałem się przed kuźnią. Patrzyłem z zaciekawieniem jak kowal męczył biedne konie szlifując i dziurawiąc im kopyta, by w końcu przybić podkowy. Stała tam zawsze kolejka tych zwierząt z łbami zanurzonymi w worach i ich rozprawiających o wszystkim i niczym właścicieli z kufelkiem piwa.

  Mama regularnie kupowała biały ser roszący się serwatką przez tetrę w którą był zawinięty, kilka par jajek, osełkę pachnącego świeżością masła, dopiero co wyrwane z gruntu ziemniaki i inne warzywa uwalane jeszcze ziemią, a z nadejściem właściwej pory, bardzo oczekiwane papierówki, nieco później antonówki i kosztele.

  Świeżutkie produkty przywożone na białostocki rynek, zmieszane,z jak najbardziej ekologicznym odorem końskiego łajna, tworzyły swoisty zapach. Pamiętam i czuję go do dziś.

  W latach siedemdziesiątych, przywiozłem swoją śląską Żonę na rynek, ale ten już na Bema. Zagapiłem się na coś i usłyszałem: - A u nas pani, jajka sprzedaje się na pary! Okazało się, że Żona spytała handlarki ile kosztuje jedno jajka, zamiast: - Po czemu para jajek?. Żona tego nie rozumiała. Musiałem tłumaczyć jej tą zawiłość, sam nie bardzo wiedząc jak.  Migając się nieco, powiedziałem jej, że w przyrodzie jaja najczęściej występują parami, czego sam jestem dowodem. To mi powiedziała, że jestem świnia !


Tadeusz Wrona

Siedlisko

  Niewielki własny domek wybudowali Rodzice w 1,5 roku .Był to drewniany budynek z bali zwożonych z okolic Siennego Rynku, pochodzących z rozbiórki budynku, kupionego przez Dziadka z przeznaczeniem dla Taty i jego brata. 

   Wozili to tzw. platformą zaprzężoną w dwa wynajęte konie.    Mama sprzedała swoje szumne palto podbite futrem z okazałym, szalowym kołnierzem i za zarobione pieniądze kupili rodzice brakujące drewno i inne elementy. Ściany parteru budynku obił Tata płytą suprema, owinął to siatką rabitza i otynkował. Budynek z zewnątrz wyglądał jak murowany.  W środku budynku był trzon kominowy z zintegrowanymi piecami - kuchennym z okapem, piekarnikiem, fajerkami i chromowanymi zwieńczeniami, oraz niejako przyrośniętym do niego piecem grzewczym ogrzewającym dwa pomieszczenia.

  Tak oto, Tata wybudował dom, zasadził drzewo, syna już miał a przed jego urodzeniem przedobrzył sprawę i postarał się o dwie córki. Przydały mi się te Siostrzyczki. Pamiętam, jak siadywaliśmy wokół pieca, ja podkładałem do niego wióry, które przynosił Tata we worze ze stolarni Stryja po sąsiedzku, które stanowiły dobre uzupełnienie węgla, a Siostrzyczki na zmianę czytały mój ulubiony "Potop" (byłem wtedy pierwszoklasistą i dopiero składałem litery).   Tak, nie umiejąc czytać poznałem treść całej Trylogii. Potrafiłem nawet cytować powiedzonka Zagłoby i Rocha Kowalskiego.


Tadeusz Wrona

Translate