Postaw mi kawę na buycoffee.to

Urząd Skarbowy w przedwojennym Białymstoku zżerała korupcja

    Nikt nie lubi płacić podatków. Tak było od zawsze. Białostocki handlarz skórami, 46-letni Aron Lejba Kamieniec z ul. Wilczej też za nimi nie przepadał. Żeby jak najmniej oddawać fiskusowi zaczął fałszować księgi rachunkowe. A to z kolei nie spodobało się II Urzędowi Skarbowemu w Białymstoku.

  W 1935 r. inspektorzy podatkowi zwrócili uwagę na niezbyt wiarygodne zeznania kupca Kamieńca. Przyjrzeli się uważniej jego dochodom. 

  W styczniu 1936 r., korzystając ze swoich uprawnień przeprowadzili w domu przy ul. Wilczej 13 skrupulatną rewizję. Zajęli liczną korespondencję, różne kwity i faktury oraz kilka notatników z handlową buchalterią. Te ostatnie były dla Kamieńca szczególnie kompromitujące. Wynikało z nich, że w 1935 r. zarobił ponad 500 tys. zł, natomiast deklaracje podatkowe za ten okres opiewały tylko na sumę 160 tysięcy. Szykowała się ewidentna sprawa karna. Zaniepokojony mocno handlarz skórami podjął kroki ratunkowe.

  Przede wszystkim trzeba było odzyskać z II Urzędu Skarbowego trefne notesy. W tym celu Kamieniec zawarł bliższą znajomość z Henrykiem Zebinem, właścicielem biura próśb i podań i Szmulem Chajkowskim, obrotnym handlowcem, którzy mieli mieć rozległe znajomości w sferach finansowych. Zainwestował kilkaset złotych. Wyraził się jasno: zarekwirowane banknoty trzeba podmienić albo w ostateczności wykraść. Ruszyła machina korupcyjna. 

   Obaj zaangażowani przez Kamieńca pośrednicy szybko znaleźli interesownych podwykonawców. Byli to Jan Sobotko i Leon Biernacki, pracownicy skarbówki. Ci przyjęli stosowną łapówkę i szukali dalej pomagierów w swojej firmie. 

  Chętnym okazał się Jan Grochowski. Za 50 zł skontaktował zainteresowanych z Zenonem Ginterem, mającym bezpośredni dostęp do groźnych dla Kamieńca papierów. Propozycja była bardzo konkretna – 600 zł za ich podmiankę. Ponad 3-miesięczna pensja urzędnicza. Płacił oczywiście Kamieniec. I w tym momencie wszystko się rypło. O sprawie zaczęto szeptać na korytarzach urzędu skarbowego. Ginter odmówił udziału w machlojce. Wkrótce do akcji wkroczyli agenci Wydziału Śledczego z ul. Warszawskiej.

  Na początku lipca Aron Kamieniec i wszyscy jego pomagierzy trafili do aresztu. Dochodzenie trwało kilka miesięcy. 27 października w gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Mickiewicza odbyła się rozprawa, która wzbudziła duże emocje w całym mieście. W sali sądowej mogło zmieścić się niestety tylko 60 osób. Stawiły się rodziny, znajomi kupcy i zwyczajna w takich wypadkach gawiedź.

  Podczas przesłuchania wszyscy oskarżeni, poza Kamieńcem przyznali się do winy. Kupiec natomiast szedł w zaparte. Twierdził, że chciał jedynie pomóc urzędnikom skarbowym. Wycofane notesy, po przetłumaczeniu na język polski, zamierzał zwrócić. 

  Prokurator Frich był jednak innego zdania i domagał się wysokiego wyroku. Nie pomogły mowy obrończe mecenasa Gruszkiewicza i adwokata warszawskiego Goldsztejna. Aron Lejba Kamieniec zainkasował 2,5 roku więzienia. Zabin, Chajkowski, Sobotko, Biernacki i Grochowski dostali od roku do 2 lat. Pod koniec listopada kupiec Kamieniec został zwolniony z więzienia do czasu uprawomocnienia się wyroku. Kaucja wyniosła 10 tys. złotych.

  Nie tylko powyższa sprawa bulwersowała w tym czasie opinię publiczną w Białymstoku. Na początku grudnia zakończył się proces Josela Glikfelda, jednego z najbogatszych kupców w mieście, właściciela wielu nieruchomości. Był oskarżony o grube machinacje dewizowe i nielegalny wywóz dolarów za granicę. Sąd skazał go na 1,5 roku pobytu za kratkami i 50 tys. zł grzywny. Łagodny wyrok motywowano wiekiem Glikfelda złym stanem zdrowia i dotychczasową niekaralnością.


Włodzimierz Jarmolik

Hipodrom ,garaż, kładka i skrzynka sanitarna

 

     W lutym 1931 roku Białystok obiegła wieść, że kroi się szansa wybudowania w mieście toru wyścigów konnych. To wcale nie była jakaś ekstrawagancja, tym bardziej, że gonitwy wierzchowców należały do jednej z bardziej popularnych rozrywek. Ba, mogły być i często były dobrym źródłem dochodów. Białystok w tej konnej sprawie wyraźnie odstawał. Najbliższy tor wyścigowy znajdował się w Grajewie. I właśnie stamtąd od prezesa Towarzystwa Wyścigów Konnych, hrabiego Hilarego Bnińskiego wyszła propozycja założenia białostockiego toru. 

  Była godna zastanowienia, bowiem Ministerstwo Rolnictwa, które nadzorowało wyścigi poinformowało, że w najbliższym czasie zamierza zlikwidować tory właśnie w Grajewie, Baranowiczach i w Kielcach. Bniński prosił więc białostocki magistrat o „poparcie finansowe jak również lokomocyjno-administracyjne”. Propozycją swą zainteresował też urząd wojewódzki. 

  Niestety rzeczywistość była skrzecząca. Białystok tonął w biedzie i częściej myślano tu o zamykaniu niż o otwieraniu czegokolwiek. Ale gdyby już wtedy był budżet obywatelski, to kto wie czy nie mielibyśmy dziś na zakończenie sezonu „Wielkiej białostockiej”, przy której pardubicka bladłaby z wrażenia.

  Innym historycznym pomysłem obywatelskim mogłaby być kładka – most łącząca dworzec kolejowy z ulicą św. Rocha. Ten „most żelazny urządzony za czasów rosyjskich” był wiecznym utrapieniem. Rosjanie wycofując się z Białegostoku w sierpniu 1915 roku zniszczyli go częściowo. Niemcy odremontowali most, ale prowizorycznie „drzewem i to na ukos”. Ten „ukos” znaczył tyle, że schody prowadzące z mostu wcale nie znajdowały się na osi ulicy św. Rocha.

  W 1925 roku władze kolejowe postanowiły doprowadzić kładkę do porządku. Elementy drewniane zastąpiono stalowymi, a „przy tem most zostaje wyrównany i wychodzi wprost na ul. Św. Rocha i przyjmuje kształt pierwotnego wyglądu”. Dziś nie jest specjalną ozdobą Białegostoku. A szkoda, bo przecież to po nim dostaje się do miasta duża część przyjeżdżających do nas podróżnych. Tu budżet obywatelski, ale kolejarski zarazem bardzo by się przydał.

  W tym samym 1925 roku powstały w Białymstoku niezwykle nowocześnie urządzone „auto – garaże”. To tak a`propos budowy parkingów i to zarówno tych wielopoziomowych jak i tych prozaicznych, ale przecież niezbędnych, osiedlowych. Jeszcze przed 1925 rokiem zauważono żywiołowy rozwój komunikacji samochodowej w mieście. Więcej w tym żywiole było jednak fascynacji niż rzeczywistości. Niemniej zabrano się energicznie za zrobienie czegoś z pożytkiem dla automobilistów. I tak 1 listopada 1925 roku przy Jurowieckiej 31 otwarto garaże.

  Nie były to żadne blaszaki, tylko solidna żelbetonowa budowla. Pisano, że „odpowiadają wymaganiom nowoczesnej techniki. Są tam poszczególne boksy z centralnym ogrzewaniem i oświetleniem elektrycznym. Mycie samochodów odbywa się w specjalnie na ten cel urządzonej hali. Są też pomieszczenia noclegowe dla przyjezdnych szoferów”. Zapowiadano, że już wkrótce uruchomione zostaną „warsztaty reparacyjne z działem montażowym i mechanicznym oraz wulkanizacja pod kierownictwem sił fachowych”.

  Przygotowywano się też do otwarcia sklepu z samochodowymi częściami zamiennymi. Najważniejszym jednak dodatkiem do garaży była „specjalnie ustawiona stacja benzynowa Tow. Galicja”. Całym tym motoryzacyjnym kombinatem zarządzała spółka, na której czele stali inżynier Mieczysław Berman i Abram Szapiro. Z tej dwójki to Berman był doświadczonym fachowcem, właścicielem firmy Autokaros, która zajmowała się między innymi produkcją karoserii samochodowych. Dzięki niemu garaże miejskie, bo tak potocznie je określano, szybko zyskały znakomitą opinię.

  Wymyślając propozycje do budżetu obywatelskiego należy jednak mocno zastanowić się, czy pomysł zostanie właściwie zrozumiany. Z tym pojawił się zabawny kłopot w 1921 roku. Oto przy magistracie, na rogu Warszawskiej i Pałacowej ustawiona została „skrzynka sanitarna”. Niestety sam nie wiem, bo nie udało mi się tej nazwy rozszyfrować, do czego ona konkretnie służyła. Być może chodziło tu o jakąś formę dobroczynności. Ale moja niewiedza jest całkowicie usprawiedliwiona, bo białostoczanie w 1921 roku też nie mieli pojęcia do czego tajemnicza skrzynka służy. Ale skoro już była, to uznali, że może służyć jako skrzynka pocztowa i nagminnie, pomimo magistrackich wyjaśnień, wrzucali do niej korespondencję.


Andrzej Lechowski

W 1936 r. Białystok liczył 100 tys. mieszkańców

 

   Na początku kilka ciekawych cyfr udostępnionych przez ówczesne biuro statystyczne Zarządu Miasta. Na koniec 1936 r. obszar Białegostoku wynosił 4500 hektarów. W 56 proc. był zabudowany. Przebiegało przezeń blisko 420 szos, ulic i uliczek. Łączna ich długość wynosiła 158 km. Pokrytych brukiem było mniej niż połowa. Miasto miało dużo zieleni. Jedno drzewo przypadało na 11 mieszkańców. A ilu wówczas liczył Białystok? W tym właśnie roku znalazł się w gronie 15 miast ponad 100-tysięcznych. 31 grudnia miał dokładnie 101 820 mieszkańców. Katolicy stanowili 49 proc., Żydzi - 39 proc., prawosławni - 9, zaś ewangelików było proc. 2.

  A teraz jeszcze raz wróćmy do tego, co działo się onegdaj w Białymstoku. 1 stycznia ruszyło dzienne pogotowie PCK, tak niezbędne miastu. W tym czasie czekało na pasażerów ponad 250 dorożek. Pod koniec stycznia bokserzy białostockiej Jagiellonii sprawili bezlitosne lanie pięściarzom ze stolicy. Nie obyło się bez groźnych pożarów. 9 lutego spłonął wielki skład towarowy przy ul. Zamenhofa. Zimowo-wiosenna sytuacja robotników wyglądała ciężko. Rzesze bezrobotnych i ciągłe strajki. Szczególnie twardo protestowali tkacze i garbarze. W następnych miesiącach głośno było o strajkujących robotnikach sezonowych i leśnych.

  Dużo pracy miał Sąd Okręgowy. Na ławie oskarżonych zasiadali groźni złodzieje, aferzyści i przemytnicy. Często pojawiali się komuniści. Nawet po kilkudziesięciu naraz. Dostawali wysokie wyroki. Problemem, który bulwersował społeczność białostocką były nowe zasady uboju rytualnego. Protestowali Żydzi. A wiosną rozpoczęła się od dawna zapowiadana regulacja rzeki Białej. Trwała do późnej jesieni. Z kolei na scenie Palace na stałe zagościł Teatr Objazdowy z Grodna z klasycznym repertuarem.

  Maj przyniósł tradycyjne święta rocznicowe. 1 i 3 odbyły się pochody robotnicze i defilada państwowa. Zostały one jednak przyćmione 12 maja, kiedy to białostoczanie obchodzili pierwszą rocznicę śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego.

  Latem w Białymstoku też się działo. Ruszyło nowopowstałe kąpielisko w Dojlidach, gościły kolejni 3 cyrki - Arena, Korona i Braci Staniewskich. Zaś 24 czerwca odbył się tradycyjny jarmark na św. Jana.

  Były też sprawy bardziej poważne. Dyskutowano o likwidacji kolonii dla gruźlików w Zwierzyńcu, powstał komitet do walki z żebractwem i włóczęgostwem. W lipcu białostoczanie, jak cały kraj, wystąpili w obronie polskiego Gdańska, zagrożonego przez hitlerowców.

  Sierpień to były z kolei święta żołnierskie - rocznica wymarszu I kadrowej (6 VIII) i cudu nad Wisłą (15 VIII), czyli Święto Żołnierza Polskiego. A zaraz potem odbył się odpust na św. Rocha, na który przybyło ponad 20 tys. pątników z całej Białostocczyzny.

  Jesień także miała swoje znaczące daty. Najpierw pożegnano wojewodę białostockiego Stefana Pasławskiego, oddana została do użytku nowa, wspaniała szkoła powszechna z patronem Józefem Piłsudskim, a pod koniec września na przedmiejskich Pieczurkach odbyły się huczne dożynki.

  No i nastała zima. A z nią drożyzna, wzrost bezrobocia i walka ze szczurami. Białostoczanie, jak co roku pojawili się w dniu Wszystkich Świętych na grobach bliskich, a 11 listopada uroczyście obchodzili Święto Niepodległości. Opowieść o Białymstoku w 1936 roku uważam za zakończoną.


Włodzimierz Jarmolik

Translate