Postaw mi kawę na buycoffee.to

W czasie niemieckiej okupacji dzieci musiały pracować

    Jak wszyscy pracowałem dziesięć godzin, od szóstej rano do szesnastej, a często i na nocnej zmianie, z krótką przerwą 15 minut na zjedzenie kanapki. Do moich obowiązków należało utrzymanie porządku i czystości w halach maszyn drukarskich. 

 Budynek pamiętał jeszcze czasy carskie, zimą musiałem napalić każdego dnia w czterech piecach, przedtem oczywiście narąbać drzewa, przynieść torf, oraz myć wałki maszyn drukarskich i same maszyny. Smary, szkodliwe chemikalia (bez żadnych zabezpieczeń), brak światła i przenikliwy chłód tak zimą jak i latem, mocno dawały się we znaki. Ponadto trzeba było uważać, by nie podpaść Niemcowi, który zarządzał drukarnią. Szmidt, inwalida z frontu wschodniego, który stracił rękę, odgrywał się za swoje kalectwo i walił drewnianą protezą gdzie popadło i kogo popadło.

 Jeżeli nie było pracy w hali maszyn, Szmidt kierował nas do noszenia cegieł i mieszania betonu przy nowo stawianej hali maszyn. Poza tym musiałem także palić w piecach w mieszkaniach prywatnych personelu niemieckiego przy ulicy Lipowej. 

 Po upływie roku, w kwietniu 1944 roku stanąłem przy maszynie drukarskiej, a moi miejsce zajęli młodsi koledzy. Pracowałem na tym stanowisku do 25 lipca 1944 roku. Tego dnia, pamiętam jak dzisiaj, nie wpuszczono nas do środka. Oddziały wojskowe przystąpiły właśnie do niszczenia dokumentów. Usłyszeliśmy rozkaz: uciekajcie stąd, wciśnięto każdemu po belce papieru, a za dwa dni już weszła Armia Czerwona. Niemcy uciekając w popłochu podpalili budynki, w tym nową halę z maszynami gotowymi do druku.

  Szkoda, to budynek ładnie się prezentował od frontu, nowoczesny z oszklonymi drzwiami. Drukarnia działała już w latach 20. Znałem tam każdy zakątek. Tuż za ogrodzeniem znajdowało się getto.

  Ogrodzenie ciągnęło się od ulicy Nowy Świat do Artyleryjskiej, Poleską aż do magazynów wojskowych, na ulicy Fabrycznej załamywało się i znowu wracało do miasta, do śródmieścia. Chodziłem tam często, wiedziałem gdzie są tajemne przejścia, wystarczyło odsunąć deskę, która w takich miejscach zwykle trzymała się na jednym gwoździu. 

  W getcie handel szedł na całego. Było dużo różnych towarów, które oficjalnie sprzedawano, z tym że po cenach horrendalnych, na które samych Żydów zwykle nie było stać, bo oni nie dostawali za swoją pracę pieniędzy. Kupowaliśmy kawę, herbatę, tytoń. Do getta natomiast, ja na przykład nosiłem żarówki o małej mocy, najlepiej 15-tki, 25-tki, żeby jak najmniej prądu zużywały. Nabyte za to towary potem sprzedawaliśmy Niemcom, za kawę gotowi byli zapłacić każdą cenę.

  Oczywiście chodziło tu o wojskowych, zwykłych żołnierzy, bo ci z gestapo, służby porządkowej czy z SS mieli wszystkiego pod dostatkiem, a i potrafili zabrać bez żadnych skrupułów co im się podobało. Prości żołnierze mieli tyle co dostali z przydziału, więc też kombinowali na różne sposoby. Sprzedawali buty, papierosy, nawet broń. Jasne, że trzeba było uważać, w każdej chwili groziła wpadka, a wtedy więzienie, obóz, czy rozstrzelanie w razie ucieczki. 

  Kiedyś pamiętam szmuglowałem chyba z 50 żarówek, nosiłem taką długą jesionkę, w poły za podszewkę pakowało się te żarówki i tak obładowany ruszałem. Poszliśmy we trójkę, ja i dwóch braci Beckerów, Janek i Czesiek, ich ojciec był folksdojczem, podziemie wydało na niego później wyrok za współpracę z Niemcami. Szliśmy wtedy nie przez drukarnię, tylko obok budynku, gdzie mieszkało dwóch Niemców, to było wbrew pozorom bezpieczne przejście. I ci bracia Beckerowie najpierw mnie wystawili, kazali iść pierwszemu. Miałem farta, udało mi się, a gdy oni wyszli akurat napatoczył się patrol niemiecki i wpadli. 

  Ale wywinęli się, ojciec miał dobre znajomości. Gdyby mnie złapali, to obóz murowany. Ale co tam, w takim wieku nie ma strachu. Nie miałem w ogóle świadomości, że ryzykuję. Cieszyłem się, że jako gówniarz zarabiałem więcej niż mój tata.

  Ponadto uczyłem się. Do godziny szesnastej robota w drukarni, a od siedemnastej tajne komplety u pani Parzyńskiej. To była wspaniała nauczycielka, odważna, z poświęceniem. Chudzinka, przygarbiona, włosy rozwichrzone, uczyła nas polskiego, historii, matematyki i geografii oraz niemieckiego. Byłem tak przygotowany, że jak poszedłem zdawać po wojnie do ogólniaka, to trzy zadania z matematyki rozwiązałem w 15 minut. Była ogromna chęć nauki, człowiek łaknął tej wiedzy, wprost wsysał w siebie. wsysał dosłownie.

  My mieszkaliśmy przy ul. Kurpiowskiej 6, tuż przy Angielskiej, a pani Parzyńska przy Bema 28, u państwa Łosiów. Jak szedłem na komplety, to przez podwórza, z posesji na posesji, żeby nie chodzić po ulicach, gdzie można było natknąć się na patrol. Nikt nikomu nie zabraniał. Ludzie ze sobą żyli jak w rodzinie.   Na komplecie było nas pięcioro: Wiesia Wojciechowska, Stasia Dziejma, Mirek Abramowicz, Zbyszek Szeps i ja. 

  Któregoś razu podczas nauki przyszli Niemcy. Pani Parzyńska w porę zauważyła, od razu złapała śpiewnik niemiecki, usiadła przy pianinie i zaczęła grać, a my zaczęliśmy śpiewać po niemiecku. Niemcy pokiwali głowami, gut, gut - powiedzieli i poszli. Pani Łosiowa jednak bardzo się wystraszyła i panią Parzyńską przyjęła na kwaterę pani Miklasz, mama kolegi mego brata. Oni obaj należeli do AK, wpadli w zasadzkę, Romek zginął pod Białymstokiem, a mego brata rozstrzelano w Grabówce.

  Pani Parzyńska przez całą okupację prowadziła tajne komplety. Zajęcia odbywały się na dwie zmiany, jedna grupa z rana, druga po południu. Wieczorem, świecąc karbidówką odprowadzałem młodszych do domu.  Takie to było czasy. Dzisiejsza młodzież nie jest w stanie nawet tego sobie wyobrazić.


Alicja Zielińska 

Dzień Kobiet

    Historia Dnia Kobiet rozpoczyna się na początku XX w., kiedy przez Amerykę Północną i Europę przetoczyły się fale protestów ruchów robotniczych. Najwcześniejsze obchody zorganizowano 28 lutego 1909 r., aby upamiętnić strajk pracownic fabryk odzieżowych, który odbył rok wcześniej w Nowym Jorku. Kobiety manifestowały wówczas przeciwko wyzyskowi, niskim płacom, ciężkim warunkom panującym w zakładach oraz braku prawa głosu.

  W następnych latach protesty zaczęły rozprzestrzeniać się na cały świat. W 1911 r. ponad milion osób w Europie – przede wszystkim w Niemczech, Austro-Węgrzech, Danii i Szwajcarii – wzięło udział w marszach, które odbyły się 19 marca z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet ustanowionego wcześniej, bez konkretnej daty, przez Międzynarodówkę Socjalistyczną. Manifestantki domagały się prawa do głosowania, sprawowania urzędów publicznych i do godnej pracy.

   Dzień Kobiet po raz pierwszy zorganizowano 8 marca 1914 r. w Niemczech. Wybór daty nie miał konkretnego uzasadnienia. To zmieniło się w 1917 r., kiedy 8 marca kobiety w Rosji zorganizowały strajk pod hasłem „chleb i pokój”.

  Manifestacja szybko zmieniła się w wiec przeciwko carowi, który dzień wcześniej uciekł z Petersburga do Mohylewa. W międzyczasie trwały dziesiątki innych protestów, spowodowanych przede wszystkim przez braki żywności, brak prądu, wstrzymanie produkcji w fabrykach oraz obniżenie płac robotnikom.

  Demonstrantów podburzali agitatorzy polityczni z różnych frakcji Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji (SDPRR). Manifestacje przerodziły się w zamieszki, które w ciągu następnych dni doprowadziły do wybuchu rewolucji lutowej i obalenia Mikołaja II Romanowa.

  Rząd tymczasowy nowo powstałego ZSRR tuż po zakończeniu wojny domowej przyznał kobietom prawa wyborcze, a działaczka Aleksandra Kołłontaj przekonała Włodzimierza Lenina, aby 8 marca ogłosić oficjalnym świętem państwowym i Międzynarodowym Dniem Kobiet. Aż do 1965 r. nie był to jednak dzień wolny od pracy.

  Dzień Kobiet obchodzono w Polsce jeszcze przed II wojną światową, ale prawdziwą popularność święto to zdobyło dopiero w czasach PRL. Tradycyjnie wręczano paniom podarunki – goździki i tulipany oraz słodycze, kawę, rajstopy i inne prezenty. W sentymentalną podróż do tych czasów zabrali w 2022 r. widzów twórcy programu „Tacy byliśmy”.

– Nawet jeśli prawdą jest, jak się mówi, że mężczyźni rządzą światem, to pewnym jest, że kobiety rządzą mężczyznami. Z okazji Dnia Kobiet sentymentalna podróż do lat dawno minionych, w których życie nie wyglądało tak jak teraz. Jak kilkadziesiąt lat temu świętowano Dzień Kobiet? Jak wyglądało życie codzienne, domowe i zawodowe pań? Czy panowie obawiali się coraz większego uczestnictwa swoich towarzyszek w życiu społecznym i zawodowym? Jacy wtedy byliśmy? – napisano w opisie odcinka „Dzień Kobiet”, który można obejrzeć w TVP VOD.

  W 1975 r. Dzień Kobiet dzięki decyzji ONZ stał się świętem międzynarodowym. Tego dnia uznawane są zasługi wszystkich kobiet bez względu na podziały narodowościowe, etniczne, językowe, kulturowe, gospodarcze czy polityczne. Jest to okazja, by spojrzeć wstecz na zmagania i dokonania z przeszłości, a co ważniejsze, by spojrzeć w przyszłość i zwrócić uwagę na niewykorzystany potencjał oraz możliwości, jakie otwierają się przed następnymi pokoleniami kobiet (…). 

  Przyjmując rezolucję, Zgromadzenie Ogólne uznało znaczącą rolę kobiet w rozwoju społecznym oraz procesach pokojowych. Wezwało również do zakończenia dyskryminacji oraz udzielenia większego wsparcia kobietom, aby mogły w pełni i na równych prawach uczestniczyć w życiu społeczno-politycznym

Dzikie: Kurort niedaleko Białegostoku

   Dzikie niedaleko miejscowości Choroszcz: Przystań kajakowa, domki kempingowe. Plaża, czysta woda w rzece i piękny sosnowy las. Do Dzikich przez wiele lat chętnie przyjeżdżali zarówno mieszkańcy Białegostoku, jak i okolicznych wsi. Przed wojną ta niewielka miejscowość uchodziła za popularny kurort letniskowy.

  W kolonii Dzikie zamieszkaliśmy w lipcu 1944 roku. Nasz dom, postawiony przed wojną, był wynajmowany na letniska. Przyjeżdżali tu na odpoczynek Żydzi z Białegostoku. Takich domów letniskowych w Dzikich było 40, a jeden z nich latem pełnił nawet funkcję synagogi - opowiada Janusz Koronkiewicz.

  Tradycja letniskowa w tych stronach zaczęła się od majówek, które urządzał Alfred Moes. Właściciel fabryki sukna i koców, mieszczącej się w Choroszczy oraz w Żółtkach i Dzikich dbał o rekreację swoich pracowników. Jego zakłady w początkach XIX wieku uchodziły za największe na ziemiach polskich). I właśnie w pobliżu browaru w Nowosiółkach odbywały się wiosną i latem takie spotkania integracyjne, jak byśmy dzisiaj powiedzieli. Okolica sprzyjała, nie opodal w stronę wsi Łyski, nad niewielkim jeziorkiem znajdowała się plaża.  

  Kiedy podczas I wojny światowej fabryka została zniszczona, miejscem letniskowym stała się kolonia Dzikie. Zbudowany tu młyn wodny zmienił walory miejscowości. W powstałym trójkącie dwóch dolin rzek Narew i Supraśla, trzeci bok stanowiła piaszczysta, wyżynna plaża, porośnięta sosnowym lasem - idealny teren na letnisko. Poza atrakcjami widokowymi - śluza spiętrzała wodę, tworząc dwumetrowy wodospad - panował tu także specyficzny klimat. Bywało, że latem nadciągające z zachodu chmury deszczowe często przechodziły obok, podczas gdy w przeciwległej Złotorii bądź Dobrzyniewie padał deszcz.

  W okresie międzywojennym, kiedy walory tej miejscowości odkryli Żydzi z Białegostoku, Dzikie zyskały renomę uzdrowiska. Były tu dwa pensjonaty, dwa sklepy, w weekendy kursowały autobusy. W piątki, przed szabasem odbywał się targ rybny. Ten rozwój przerwała wojna. Za pierwszego Sowieta we wrześniu i w październiku 1939 roku w domach letniskowych zamieszkali bieżeńcy - Żydzi uciekający z terenów Polski, zajętych przez Niemców. Długo tu jednak nie znaleźli schronienia. Wiosną 1940 roku zostali wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego. Domki przejęła Armia Czerwona, urządzając tu miejsce odpoczynku dla oficerów jednostki wojskowej, stacjonującej w budynkach po zlikwidowanym szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy.

  Po wojnie Dzikie jeszcze przez kilka lat miały szansę na rozwój turystyczny. Jakub Antoniuk w przewodniku krajoznawczym po Białostocczyźnie z 1956 roku tak pisze: "Na północny zachód od Nowosiółek tuż nad malowniczymi brzegami rzeki Supraśli leży urocza miejscowość letniskowa Dzikie. Dzikie posiadają wszelkie warunki stania się w niedalekiej przyszłości ośrodkiem wypoczynkowym i wczasowym mieszkańców Białegostoku oraz robotników z pobliskiego kombinatu włókienniczego w Fastach. 

  Sprzyja temu piękna plaża i pobliski las oraz niedalekie sąsiedztwo przystanków kolejowych w Fastach i Rybakach na linii Białystok - Ełk. Dojazd do Dzikich ułatwiają też autobusy PKS kursujące do Choroszczy i w kierunku Tykocina, Zambrowa i Łomży, przy czym od przystanku autobusowego w Nowosiółkach do Dzikich jest tylko 2 km. W Dzikich czynna jest przystań kajakowa oraz obóz domków kempingowych PTTK, położony na wzgórzu wśród pięknego i suchego lasu".

  - I rzeczywiście tak było - przytakuje Janusz Koronkiewicz. - Wczasowicze nadal tu chętnie odpoczywali, mieszkali w ocalałych domkach letniskowych lub wynajmowali kwatery prywatne. Na plażę w Dzikich przyjeżdżały liczne wycieczki z Białegostoku, przychodzili mieszkańcy z okolicznych wsi: Żółtek, Nowosiółek, Fast. 

  Kiedy pod koniec lat 50. ruszyły zakłady włókiennicze w Fastach, zaczął się powolny schyłek Dzikich. Do rzeki spływały przez nikogo nie kontrolowane ścieki przemysłowe. I to był koniec kurortu. Wkrótce nie było tu po co przyjeżdżać. Plażowicze przenieśli się nad Narew pod Złotorią.

  Upaństwowiony młyn okazał się nierentowny. Zamknięto go, a pozostawione bez opieki śluza, grobla i mosty po kilku latach uległy całkowitemu zniszczeniu. Spowodowało to obniżenie poziomu wody w górze rzeki, zmieniając ją w płytki i bardzo bystry ciek.


Alicja Zielińska

Translate