Postaw mi kawę na buycoffee.to

W 1936 r. Białystok liczył 100 tys. mieszkańców

 

   Na początku kilka ciekawych cyfr udostępnionych przez ówczesne biuro statystyczne Zarządu Miasta. Na koniec 1936 r. obszar Białegostoku wynosił 4500 hektarów. W 56 proc. był zabudowany. Przebiegało przezeń blisko 420 szos, ulic i uliczek. Łączna ich długość wynosiła 158 km. Pokrytych brukiem było mniej niż połowa. Miasto miało dużo zieleni. Jedno drzewo przypadało na 11 mieszkańców. A ilu wówczas liczył Białystok? W tym właśnie roku znalazł się w gronie 15 miast ponad 100-tysięcznych. 31 grudnia miał dokładnie 101 820 mieszkańców. Katolicy stanowili 49 proc., Żydzi - 39 proc., prawosławni - 9, zaś ewangelików było proc. 2.

  A teraz jeszcze raz wróćmy do tego, co działo się onegdaj w Białymstoku. 1 stycznia ruszyło dzienne pogotowie PCK, tak niezbędne miastu. W tym czasie czekało na pasażerów ponad 250 dorożek. Pod koniec stycznia bokserzy białostockiej Jagiellonii sprawili bezlitosne lanie pięściarzom ze stolicy. Nie obyło się bez groźnych pożarów. 9 lutego spłonął wielki skład towarowy przy ul. Zamenhofa. Zimowo-wiosenna sytuacja robotników wyglądała ciężko. Rzesze bezrobotnych i ciągłe strajki. Szczególnie twardo protestowali tkacze i garbarze. W następnych miesiącach głośno było o strajkujących robotnikach sezonowych i leśnych.

  Dużo pracy miał Sąd Okręgowy. Na ławie oskarżonych zasiadali groźni złodzieje, aferzyści i przemytnicy. Często pojawiali się komuniści. Nawet po kilkudziesięciu naraz. Dostawali wysokie wyroki. Problemem, który bulwersował społeczność białostocką były nowe zasady uboju rytualnego. Protestowali Żydzi. A wiosną rozpoczęła się od dawna zapowiadana regulacja rzeki Białej. Trwała do późnej jesieni. Z kolei na scenie Palace na stałe zagościł Teatr Objazdowy z Grodna z klasycznym repertuarem.

  Maj przyniósł tradycyjne święta rocznicowe. 1 i 3 odbyły się pochody robotnicze i defilada państwowa. Zostały one jednak przyćmione 12 maja, kiedy to białostoczanie obchodzili pierwszą rocznicę śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego.

  Latem w Białymstoku też się działo. Ruszyło nowopowstałe kąpielisko w Dojlidach, gościły kolejni 3 cyrki - Arena, Korona i Braci Staniewskich. Zaś 24 czerwca odbył się tradycyjny jarmark na św. Jana.

  Były też sprawy bardziej poważne. Dyskutowano o likwidacji kolonii dla gruźlików w Zwierzyńcu, powstał komitet do walki z żebractwem i włóczęgostwem. W lipcu białostoczanie, jak cały kraj, wystąpili w obronie polskiego Gdańska, zagrożonego przez hitlerowców.

  Sierpień to były z kolei święta żołnierskie - rocznica wymarszu I kadrowej (6 VIII) i cudu nad Wisłą (15 VIII), czyli Święto Żołnierza Polskiego. A zaraz potem odbył się odpust na św. Rocha, na który przybyło ponad 20 tys. pątników z całej Białostocczyzny.

  Jesień także miała swoje znaczące daty. Najpierw pożegnano wojewodę białostockiego Stefana Pasławskiego, oddana została do użytku nowa, wspaniała szkoła powszechna z patronem Józefem Piłsudskim, a pod koniec września na przedmiejskich Pieczurkach odbyły się huczne dożynki.

  No i nastała zima. A z nią drożyzna, wzrost bezrobocia i walka ze szczurami. Białostoczanie, jak co roku pojawili się w dniu Wszystkich Świętych na grobach bliskich, a 11 listopada uroczyście obchodzili Święto Niepodległości. Opowieść o Białymstoku w 1936 roku uważam za zakończoną.


Włodzimierz Jarmolik

Białostocka gangsterka

   Na początku lat 30. Marek Romański wydał w ramach Biblioteczki Historyczno-Geograficznej Roj książeczkę pt. "Chicago - miasto zbrodni". Była w niej mowa przede wszystkim o wyczynach Ala Capone i jego gangu. Może niektórzy z białostockich, piśmiennych zawadiaków ją przeczytali i przykład płynący z dalekiej Ameryki wzięli sobie mocno do serca.

  W 1930 r. powstała szajka bandziorów, którą później miejscowa prasa ochrzciła nawet mianem Czarnej Ręki. Dowodzili nią dwaj bracia - Lejba i Josel Kaganowie. Wiek członków - od 15 do 27 lat. Działali najpierw skromnie, terroryzując drobnych sklepikarzy, później jednak przerzucili się na wymuszanie opłat od właścicieli podrzędnych restauracji i sal bilardowych. Właśnie na bilardzie się potknęli.

  Jeden z ich konkurentów Szloma Fin, grywał zwykle w sali bilardowej "Polanie", mieszczącej się przy Rynku Kościuszki. Tam też pewnego lutowego wieczoru 1932 r. udał się Lejba Kagan z asystą, aby się z nim rozprawić. Dotarli do stołu, przy którym trącał bile Fin, i najpierw zażądali pieniędzy, a kiedy spotkali się z odmową zaczęli go okładać pięściami i kijem bilardowym. W ruch poszły także sprężynowce. Zaalarmowana policja szybko ujęła kilku bandytów. Po żmudnym dochodzeniu odbył się jesienią 1932 r. proces kilkunastu członków szajki braci Kaganów. Oni oczywiście dostali najwyższe wyroki, po trzy lata więzienia.

  Z kolei wspomniany powyżej Szloma Fin miał swoją grupkę silnorękich młodzieńców. Specjalizowali się oni w odbieraniu prawdziwych bądź wymyślonych długów. Oto jeden z przykładów ich działalności. Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie. Pomiędzy właścicielem domu Szwarców, a jego lokatorem, niejakim Notowiczem wynikł spór na tle płatności komornego. Żadna ze stron nie chciała ustąpić. Sprawa trafiła do sądu. 

  Notowicz jednak nie pozostawił swoich interesów tylko ślepej Temidzie, za czyjąś radą zwrócił się o pomoc do Szlomy Fina. Ten oczywiście nie odmówił. Jego ludzie zaszantażowali gospodarza Szwarca i jego świadków pobiciem, jeśli coś złego powiedzą o ich kliencie. Do akcji wkroczyła policja. Szloma Fin i jego kompania trafiła do aresztu. Jesienią 1935 r. sędziowie z Sądu Okręgowego nie mieli dużo wątpliwości. Po krótkiej rozprawie zapadły wyroki - od 1 do 3 miesięcy pobytu za kratkami.

  W 1935 r. miała finał jeszcze jedna głośna na bruku białostockim sprawa szajki wymuszaczy. Założyli ją w 1932 r. ambitni chojracy z ul. Wąskiej. Szefem został Konstanty Kasperowicz, zaś jego adiutantami byli Władysław Rudomin i Piotr Piotrowicz. Opryszki ci wyspecjalizowali się w terroryzowaniu i szantażowaniu białostockich szoferów mających swój postój na Rynku Kościuszki, obok apteki Hałłaja. Szajka Kostka pobierała od każdego taksówkarza codzienny haracz w wysokości 2 złotych. W tym czasie, na tym popularnym postoju, zatrzymywało się zwykle 27 taksówek. Zarobek bandy był więc całkiem pokaźny. Opryszki kontrowali wręcz bezczelnie każdy wyjazd szofera, zwłaszcza nocny i zamiejscowy.

  Ponieważ taksówki nie miały wówczas jeszcze taksometrów, pasażerowie uzgadniali więc opłatę ju na postoju. Obecny był przy tym obowiązkowo członek szajki Kasperowicza, wiedział ile ma dostać szofer za swoją jazdę i musiał zaraz po prostu zabulić dolę młodym bandziorom.

  W szajce żerujących na białostockich taksówkarzy wyróżniali się zwłaszcza dwaj bracia Piotrowicze. Piotr, czyli po ksywce Murzyn i jego bliźniak Sergiusz, zwany Armiaszką. Ich kontakt z prawem ma miejsce w końcu lat 20, kiedy to zaczęli parać się drobnymi włamaniami. Głośna w lokalnej prasie była też awantura, którą wywołali bracia na początku 1933 r. Na ul. Warszawskiej zaatakowali oni i pobili szofera karetki Pogotowia Ratunkowego, a kiedy przechodzący w pobliżu przodownik policji zażądał od nich dokumentów osobistych, dostało się i jemu - słowami i pięścią. Sąd Okręgowy skazał krewkich braciszków na osiem miesięcy więzienia.


Włodzimierz Jarmolik

Reket, czyli wymuszanie po białostocku

    W Ameryce czasów Al Capone popularnym działaniem gangsterów był tzw. reket, czyli wymuszanie. W międzywojennym Białymstoku taka praktyka też miała swoich amatorów. Zarówno dorosłych, jak i małolatów.

  Na wymuszania narażeni byli przede wszystkim drobni kupcy i przedsiębiorcy. Odbywało się to w sposób nadzwyczaj prosty. Do sklepiku, w którym poza ekspedientem nie było kupujących, wchodził zdecydowanym krokiem młodzieniec i żądał kilku paczek papierosów lub też ofiarowania złotówki, jako pożyczki. Właściciel interesu dobrze wiedział w czym rzecz. Znał przecież tego chojraka i sławę, jaką cieszył się on na ulicy. Płacił.

  W ten sposób za złotówkę miał przez jakiś czas względny spokój. Opryszek szanował posłusznego sklepikarza. Nie nadużywał jego gościnności. Pilnował też, aby nie wykorzystywali go inni amatorzy białostockiego reketu. Jeśli jednak pojawiła się jakaś konkurencja, o wszystkim decydowała zwykle bójka na noże. Zwycięzca przejmował kontrolę nad pożądanym obiektem.

  W przypadku kiedy kupiec okazywał się oporny i nie chciał płacić natrętnemu opiekunowi, ten organizował natychmiast gromadkę swoich kumpli, wkraczał do sklepu i wywoływał awanturę. Kończyła się ona zwykle dużą demolką lady, półek, a zwłaszcza okien. Jeżeli uparty sklepikarz nadal się nie poddawał i np. wzywał policję, to nie mógł zrobić gorzej. I tak wcześniej czy później musiał zrezygnować ze skargi. Inaczej nie miałby spokoju na swojej ulicy.

  Biorąc przykład ze starszych oprychów, do wymuszania brali się też kilkunastoletnie szczawiki. Przykładem niech będzie szajka pod wodzą 14-letniego Szyi Szustera, która w 1937 roku była postrachem właścicieli kiosków ze słodyczami, budek z wodą sodową i sklepików papierosowych. Szyja miał dwóch, 13-letnich pomagierów – Kostka Bancerowicza i Wacka Jirgielewicza. Wszyscy oni mieszkali na ul. Wesołej i w tamtych okolicach podjęli swoją mini gangsterską działalność.

   Choć żydowscy sklepikarze z Wesołej, Mazowieckiej czy Suraskiej nie traktowali początkowo żądań niepozornego chłopaka zbyt poważnie, zamiast papierosów, cukierków czy sodówki, brali za kołnierz i wyrzucali na ulicę, to jednak szybko przekonali się o swojej lekkomyślności.

   Szyja bowiem wyrzucony ze sklepu w dzień, odwiedzał go ponownie, tyle że w nocy. Brał ze sobą oczywiście swoich pomagierów. Dostanie się do licho raczej zabezpieczonego kiosku lub sklepiku nie sprawiało żadnej trudności. Kłódkę można było ukręcić przy pomocy metalowego prętu.

   Kiedy pewnego razu Szyja wyrzucony przez Owsieja Wechtera z jego budki z wodą sodową przy ul. Mazowieckiej, zamiast jednej złotówki, o którą został grzecznie poproszony, stracił towar za blisko 100 zł.

Inny kupiec, niejaki Dryngiel, który przy ul. Suraskiej trzymał interes papierosowy, pożegnał się z tytoniem na blisko 80 zł, a przecież wystarczyło złożyć na ręce Szyi symboliczny haracz.

   Policja, która skrupulatnie odnotowywała owe drobne włamania do sklepików, wkrótce trafiła na trop młodocianych reketerów. Nie było to zresztą takie skomplikowane. Zaczęło się od doniesienia w IV komisariacie, złożonego przez kupca z Suraskiej, Zygmunta Rzepki. Dotyczyło ono odwiedzin natrętnego smarkacza, który kategorycznie domagał się złotówki „na pomoc dla bezrobotnych”. Posterunkowi z czwórki postanowili urządzić zasadzkę.

  W nocy z 20 na 21 sierpnia przy sklepiku spożywczym pana Rzepki zatrzymana została cała trójka z młodym Szusterem na czele. Chłopcy byli dobrze przygotowani do nocnej roboty. Mieli przy sobie dwa haki, łom i specjalny nóż do kitowania okien. Oczywiście wszyscy trafili do miejskiego aresztu. Policja odkryła też główną kryjówkę małoletnich złodziejaszków w jednym z domków na letnisku w Zwierzyńcu.

   Białostocki Sąd Okręgowy okazał się w miarę łagodny, za kilkanaście włamań skazał Szyję, Kostka i Wacka na dom poprawczy z zawieszeniem. Dopilnować dobrego sprawowania się pociech mieli rodzice.


Włodzimierz Jarmolik

Translate