Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wigilia przy Kawaleryjskiej

    W 1981 roku Wigilia przypadała w czwartek. Dzień był wówczas tak paskudny, jak ta cała ówczesna (i obecna) rzeczywistość. Kilka dni wcześniej napadało nieco śniegu. Potem od samego rana topniał, więc wojskowe buty grzęzły w mazi i przemakały. Słońca nie dało się zobaczyć na pochmurnym niebie. 

  Żołnierskie twarze, a może bardziej serca, też były pochmurne. Od prawie dwóch tygodni nie było żadnych wyjść na przepustki lub urlopy. Cierpieli żołnierze, którym Generał „w ciemnych okularach” o ponad dwa miesiące przedłużył służbę wojskową. W dodatku nie do każdego dotarły kartki świąteczne- te od rodzin i dziewczyn. A dzień wigilijny miał nie różnić się od innych. W wojsku przecież religii nie było. 

   Przed Wigilią Pobudka o 6. Za oknami ciemno. Trzeba szybko włożyć zielone dresy, buty i  biec na plac alarmowy. Stoję przed budynkiem 1 batalionu obok młodego podporucznika Stanisława Wandałowicza. Dobry oficer, rozumie żołnierzy. Wymaga, ale też pomaga. Z 2 i 3 batalionu też wysypują się kompanie. Biegną wokół dużego placu w kolumnach, równym truchtem, w takt pokrzykiwań podoficerów, najczęściej kaprali. 

   Krótkie rozprowadzenie i rozkazy dowódcy pułku płk. Nowaka. Nasza kompania zostaje w koszarach, jako tzw. alarmowa. Śniadanie takie same, jak zwykle, chociaż na jedzenie przy Kawaleryjskiej nie ma co narzekać. Chorąży Kruczek i pani Jadzia (moja sąsiadka z ulicy Fabrycznej), czyli szefowa kuchni są dobrzy w kucharskim rzemiośle. 

   Dzień, jak co dzień. Tutaj, za koszarowym płotem, nikt nie odczuwa, że już za kilka godzin Wigilia Bożego Narodzenia-najbardziej rodzinne święto. Chociaż wśród kadry zawodowej wyczuwało się dość nerwową krzątaninę. Wielu podążało w stronę sklepu wojskowego znajdującego się na terenie koszar. Tuż po obiedzie zostałem wezwany do biura przepustek. Mój brat przyniósł kutię, nieco wędliny, dwa kawałki smażonego karpia. Nawet nie miałem czasu, aby choć chwilę porozmawiać. Po obiedzie samochody ciężarowe przyjechały po kadrę zawodową. 

   Tak było od pierwszego dnia stanu wojennego. Zielone STARY wiozły oficerów, chorążych i sierżantów na osiedla: Bema lub na Dziesięciny, gdzie znajdowały się bloki wojskowe. 

Żołnierskie przygotowania

   Po godzinie 15 koszary nieco opustoszały. Przejąłem funkcję oficera dyżurnego batalionu, wyręczając w tym obowiązku por. Pędzicha. – Obywatel porucznik jeszcze niejedno święta spędzi w koszarach- tłumaczyłem młodemu oficerowi- Ja tylko tę Wigilię. Zgodził się. W mojej kancelarii zameldowali się kaprale, starzy służbą, powinni być już w domu. – Może byśmy w świetlicy choinkę postawili?- zapytał kapral Danilczuk. Kiwnąłem tylko głową na znak zgody, wiedząc że na pewno już ją mają. Miałem rację. Drzewko ścieli w Turczynie. 

   Nie był to świerk, ale zwykła- niezwykła sosna. Postawili ją na stoliku w kompanijnej świetlicy. Osadzili na własnym sposobem zbitym krzyżaku. I zaczęli przystrajać. Ale czym? Ale jak? Nawet po latach łzy cisną się do oczy, gardło ściskają wspomnienia… Znosili więc chłopcy w mundurach do kompanijnej świetlicy pocztówki świąteczne tylko co otrzymane od rodziców, znajomych, narzeczonych. Jeszcze raz czytali te słowa na kartach wypisane, jeszcze raz zaglądali do kopert, wszystkie z czerwonymi stemplami cenzury. Wyjmowali z nich opłatki, najczęściej połamane, pokruszone. 

   Składali je wianuszkiem na stole wokół pnia drzewka świątecznego.  Ktoś wpadł na pomysł, aby gałązki obłożyć szarymi pakułami wyciągniętymi z uszczelnienia okien. I tak wyglądała żołnierska choinka- z pocztówkami i pakułami. O godzinie 18 wojsko pomaszerowało do stołówki. 

Wigilia w koszarach 

   W wielkiej stołówce panowała cisza przerywana tylko metalicznym dźwiękiem menażek. Na kolację były konserwy rybne, masło, chleb… Żołnierze podchodzili do okienka, dostawali przysługujące porcje i… Nikt, dosłownie nikt nie usiadł przy stole. Równym krokiem podążali do swoich kompanii. W świetlicy zsunęli stoły, nakryli obrusem. Poznosili to wszystko, co dostali z rodzinnych domów. Przysiadłem obok wyjątkowo smutnego żołnierza. Coś go dręczyło. Mów- powiedziałem spokojnie.

 – Mieliśmy służbę przy Bema- zaczął opowieść- Szliśmy z kolegą między blokami. Już wtedy nie było mi lekko. W wielu oknach migotały choinkowe światełka, słychać było melodie kolęd. Z bloku wyszła starsza kobieta z małym chłopcem. Podeszli do nas. Chłopiec wyciągnął do nas rękę, w której trzymał papierową, szarą torbę. – Mój wnuczek chce wam dać prezent- wytłumaczyła kobieta- Pomarańcze, czekoladę i cukierki. Widział was z okna mieszkania, jak przytupywaliście nogami. Nie wzięliśmy tego prezentu- tłumaczył coraz bardziej wzruszony żołnierz- Przecież my jesteśmy dorośli. Niech dzieciak ma te słodkości. No i on wówczas się rozpłakał. I my też- dodał żołnierzy. I wyszedł ze świetlicy. 

   Tuż przed godziną 20 przyjechał porucznik Pędzich. – Jedź do rodziców, podziel się opłatkiem- powiedział krótko. Na białostocką ulicę Orzeszkowej nie miałem daleko. Przed 22 wróciłem do koszar. Nikt nie spał. Coraz więcej oficerów zjeżdżało do swoich kompanii. W naszym batalionie słychać było dźwięki harmonii. To nasz kapitan- zapomniałem jego nazwiska, nieco otyły, z wąsikiem, grał melodie znanych kolęd. Żołnierze obsiedli go wianuszkiem, śpiewali lub nostalgicznie słuchali. Nikt nie kładł się spać. 

   Pasterka przy Kawaleryjskiej  Żołnierze czekali na Pasterkę. Ale tylko ci z 1 batalionu, gdyż nasz blok stał najbliżej dawnego kościoła garnizonowego. W 1981 roku od wojska był oddzielony ogrodzeniem. Żołnierze czekali na Pasterkę. Najbardziej ci, którzy już od dawna powinni być w cywilu. Okna lekko uchylone, głowa prawie przy głowie. 

  I nagle serca coś ścisnęło, gdy od strony kościoła popłynęło chóralne: Wśród nocnej ciszy… Żołnierze nie śpiewali, powoli uspokajali się, wsłuchując w słowa liturgii. Zadrżały im serca ponownie, gdy podczas modlitwy wiernych usłyszeli, mocniejszy od dotychczasowego, głos kapłana: Módlmy się za żołnierzy, którzy z dala od swych bliskich, pełnią trudną służbę. – Wysłuchaj nas Panie- poniosło mocnym chórem wiernych w stronę żołnierskich koszar…

  Przeglądam stary kalendarz. Zapiski przy datach są krótkie, ale wyczytuję z nich wszystko,  godzina po godzinie, minuta po minucie.

- Wysłuchaj mnie Panie- aby nigdy więcej, przenigdy. 

PS. Po bardzo wielu latach dzień 13 grudnia znowu zapisał się w naszej historii- nie mnie oceniać, chociaż jestem uważnym obserwatorem.

  Powoli kończę porządkowanie galerii ze zdjęciami i tekstami. Wiele setek zdjęć usunąłem z profilu, gdyż mam ku temu ważne powody. Nadszedł czas, aby zmienić formułę funkcjonowania profilu Muzeum. Do publikacji zdjęć i tekstów powrócę już w styczniu.  Na pewno pojawią się też krótkie rozprawki historyczne i felietony analizujące otaczającą nas rzeczywistość. 


 Marian Olechnowicz

Translate