Postaw mi kawę na buycoffee.to

Shoping po białostocku

    Szła jesień 1935 r. Co przezorniejsi już dawno obszyli się w jesionki, zimowe pelisy i nieodzowne przy tych kreacjach wełniane czapki i szaliki. Ale na zapominalskich czekały promocje. Na Lipowej tuż przy Rynku, pod dwójką, miała sklep z wełną i włóczką niejaka Kapłanowa. 

   Pewnego listopadowego dnia wywiesiła ona na swoim sklepie ogłoszenie, które wprawiło białostoczan w zdumienie. Wypisała bowiem, że „przy kupnie pokazuje wszystkie gatunki bezpłatnie”. Miejscowi dowcipnisie podchwycili wnet tę myśl zapytując, czy przed tą promocją Kapłanowa kazała płacić za oglądanie towaru. Jeśli tak, to „Słuchajcie, słuchajcie. Wielka okazja w sklepie p. Kapłanowej!”

  Równie ekscytujący w nowoczesnym podejściu do handlu był Adolf Krauze. Prowadził on Zakład Elektro-Mechaniczny przy Kilińskiego 6, w budynku stojącym w podwórzu za pałacykiem gościnnym. Otóż tenże Krauze w listopadzie 1935 r. wprowadził do Białegostoku światowo brzmiący „shoping”. Zdziwionym mieszkańcom tłumaczył, że „wielkie magazyny New Yorku wyznaczają pewne godziny trzy razy w tygodniu na tak zwany shoping – na zwiedzanie i oglądanie towarów bez obowiązku kupna”. W tych to godzinach sprzedaż była wstrzymywana, a ekspedienci tylko pokazywali i demonstrowali towar zdejmowany z półek.

  Nic Krauze nie wspominał o stoiskach monopolowych. Czy tam też wprowadzano nowoczesne metody promocji? Sam sprzedawał radioodbiorniki. Na inaugurację białostockiego shopingu sprowadził partię najnowszych modeli aparatów Telefunkena – Ambasador i Specjal. U Krauzego hasłem reklamowym było „Radjonabywcy! W imię własnego interesu powinniście wypróbować szereg aparatów”. No i interes się kręcił.

   Na jeszcze lepszy pomysł wpadł Izrael Fajgin. Na upalne lato 1936 r. wyszykował lodonośny samochód anonsowany też jako „Lodo-car”. Wziął Fajgin półciężarówkę Berliet. Na platformie urządził coś w rodzaju budki z lodami. Miała kolorowe szyby i umieszczony po obu stronach napis:”Lody maszynowe i napoje chłodzące”. 

   Zamysłem Fajgina, oprócz krążenia po centrum miasta, było dostarczanie „słodkich, a chłodzących specjałów” na plaże w Jurowcach i na Dojlidach, do Zwierzyńca i do popularnych podmiejskich letnisk. Białostoczanie z miejsca zaakceptowali ten sposób sprzedaży. Szczególną popularnością cieszyły się „prasowane lody w opakowaniu papierowym”.

   Pojawienie się tego kolorowego samochodu na ulicach Białegostoku wzbudzało „zrozumiałą sensację i skupiało dookoła siebie chmary gapowiczów”. Zawistnie na taką konkurencję na kółkach patrzyli właściciele sklepów. A było o co się bić. 

   Jak obliczono, mieszkańcy Białegostoku w upalne dni wypijali 4 tysiące litrów rozmaitych napoi chłodzących i zjadali 2 tysiące porcji lodów. Ale prawdziwa sensacja w marketingu dopiero miała nadejść. Wiosną 1936 r. Białystok obiegła wiadomość, że „wkrótce ma powstać magazyn typu tzw. a prix uniques”. 

   Niezorientowanym w światowych trendach tłumaczono, że w sklepach takowych wszystkie towary są „po cenie jednolitej”. Czyli to, co i dziś, takie „wszystko po 5 zł”. Ale 75 lat temu ta nowość szokowała białostoczan. Pisano, że „system ten został rozwinięty do maximum w Ameryce, gdzie słynne Woolworth posiadają tysiące filii, w Anglii Max i Spencer, w Niemczech Ka-We-De, w Paryżu i na Riwierze”. Ale pomimo tych światowych rekomendacji żywione były pewne obawy, że w Białymstoku „magazyn taki prawdopodobnie od razu zbankrutuje”.


Andrzej Lechowski

Czarna Maska z Colosseum

   Wędrujące po terenach II Rzeczypospolitej cyrki, obok tradycyjnego repertuaru z akrobatami, żonglerką, tresurą i klaunami, miały w swoim programie niekiedy także pojedynki zapaśników. Walki te mocno pachniały hochsztaplerką, ale były popularne i sprowadzały liczną widownię. Ludzie chcieli wierzyć, że mocowanie się siłaczy jest rzetelne, a wyniki walk uczciwe.

  Na początku sierpnia 1927 r. zawitał do Białegostoku cyrk Colosseum. Rozbił zwyczajowo namiot na placu przy Nadrzecznej róg Sienkiewicza. Obok popisów cyrkowców ogłaszał na afiszach także turniej walk w stylu francuskim z udziałem „sił pierwszorzędnych”. Prezentacja zapaśników nastąpiła 4 sierpnia. 

  Na arenie stanęło kilkunastu atletów w różnokolorowych trykotach. Mieli walczyć przez kilkanaście dni. Stawka była międzynarodowa i doborowa: ogromny Rosjanin Orłow, Ukrainiec Aksionow, Żyd łotewski Widmajer, Duńczyk Peterson, Jugosłowianin Petrowić i jeszcze kilku innych, a wśród nich młody polski zapaśnik Szczerbiński.

  No i zaczęły się pod szapitem Colosseum chwyty, młynki, pasy i podwójne nelsony. Orłow walczył brutalnie, wręcz po chamsku, Widmajer imponował techniką, zaś warszawiak Szczerbiński elegancją stylu. Od razu stał się ulubieńcem białostockich widzów. Walki kończyły się przed czasem, albo padał, po upływie przepisowych 20 minut remis. Niekiedy, na życzenie stron, czas walki przedłużano aż do końcowego rozstrzygnięcia. 

  Ażeby dodać turniejowi większych emocji organizatorzy wzywali chętnych amatorów do spróbowania swoich sił na arenie. Wśród zasiadającej na ławach publiczności zawsze znalazło się kilku chętnych, mających nadzieję na pokonanie któregoś z mistrzów. Tym razem zgłosił się miejscowy rzeźnik Berent i postawny kolejarz Giedroyć. Sensacją stało się także pojawienie się Czarnej Maski, zapaśnika walczącego incognito. Był to stary, wypróbowany chwyt, znakomicie zwiększający frekwencję, a tym samym zyski z biletów.

   Pierwszym przeciwnikiem Czarnej Maski stał się grubianin Orłow. Rosyjski wielkolud przystąpił do walki z wyraźną nonszalancją. Jego rywal już w pierwszej minucie zastosował szybki przerzut i Orłow znalazł się na łopatkach. Gwałtownie protestował, lecz werdykt sędziowski był jednoznaczny. 

   Zagłuszył go zgiełk rozradowanej tą sytuacją publiczności. Czarna Maska stał się postrachem kolejnych zapaśników. Po wyrównanym pojedynku zremisował ze Szczerbińskim, w 3 minucie pokonał Aksionowa, a Petersenem tak mocno rzucił na dywan, że ten na kilka chwil utracił przytomność.   Tymczasem przegrany już wcześniej Orłow natarczywie domagał się rewanżu. W końcu komisja sędziowska uległa. 12 sierpnia Czarna Maska i Rosjanin znowu stanęli naprzeciwko siebie. Walka miała trwać tak długo, aż któryś z zawodników nie przeprowadzi zwycięskiej akcji. Od początku brutalność Orłowa dała znać o sobie. Nie tylko stosował nieczyste chwyty, ale zaczął również używać pięści. Podstawiał nogi. Dostał ostrzeżenie, potem drugie. Nic nie pomagało. W 28 minucie został zdyskwalifikowany. Czekała go kara pieniężna – 100 zł. Widownia decyzję arbitrów przyjęła gromkimi oklaskami.

  W ostatnich dniach turnieju doszło do decydujących pojedynków. Najpierw, w rewanżu, Szczerbiński położył Czarną Maskę, jednak sędziowie dopatrzyli się nieprawidłowości i zwycięstwo przyznali temu ostatniemu. Później odbyło się spotkanie zamaskowanego zapaśnika z Łotyszem Widmajerem. W nim Czarna Maska znalazł wreszcie swojego pogromcę. Musiał odsłonić twarz. Tajemniczym zapaśnikiem okazał się znany mistrz miasta Łodzi – Baowiak.

  W międzyczasie brutal Orłow dał na arenie pokaz walki z bykiem. Publiczność uznała, że znalazł właściwego przeciwnika.


Włodzimierz Jarmolik

Bejla Jewrejska i jej koleżanki

   Wśród kilkuset dam lekkich obyczajów stale rezydujących w zaułkach przedwojennych Chanajek i promenujących nocami po pryncypialnychh ulicach miasta, była garstka takich, które wyróżniały się z tłumu. Im  gazetowe   kroniki kryminalne poświęcały zwykle więcej miejsca i uwagi. Za cóż były te fawory? Ot choćby za popularność wśród miejscowej klienteli, awanturniczy charakter, albo też niepokojącą tajemniczość.  Do tych pierwszych należała niewątpliwie Bejla Jewrejska.

   Już w wieku 16 lat popadła ona w konflikt z prawem. W 1927 r. przyjęta została na posadę służącej w domu M. Henclera przy Nowym Świecie. Nie zabawiła tam długo. Pod nieobecność gospodarza „zaopiekowała się“ jego gotówką i garderobą (około 580 zł) i „udała się w nieznanym kierunku”. Powrót do uczciwego życia został zamknięty. W połowie lat 30. spotykamy już Bejlę Jewrejską na chanajkowskim „targu próżności”.

   Mieszkała na ul. Marmurowej pod 8, a jej słodka buzia, ognisty temperament dobrze były znane wśród miejscowych amatorów zabaw i hulanek. Niektórzy kawalerowie (i żonaci) przez słabość do niej doznawali nawet poważnego uszczerbku na kieszeni i zdrowiu. Pewnego razu urzędnik pocztowy zapragnął przekonać o zaletach Bejli swojego kolegę. Udali się więc w nocy dorożką na Marmurową.

   Poczciarz najpierw sam odwiedził prostytutkę, po czym wysłał tam towarzysza. Czekając na niego w dorożce usnął. Zobaczyli to dwaj, powracający do domu tragarze. Napadli gościa, zabrali zegarek, portfel i palto, a na dodatek jeszcze zafundowali mu kilka bolesnych szturc hańców.

   W 1935 r. urodziwa Bejla stała się bohaterką głośnej w Białymstoku afery fotosowej. Od pewnego czasu z gablot kina Modern, rozmieszczonych w różnych punktach miasta, ginęły fotosy reklamujące  filmy. Wolf Kajmers, współwłaściciel kina sądził, że robi to wredna konkurencja. Kiedy sprawą zajęli się agenci śledczy z ul. Warszawskiej, okazało się, że kradzieży zdjęć dokonywała grupka wyrostków pracujących na zlecenie krasawicy z Marmurowej.

   Otóż Bejla chętnie oklejała fotosami swój pokoik, żeby na tle polskich i zagranicznych artystek jeszcze bardziej doceniano jej urodę.  Z zupełnie innego powodu do kroniki kryminalnej trafiły siostry Maria i Luba Nesterówny z ul. Brukowej. 

   Ta pierwsza nie grzeszyła raczej wdziękami, za to piła jak szewc, a klęła jak dorożkarz. Przez swój ordynarny sposób bycia nie mogła liczyć na zbyt wyszukaną klientelę, za to interesowali się nią co i rusz posterunkowi wzywani na miejsce urządzanych przez krewką Manię awantur. Obie siostry sprawiały także kłopoty swoim „opiekunom”, którzy je bili i poniewierali.

   W 1934 r. Alfons (nomen omen) Niewodziński stanął przed sądem. Za znęcanie się nad Lubą Nester („narzeczoną”, jak ją określał) skazany został na 3 lata ) i utratę praw obywatelskich na lat 5.  Wiosną 1924 r. sensacją wieczornego Białegostoku stała się „Czarna dama”, którą można było spotkać na ul. Sienkiewicza, w pobliżu kina  Apollo, gdzie polowała na młodych amatorów seansów filmowych. 

   Późniejsze opowieści przypisywały jej tajemnicze spojrzenie, subtelne maniery i niebanalną urodę. Po mieście krążyły także plotki o śmiertelnych ofiarach wśród jej adoratorów. Prawda okazała się prozaiczną, kiedy posterunkowy strzegący moralności białostoczan zatrzymał na ulicy kobietę w czerni zaczepiającą przechodniów i dostarczył ją na komisariat.

  W ową Czarną damę wcieliła się niejaka Aleksandra Janina Sacońs ka rodem z Kresowej Woli w powiecie Wysokie Mazowieckie. Była blisko 40-letnia prostytutka, przebywająca w Białymstoku na „gościnnych występach”. W młodości kursowała po ulicach  Warszawy i Wilna. Dziś uwiodła białostockich filmowców, którzy „Czarną Damę” rzucili na ekran.


Włodzimierz Jarmolik

Translate