Postaw mi kawę na buycoffee.to

Skandale na kąpieliskach

 Dziś na Dojlidach mamy pełen przekrój rozrywek.  A jak było w latach 20. i 30. XX wieku ?

Jolanta Szczygieł-Rogowska: Właściwie bardzo podobnie. Może siatkówka była mniej popularna, bo grywano w tenisa, ale były zawody w pływaniu, a w latach 30. były nawet wybory miss.

Stawy wyglądały tak samo?

  Było ich dużo więcej. Sięgają swoją historią do czasów Jana Klemensa Branickiego, w XIX wieku należały też do majątku Kruzensztermów.

  Przy pałacyku Hasbachów również funkcjonowały stawy. Były traktowane jako prywatne kąpielisko, ale z czasem, idąc za potrzebą mieszkańców miasta, zaczęto szukać miejsc, w których białostoczanie mogą spędzić wolny czas latem. Funkcjonowały Jurowce, Supraśl – jako podmiejskie kąpieliska, ale Dojlidy były najbliżej. W związku z tym uporządkowano ten teren, znalazły się kajaki, pola tenisowe i zaczęto organizować konkursy w pływaniu, zabawy taneczne, wybory miss. Bardzo modne były też, kiedy opalenizna stała się już modna, konkursy na najpiękniej opaloną panią. Organizowano tam również noce świętojańskie. Więc Dojlidy były miejscem bardzo obleganym w latach 30.

A coś więcej o wyborach miss?

  Nie zachowały się informacje o kandydatkach, ani zdjęcia, ale to były bardzo popularne konkursy. Zwyciężczynie miały pewnie nadzieję na karierę filmową. Wybierano miss najzgrabniejszych nóg, najładniejszą opaleniznę, aż po miss sezonu.

Kto wybierał?

  Oczywiście powoływano komisję składającą się z osób, które były związane z miejscem, gdzie odbywał się konkurs.

Jak wyglądały stroje kąpielowe?

  Na początku lat 20. stroje męskie niewiele różniły się od damskich. Przypominały kombinezony, których nogawka kończyła się na długości połowy uda. Strój był na ramiączkach, u pań zasłaniał piersi. Dodatkiem były wiązane buty, a panie na głowach nosiły specjalne czepki chroniące przed słońcem.

A wcześniej?

  Panie tylko wchodziły do wody, pływały w stroju zakrywającym całe ciało i zaraz szły do przebieralni, żeby włożyć tzw. strój plażowy. Strój kąpielowy to były po prostu długie spodnie i bluzka z długim rękawem, bo oczywiście trzeba było unikać słońca. Jak się ogląda te stroje to widać, że nie dodawały one uroku ani paniom, ani panom, dlatego dopiero w latach 30. przyszła moda na wybory miss.

A strój plażowy?

  Nie było mowy o opalaniu, dlatego przeważnie były to sukienki w jasnym kolorze, a w latach 30. nawet spodnie i wtedy panie z tzw. riwiery polskiej, czyli Gdyni, pokazywały się w szerokich, pięknych spodniach. Mężczyźni mieli również jasne stroje, modne były wtedy hełmy korkowe. Do stroju plażowego zakładało się muszki i krawaciki. Właściwie różniły się od codziennego stroju kolorem i lekkością materiału.

Kiedy weszły stroje współczesne? Około lat 30. Wtedy były spodenki z krótkimi nogawkami, staniki. Były też stroje jednoczęściowe.

Jaki sport był najbardziej popularny?

  Tenis. Były korty na Zwierzyńcu, bardziej zamożni mieli prywatne. Tu też odbywały się mistrzostwa Polski, a poza tym mieliśmy bardzo zdolne tenisistki -m.in. Ewę Hasbach, redaktor dziennika Białostockiego Marię Lubkiewicz.

Na Dojlidach można było kiedyś spożywać alkohol?

Nie, ale było to dozwolone w Jurowcach. Tam nawet mówiono, że „jurowiecką wodą” handlował każdy: od baby wiejskiej aż po wyrostków.

A czy w Dojlidach zdarzały się jakieś skandale?

Ja nie trafiłam na żaden. O Dojlidach prasa pisała typowe zapowiedzi – co i kiedy odbędzie się w najbliższym czasie. Ale zdarzały się skandale w Jurowcach czy – czasami – w Supraślu. Na plaży w Jurowcach było to związane z tym, że można było tam spotkać często pijanych wypoczywających. Poza tym w Jurowcach, jak pisała lokalna prasa, „nierzadko w biały dzień przybywa oddział żołnierzy i w oczach publiczności na „ plaży” zgromadzonej rozbiera się do kąpieli. Tak po swojsku, po jurowiecku bez „ ścieśniania się”. Nikt za złe tego żołnierzom nie poczytuje, boć w Jurowcach publiczność ma silniej wyrobiony zmysł demokratyczny i dlatego darzy tutaj większą sympatią podoficerów i szeregowych, niż panny białostockie w ogrodzie miejskim poruczników”.

Dla kogo były Dojlidy?

W przeciwieństwie do Jurowiec, gdzie wypoczywali raczej ubożsi, na Dojlidach można było spotkać przedstawicieli średnio zamożnego społeczeństwa. Dziś z kąpieliska korzystają wszyscy.


Marta Laszewicz

Taka Była Ulica Mazowiecka

   Mała Krystyna chodziła - z monetą w ręku na posiłki do restauracji Cutra i do Staromiejskiej. Były tam i sprzedaż z wyszynkiem, raj dla spragnionych, ale nie moczymordów. Podpiwszych w rejonie rynku niebrak, potajemek także (przykładowy adres: róg Mazowieckiej i Sportowej, dawnej Malinowskiego), pijakami jednak gardzono, i ci o tym mniejsze

  A całkiem smacznie, ujutnie (przytulnie) można zjeść także u pani Czołpińskiej na rogu Targowej, czyli przedwojennej Rabińskiej, lub „Pod kogutem” (flaczki i pyzy miejsce lizać). Istnieje teoria, że ​​pijaków był wtedy mniej, bo zakąszali obficie i dopiero w PRL zaczął się z bidy picie pod trzęsącym się nożem (galaretką), lub wymokłego śledzenia, a luksusowym od święta był inwalida, czyli tatar z jednym jajkiem.

   Pora obiadowa nie przeszkadzała chłopakom w ulubionych grach, nade wszystko klipie i palanci. Jak można szmacianki, to i banierka (na dziesięć przykładów puszka po konserwie) może udawać. Budżet udawało się czasami podreperować przy odbijaniu monet od ściany, na szponki. 

   Co grzeczniejsze dziecko gra w tym czasie w klasie, kukły siusiumajtki. Atrakcja, o której wspominano latami, była beczka strachu, montowana w rejonie wyjścia Centralu. Do dzisiaj moja rozmowa jest dziwna, jak magik mógłby jeździć motorem (motocyklem) po ścianach tejże beczki. 

   A propos żulików, to pani Krystyna pamięta, jak zawiesili ją na płocie, ale nie ma o to urazu. „Żywe byli”, dla swoich niegroźni, gorzej jak trafił się kawaler z innej dzielnicy. Na te zmiany mówi z wyższą wartością - za przeproszeniem - wysranki.

   Dniem wyjątkowym w kalendarzach mieszkających na Piaskach był oczywiście czwartek. Na Sienny Rynek ciągnęły się od rana tabory ze wsi podbiałostockich i ludu miejskiego. Konie ustawiono łbami do zamontowanych rur, a każdy z nich musiał mieć noszenia z obbrokiem, przez przeżuwał wies, a nie gryzł klientów. Ci zaś wybierali, marudzili, przekomarzali się, bo taki obowiązywał styl. 

   O targach i świętojańskim jarmarku pisano wiele, więc tylko dodam z lat powojennych postać pana, niegroźnego hazardzisty, z walizką raczków (cukierków!) i waluciarzy z "Kurym" na czele. Największe zdarzenia dolarowe ponoć zawierano w szalecie stojącym w środku rynku, bo tu było najbezpieczniej, choć wygrało.

   Paniom z rejonu Mazowieckiej czas główny na przyrządzaniu jadła (poznałem przepis na zupę dziadkowską, o paradoksie z szynką), doglądaniu kapusty kiszonej i ogórków, stojących w beczuszkach (antałkach) w piwniczce pod podłogą oraz wędlin zrobionych przez pana Czeszela, zawieszonych w miejscu suchym, ciemnawym, w umiarkowanym chłodnym i na tyle wysokim, przez szybkie ich ubywało. Prania trwała i po trzy dni, w balejach (baliach), z tarami. 

   Magiel sprawdzający blisko, bo przy targowej, tam był ostateczny przegląd najnowszych wiadomości ze świata i zza ściany, czyli od sąsiadów. Im głośniej i najczęściej się kłócili, tym serwis był bogatszy. Piaski też własną gręplarnię i wytwórnię oranżady, młyn Magnuszewskich, sporo sklepów, prowadzących, golibrodów, dwie szkoły, w tym sławetną nr 11 i nieco zapomnianą, powojenną nr 6.

  To zajdźmy jeszcze na posesję Sienny Rynek 7. Tu królowali Lucyna i Henryk Zalescy, którzy wzorowo dbali o porządek. W kamienicy (po wojnie - ewakuacyjnej) od frontu, który mieścił się w komisie i dwóch mieszkaniach, a pozostałe "apartamenty" sprawdzały się na piętrze i poddaszu. 

   każde mieszkanie mieszkalne zlew żeliwny z wodą, a od 1955 r. już nie trzeba było biegać do wychodka. Do wyposażenia również: piece kaflowe - niektóre z dochówkami (nie mylić z duchówkami), płyty (kuchnie) - w części z okapami, balkony. Był jeszcze dom drewniany, odgrodzony wysokim płotem od ul. Sportowej, tu mieszkała moja rodzina rozmów. Na wspólnym podwórzu leżał bruk, stałe chlewiki i altana opleciona winoroślą, rosła dorodna jabłoń. Miło było popatrzeć, jak pod wieczór schodzili się tu sąsiedzi, by odzipnąć po trudach. 

   Na fotelu pod jabłonką bujała się babcia Antonina. Wyglądała z daleka jak duża lalka, w czepeczku z koronkami na głowie, w trzewiczkach zapinanych na guziki. Zawsze pogodna, roześmiana. Politycznego dnia wyjawiła pannie Krysi bardzo tajemnicę: diatynka, ty teraz nie zrozumiałesz, ale zapamiętany słonko, że trzeba tak żyć, by móc na starość się stać.

                                         

Adam Czesław Dobroński                    

GADZINÓWKI

    Od dziś  tylko w Kronice  Białostockiej  Prof. Adam Cz. Dobroński  poprowadzi  cykl   historyczny :     " Przeglądając szuflady  " 

   Tytułowe określnie wydaje się być oczywiste. Na naszych ziemiach gadzinówkami nazywano  gazety wydawane w czasie II wojny  światowej z inicjatywy władz niemieckich lub sowieckich z przeznaczeniem dla mieszkańców okupowanych terenów. Teksty pisano w nich w języku polskim – w miarę poprawnym –  i nawiązywano do sposobów redagowania prasy z międzywojnia, Przykładami była ruska „Wolna Łomża” i germański „Kurier Białostocki”, za wzór najbardziej znany uchodził  „Nowy Kurier Warszawski, zwany pospolicie kurwarem lub ścierwoniakiem od koloru czcionki.

      Dla uwiarygodnienie i rozpowszechnienia szmatławców umieszczono w nich również wiadomości pożyteczne, aktualne komunikaty, przepisy porządkowe i porady, kronikę poszukiwań osób zaginionych, ogłoszenia drobne. Reklamy, nawet kawałki literatury itp.  Najważniejsze jednak dla wydawców były teksty (artykuły, komentarze, felietony, reportaże), zdjęcia i karykatury promujące programy nazistowskie lub bolszewicko-stalinowskie. Sławiono w nich sukcesy autentyczne i rzekome własnych wojsk, ośmieszano przeciwników. A wszystko po to, by osłabić wolę oporu przeciwko okupantom, szerzyć fałsz, dzielić narody, pozyskiwać kolaborantów, ogłupiać.

    Do szmatławych gazet może jeszcze powrócę, W swoich zbiorach mam jednak i Kalendarzyk-Notatnik z 1942 roku z nadrukiem Wydawnictwo Polskie Sp. Z O. O. Warszawa (ul. B. Prusa 2). Mały, kieszonkowy format, 32 stroniczki i okładka z cienkiego kartonu.  Nie wymieniono w nim Hitlera, III Rzeszy i Wehrmachtu, nie ma słowa o polityce, wojnie, Żydach lub wrogach ludu. Wydawcy gadżetu skupili się na zachęcaniu użytkowników do pilnej i wytrwałej pracy, skrupulatnego wykorzystywania własnego czasu. 

     W tym celu na kartkach z kolejnymi miesiącami i przy każdym dniu właściciel kalendarzyka powinien zakreślać kratki wskazujące godziny poświęcone na pracę. Można też było zastosować kolory, by czarnym zaznaczyć godziny zajęć zawodowych, czerwonym lekcje jęz. niemieckiego, a zielonym godziny dokształcenia zawodowego itp.  Do tego dodano hasła promujące czystość i pogody ducha, sięganie po literaturę fachową. W podsumowaniu, na tylnej okładce, znalazło się wyliczenie „7 grzechów głównych przeciwko sobie”: niesumienność, niesłowność, niepunktualność, nieuprzejmość, niedbalstwo, niezdecydowanie, nieumiejętność zorganizowania własnego czasu.

      Przeglądając kalendarzyk można odnieść wrażenie, że na w okupowanej Polsce panowały w 1942 r. spokój i braterstwo, a wydawca apelował jedynie o doskonalenie się, by żyć szczęśliwie. Nawet zdanie: „Gdy wysiłek rąk poprze wysiłek mózgu powstają drogi, koleje, fabryki, szkoły, ogrody” brzmiał niewinnie. Pracuj Polaku przykładnie nie zważając na okupacyjną rzeczywistość, bo Niemcom do zwycięstwa potrzebne są właśnie drogi, koleje, fabryki.

     Spółka Polska wydała w czasie okupacji również duże „praktyczne kalendarze dla wszystkich”, kryminały, w tym wznowienia sprzed wojny, książkę o reklamie. Wszystko po polsku, legalnie, w miarę starannie i tanio. Niby nie gadzinówki i potrzebne, ale odciągające uwagę od tego co było najważniejsze – od walki z okupantami. To były wentyle, by naiwni zechcieli uwierzyć, że Niemcy lub Sowieci nie są wcale tacy źli. Wydawnictwa przydatne dla mądrych i myślących, perfidnie szkodliwe, jeśli trafiły w ręce mniej rozgarniętych i naiwnych.

   Żyjemy w wolnym kraju, zapomniano o gadzinówkach, a przecież jesteśmy atakowali przez fake newsy, zagraniczne i krajowe. Bądźmy roztropni!

                                                       Adam Cz. Dobroński

Translate