Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zapach Siennego Rynku

   Urodziłem się jako Białostoczanin, pozostając nim do dwudziestego roku życia. Potem zostałem Ślązakiem z Podbeskidzia..

  Moje dzieciństwo przebiegało w sąsiedztwie Siennego Rynku. Pamiętam, na ile mogę sięgnąć w przeszłość, że z ochotą poddawałem się woli Mamy, która w każdy czwartek zabierała mnie na targ.

  Najpierw zatrzymywałem się przed kuźnią. Patrzyłem z zaciekawieniem jak kowal męczył biedne konie szlifując i dziurawiąc im kopyta, by w końcu przybić podkowy. Stała tam zawsze kolejka tych zwierząt z łbami zanurzonymi w worach i ich rozprawiających o wszystkim i niczym właścicieli z kufelkiem piwa.

  Mama regularnie kupowała biały ser roszący się serwatką przez tetrę w którą był zawinięty, kilka par jajek, osełkę pachnącego świeżością masła, dopiero co wyrwane z gruntu ziemniaki i inne warzywa uwalane jeszcze ziemią, a z nadejściem właściwej pory, bardzo oczekiwane papierówki, nieco później antonówki i kosztele.

  Świeżutkie produkty przywożone na białostocki rynek, zmieszane,z jak najbardziej ekologicznym odorem końskiego łajna, tworzyły swoisty zapach. Pamiętam i czuję go do dziś.

  W latach siedemdziesiątych, przywiozłem swoją śląską Żonę na rynek, ale ten już na Bema. Zagapiłem się na coś i usłyszałem: - A u nas pani, jajka sprzedaje się na pary! Okazało się, że Żona spytała handlarki ile kosztuje jedno jajka, zamiast: - Po czemu para jajek?. Żona tego nie rozumiała. Musiałem tłumaczyć jej tą zawiłość, sam nie bardzo wiedząc jak.  Migając się nieco, powiedziałem jej, że w przyrodzie jaja najczęściej występują parami, czego sam jestem dowodem. To mi powiedziała, że jestem świnia !


Tadeusz Wrona

Siedlisko

  Niewielki własny domek wybudowali Rodzice w 1,5 roku .Był to drewniany budynek z bali zwożonych z okolic Siennego Rynku, pochodzących z rozbiórki budynku, kupionego przez Dziadka z przeznaczeniem dla Taty i jego brata. 

   Wozili to tzw. platformą zaprzężoną w dwa wynajęte konie.    Mama sprzedała swoje szumne palto podbite futrem z okazałym, szalowym kołnierzem i za zarobione pieniądze kupili rodzice brakujące drewno i inne elementy. Ściany parteru budynku obił Tata płytą suprema, owinął to siatką rabitza i otynkował. Budynek z zewnątrz wyglądał jak murowany.  W środku budynku był trzon kominowy z zintegrowanymi piecami - kuchennym z okapem, piekarnikiem, fajerkami i chromowanymi zwieńczeniami, oraz niejako przyrośniętym do niego piecem grzewczym ogrzewającym dwa pomieszczenia.

  Tak oto, Tata wybudował dom, zasadził drzewo, syna już miał a przed jego urodzeniem przedobrzył sprawę i postarał się o dwie córki. Przydały mi się te Siostrzyczki. Pamiętam, jak siadywaliśmy wokół pieca, ja podkładałem do niego wióry, które przynosił Tata we worze ze stolarni Stryja po sąsiedzku, które stanowiły dobre uzupełnienie węgla, a Siostrzyczki na zmianę czytały mój ulubiony "Potop" (byłem wtedy pierwszoklasistą i dopiero składałem litery).   Tak, nie umiejąc czytać poznałem treść całej Trylogii. Potrafiłem nawet cytować powiedzonka Zagłoby i Rocha Kowalskiego.


Tadeusz Wrona

Na spóźnioną kolację


  "-Mój ojciec miał tak ło: na cztery palcy - mówił stryj wyciągnąwszy dłoń w kierunku mojego taty, określając w ten sposób grubość słoniny na świniaku, który przed chwilą dokonał żywota za sprawą obu panów.- A mój tak ło ... tyż na cztery palcy - perorował ojciec z wyrażną chęcią przebicia wyniku osiągniątego przez stryja. Według mnie, udało mu się, bo mój tata miał te cztery palcy, grubsze."

  Taką zapamiętałem dyskusję podczas pierwszej konsumpcji, jaka miała tradycyjnie miejsce tuż po świniobiciu... przy konsumpcji smażonego z jajkiem móżdżku, czy zjedzeniu talerza tzw. szarego barszczu z wypitym na koniec drinkiem ... takim jakimś czystym. Ale bez przesady - świnkę jeszcze trzeba było " rozebrać "

  Byłem w towarzystwie szkolnych kolegów z wizytą u jednego z nas na skromnym przyjeciu pod Białymstokiem w jego gospodarstwie. Zasiedliśmy przy suto zastawionym stole, obfitym w półmiski z wyrobami z dziczyzny ( kolega poluje ... jeszcze ). Zawartość jednego z półmisków został skonsumowany szybko i do końca. Była na nim solona słonina ... gruba na cztery palcy.

  Szukałem niedawno takiej po sklepach i na targowisku . Najgrubszą, jaką znalazłem to ... na półtorej najmniejszego palca.

" Wesołe jest życie staruszków "

By tydzień jakoś godnie skończyć -

Dzień w dzień tyrałem ponad siły -

Siedlyśmy z komplem przy wódeczce

W okolycznościach bardzo miłych.

Zabawa była jak się patrzy,

Przypita wręcz śmiertelną dawką,

Z flaszeczki, z Puszczy Białowieskiej -

Aromatycznej wódki z trawką.

Efektem biesiad emerytów

Może być tylko śmiechu kupa ...

A co dokładnie? To nie pamiętam ...

Bowiem urżnęli my się " w trupa ".

Przypadek ten jest wręcz klyniczny -

Spisany z kacem, po kryjomu ...

Oto jak w sposób sympatyczny

Opisać można kupę złomu.


Tadeusz Wrona

Translate