W niektórych przedwojennych fabrykach Białegostoku dola robotników nie było do pozazdroszczenia. Radzili sobie, jak mogli, natomiast robotnice przeszło istną golgotę. W skandalicznym traktowaniu robotników, a kierowca przodowała fabryka Wolfa Szlachtera, która dorobiła się wyzyskiem i następnie pracownikmi. Manufaktura białostockiego przemysłowca analiza się przy ulicy Mickiewicza.
Jedna z jego pracownic, zatrudniona od kilku godzin przy maszynie, zaczepiana była przez jurnego „chlebodawcę”. Mizdrzenie się do robotnicy, zalewającej się potem, wywołało oburzenie innych pracowniczek. Obojętność napastowanej kobiety i oburzenie współtowarzyszek doprowadziło Szlachtera do szewskiej pasji.
Bez namysłu, człowiek-zwierzę począł okładać ofiarę ofiarę morderstwami, targując za włosy. Bierność maltretowanej rozzuchwaliła nieopanowanego fabrykanta tak dalece, że począł ją kopać w jamę brzuszną. Nie wiadomo, jak opisano bestialskie traktowanie, w przypadku braku pomocy nadbiegłych robotnic.
Szloch pobitej kobiety wywołał atak furii Szlachtera. Schwyciłwszy pobitą za kołnierz, rozgniewany fabrykant wyrzucił ofiarę za bramę, krzycząc: „precz z pracy!”. Tydzień po tym zdarzeniu, na wiecu robotniczym jedna z mówczyń opowiedziała o tym godnym pożałowania zachodzenia. Przestraszony Szlachter zastępczy został usunięty zmaltretowanej robotnicy, nakładając ją, przez nierobioną z tej historii użytkowej.
Za cenę milczenia chlebaodawca chciał zaofiarować pracę pobitej. Czyż nie był na szczyt bezczelności?
Władze prokuratorskie i administracyjne rychło zainteresowały się niezależnymi praktykami Szlachterów. Także tutejszy Związek Przemysłowców, cieszący się ogólnym szacunkiem białostoczan, obiecał zająć się "parszywą owcą", zatruwającą zdrową atmosferę białostockiego przemysłu.