Koniec I wojny światowej. Polska odzyskała niepodległość. Od samego początku jej granice i terytorium penetrowane były przez wywiady sąsiednich państw.
Przodowała w tym Rosja Sowiecka, utworzona po upadku carstwa Romanowów. Przegrana wojna Lenina z Piłsudskim w 1920 r. jeszcze bardziej wzmogła szpiegowskie działania Czeki, a później GPU, policji politycznej Kremla. Również Białystok ze swoim strategicznym położeniem na wschodzie II RP znalazł się na celowniku. O dziwo, do tej pory w swojej „mrocznej” rubryce nie pojawiła się ani razu żadna z takich szpiegowskich historii. Nadrabiam zaległość i przypominam od razu aż trzy. Każda na swój sposób inna.
Najpierw za zdobywanie tajnych informacji zabrali się zwerbowani przez „czerezwyczajkę” z białoruskiego Mińska przygraniczni przemytnicy z okolic Stołpec. Robili to oczywiście dla pieniędzy i przyzwolenie na uprawianie szmuglu. Pod koniec 1922 r. w białostockim hotelu Bristol zatrzymani zostali małżonkowie Iszer i Sonia Milnerowie oraz Hersz Kagan.
Wszyscy mieli nieco ponad 20 lat. Znaleziono przy nich instrukcję w języku rosyjskim. Zawierała 9 punktów dotyczących kwestii wojskowych. Szpiegów przygotował i kierował nimi Jan Molgis, mieszkaniec Wilna. On też został zatrzymany. Śledztwo trwało blisko 2 lata. W końcu Sąd Okręgowy w Białymstoku wydał wyrok - 4 lata za kratkami. Tylko Soni Milnerowej się upiekło. Zdołała zbiec.
Szpiegów interesowały zwłaszcza stacje kolejowe i mosty
W 1925 r. miała miejsce kolejna afera szpiegowska. Tym razem agentami sowieckimi okazali się... byli oficerowie armii carskiej osiedli w Polsce. Nie powodziło się im najlepiej. Ponieważ niektórzy z nich znaleźli zatrudnienie na kolei, zwłaszcza w Dyrekcji Wileńskiej, stali się obiektem zainteresowań sowieckiego wywiadu. W Białymstoku pracował m.in. Leon Kiryłow, jako inżynier.
Urzędnikiem kancelarii wydziału eksploatacji był Mikołaj Pawlukiewicz. Kierował grupką agentów Andrzej Kuryszew, buchalter Polskiej Spółki Telefonicznej. Interesowały ich plany węzłów kolejowych, mostów i materiały mobilizacyjne na wypadek wojny. Kopiowali je i wozili do poselstwa sowieckiego w Warszawie. Oczywiście nie za darmo. W końcu jednak służba bezpieczeństwa ich dopadła.
W kwietniu 1926 r. miał miejsce proces. W Białymstoku. Ówczesna prasa pisała: „Wzdraga się serce na widok zdrajców, których przyjęliśmy gościnnie, dając przytułek i pracę”. Wyroki były zróżnicowane, od 3 do 5 lat więzienia. Uznano je za zbyt łagodne. Jednocześnie opinia publiczna domagała się „wytępienia w wileńskiej Dyrekcji Kolejowej jaczajek rosyjskich, monarchistycznych i komunistycznych, jednako wrogich Polsce”.
Latem 1933 r. znowu przed Sądem Okręgowym stanęli szpiedzy sowieccy. Byli to Maksym Sochor, lat 30, pracownik białostockiej PKP i Sender Ołtuski, lat 27, kierownik polskiego domu dziecięcego w Bobrujsku (Rosja). Zwyczajowo rozprawa odbywała się przy drzwiach zamkniętych. Do prasy trafił tylko taki oto komunikat: „uznać winnym M. Sochora, że w lipcu 1933 r. na terenie powiatu białostockiego umyślnie ujawnił innej osobie dokumenty, które ze względu na dobro Państwa Polskiego, należy zachować w tajemnicy, a mianowicie plan sytuacyjny stacji Łapy i terenu warsztatowego, i skazać go na 12 lat więzienia na mocy art. 47 i art. 52 Kodeksu Karnego oraz pozbawić praw publicznych, obywatelskich i honorowych na lat 10”.
Prowadzący Sochora agent sowiecki S. Ołtuski dostał jeszcze więcej - 15 lat pobytu w przymusowym odosobnieniu. Obu szpiegów potraktowano bardzo surowo, ponieważ uznano ich za znaczących komunistów. Świadczyła o tym obecność w sądzie Teodora Duracza, broniącego w procesach politycznych „wierchuszkę” KPP.
Włodzimierz Jarmolik