Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wileńskie złodziejki w białostockich sklepach

    Dogodne połączenie kolejowe z Wilnem sprawiało, że i stamtąd mieliśmy często szemranych gości. W grodzie Giedymina świat przestępczy rozwijał się prężnie już w czasach carskich. 

  W 1911 r. niejaki Saszka Lichtsohn, znany też jako Chana Bobkes skupił w jednej organizacji, zwanej Bruderferajn, większość miejscowych włamywaczy, doliniarzy i sutenerów. 

  Towarzystwo to udzielało pomocy i ochrony swoim członkom, ale pobierało od nich składki. Stan kasy zasilały haracze nakładane na wileńskich kupców. Wobec niepokornych stosowano terror. Używano noży, rewolwerów i bomb. Z różnymi perypetiami Bruderferajn przetrwała do 1932 r., kiedy została ostatecznie rozbita przez policję. Jej przywódcy poszli siedzieć albo rozproszyli się po całej II RP. Niektórzy zbiegli do Stanów Zjednoczonych.

  Złodzieje wileńscy odznaczali się duża sprawnością. Tak jak Warszawa szczyciła się swoimi kasiarzami, Lwów własną szkołą doliniarzy, nad Wilią szczególnie cenieni byli szopenfeldziarze. Byli to złodzieje sklepowi, którzy w biały dzień okradali jubilerów, salony futrzarskie, a także sklepy z manufakturą. Przed rewolucją znano ich dobrze w Moskwie, Petersburgu, Rostowie czy Odessie. Później operowali niemal w całej Polsce. Białystok jak najbardziej leżał na ich szlaku.

  Wśród szopenfeldziarzy przeważały kobiety. Miały opracowaną technikę działania. Jedna z szajki odciągała zwykle uwagę sprzedawcy, a druga w tym czasie chowała pod obszernym płaszczem upatrzoną broszkę, lisią skórkę bądź kawał aksamitu. Czasami szopenfeldziarki brały do pomocy sprytne dziecko lub niepozornego mężczyznę ze specyficznie skonstruowanym koszem do ukrywania łupu. Poniżej tylko dwa przykłady pobytu wileńskich szopenfeldziarek na białostockim bruku.

  Jesienią 1926 r. pojawiły się w naszym mieście dwie doświadczone złodziejki - 30-letnia Fryda Kapłan i o 10 lat młodsza Sonia Lewin. W ciągu dnia kobiety obeszły szereg sklepów. Największy łup trafił się im u tekstylarza Jakuba Łoszczyńskiego przy Rynku Kościuszki 6. Jak zeznał on później na posterunku, strata wyniosła 350 zł. Zdobycz wilnianek udało się jednak odzyskać. Przechowywała ją paserka Rywka Segał z ul. Suraskiej.   

  Z kolei wczesną wiosną 1935 r. zawitała do Białegostoku szczególnie solidna ekipa specjalistów od pobierania towarów ze sklepowej lady i półek. Było to małżeństwo Symche i Chaja Segałowie, wspomagane przez doświadczonego szopenfeldziarza z Łodzi Borucha Gittisa. Pracowała z nimi miejscowa „ sklepikarka ” Fryda Dukat z ul. Wersalskiej. 

  W ciągu tygodnia z ofiarami złodziei padło kilkanaście białostockich sklepów z manufakturą. Wśród nich był kupiec Margolis z ul. Sienkiewicza, Ch. Kaszniewski z Rynku Kościuszki, Rafałowska z Giełdowej i Sznajder z Kupieckiej. Jak widać, dla bezpieczeństwa i zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki złodziejskiej, szopenfeldziarze grasowali na różnych ulicach. Policja jednak nie dała wyprowadzić się w pole. Przestępcy zostali ujęci a sąd wlepił im od 1 do 2 lat pobytu za kratkami.

  Oczywiście wileńska ferajna przysyłała do Białegostoku nie tylko swoich szopenfeldziarzy. Bywali tutaj doliniarze, ot choćby Dawid Niecelewicz, który w 1927 r. wpadł podczas penetracji kieszeni klienta Banku Polskiego przy ul. Warszawskiej czy włamywacze, jak szajka Icka Szmulewicza, okradająca w 1928 r. mieszkania białostoczan. 

  Nie zabrakło też pomysłowych farmazonów pracujących na „ kantmaszynkę ”. Ich przedstawiciel, Chaim Ginsburg, kombinował w Białymstoku od lat i wpadł dopiero w feralnym dla  Bruderferajn  -  1932  r.


Włodzimierz Jarmolik

Starszy Sierżant z ulicy Cygańskiej

  Przedwojenny ,autentyczny dorożkarz Hone Sybirski oprowadza po ulicach i zaułkach dawnego Białegostoku. 

   Stałymi klientami przedwojennych dorożkarzy białostockich byli zawodowi wojskowi. Nawet w czasach inflacji i kryzysu gospodarczego , na postoju zjawiał się np. oficer 42 Pułku Piechoty w towarzystwie ładnej panienki i polecał jechać pod wskazany adres w mieście. Wysiadając zamawiał od razu kurs do koszar. Jesli gośc był podpity i zadowolony z kilku upojnych godzin, dorożkarz mógł liczyć na całkiem przyzwoity napiwek. Niestety, zdarzały się tez przykre wyjatki.

   W pierwszej połowie lat trzydziestych istnym postrachem dorożkazry  znad  Białki był niejaki Alojzy malinowski, sierżant 42  PP. W Białymstoku pojawił się on zaraz po zakończeniu I wojny światowej. Jako zdemobilizowany żołnierz  szybko znalazł sobie miejsce w szeregach organizującej sie policji polskiej. Cóż kiedy rola zwykłego posterunkowego szybko znudziła byłego frontowca. Po kilku nieodpowiedzialnych wyczynach przełożeni mieli go również serdecznie dośc.    Malinowski zmienił więc mundur na inny i został zawodowym wojakiem. Wkrótce dosłużył się stopnia sierżanta.

   Mając charakter awanturnika  i duzy pociag do alkoholu podoficer ów raczej rzadko przebywał w domu z żoną igromadką małoletnich dzieci. jesli akurat nie miał słuzby, to mozna było go spotkać nieodmiennie w którejs z licznych białostockich restauracji. szczególnie ulubionym lokalem Alojzego Malinowskiego było jednak " Perskie Oko" przy ulicy Piłsudskiego (Lipowa). Tutaj właśnie regularnie przepijał swój żołd w kompanii podobnych mu zawadiaków i panienek, nie specjalnie dbajacych o swoja reputację. 

   Po każdej libacji w " Perskim Oku" Malinowski udawał sie zwykle na postój dorożek mieszczacych się obok pobliskiego kina " Modern" (Pkój) i kazał wieźć się na ulicę Cygańską , przy której mieszkał. Dorozkarze białostoccy dobrze wiedzieli, że po drodze bedzie jeszcze awanturował się , przeklinał , a nawet wymachiwał i wygrazał pistoletem. Gdy przychodziło natomiast do płacenia za kurs to okazywało się często , że pijany sierżant nie ma juz ani grosza. W kieszeni tkwił natomiast rewolwer , który mógł wystrzelić. Takiej " zapłaty" nie chciał otrzymac jednak żaden z dorożkarzy . Odjeżdżali więc stratni , obiecując sobie w duchu nigdy już nie zabierać tego klienta. 

   Na poczatku 1936 roku watpliwa przyjemnośc odwiezienia sierżanta Malinowskiego do domu spotkała Mejera Podryckiego z ul. Brukowej. Jego dorożka Nr 126 stała pierwsza na postoju, kiedy żołnierz awanturnik , po suto zakrapianej kolacji opuścił " Perskie Oko ". Cóz było robić. Podrycki wypełnił swój zawodowy obowiązek i dostarczył pasażera na ulicę Cygańską ( przy Młynowej ). Kiedy przyszlo do płacenia , Malinowski o dziwo sięgna do kieszeni , lecz wydobył z niej tylko 50 groszy. Dorożkarzowi należało sie jednak 80. Sierzant nie słuchał wcale jego protestów, lecz mocno chwiejnym krokiem ruszył w kierunku furtki . 

   Dorożkarz Podrycki postanowił zaryzykować. zeskoczył z kozła i pobiegł za pijanym sierzantem glośno dopominając się reszty pieniędzy. na podwórku Malinowski raptem odwrócił się i po chwili rozległy sie strzały z rewolweru. Dorożkarz zaczą uciekać. Niestety ! W jego plecach ugrzezły dwie kule. Ranny dotarł jeszcze do swojej dorożki i przy niej zwalił sie na ziemię. Przewieziony niedługo potem do szpitala św. Rocha po kilku godzinach zmarł.

   Tymczasem pijany sierżant - sprawca zabójstwa dorożkarza wymierzył sobie sprawiedliwośc. Potkną się na oblodzonych schodach i postrzelił sie śmiertelnie w brzuch. 

   !0 stycznia 1936 r odbył się w Białymstoku uroczysty pogrzeb dorożkarza Mejera Podryckiego. Pochowany został on za koszt Gminy Wyznaniowej Żydowskiej. W pierwszym szeregu żałobników kroczył, podpierany przez swoich synów ,nestor dorozkarzy białostockich - 88 letni Hone Sybirski 


Jan Molik

Zapomniana kamienica - Rynek Kościuszki 7

   Pierwotnie między klasztorem a omawianą dziś posesją stał „budynek skarbowy pruskim murem budowany”, który nazywano rezydencją, był on jednak w tym czasie już zupełnie zrujnowany, chociaż stał jeszcze w 1810 r. Obok rezydencji stał natomiast „budynek drewniany skarbowy na półkoszkach przybijanych tynkowany, w którym ma stancję jej mość pani Klemowa, pułkownikowa”.

  Mieszkanką domu była Katarzyna z Borodziców, żona Jana Henryka Klemma, architekta zatrudnionego na dworze Branickich oraz dowódcy 4. Regimentu Pieszego Buławy Wielkiej Koronnej. Jako własność skarbowa budynek ten został po 1795 r. wydzierżawiony władzom pruskim i w 1799 r. mieszkał w nim dyrektor Kamery Wojny i Domen Johan Christian Mirus oraz kilku radców tejże Kamery.

  W 1806 r. odnotowano mieszkającego tu pocztmistrza, Antoniego Sudnika, który najwidoczniej wykupił w międzyczasie prawa własności do nieruchomości, skoro wymieniono go jako jej posiadacza w 1810 r. Gdzieś między 1810 a 1825 omawiana posesja przeszła na własność Markusa Ickowicza, który w miejsce starego domu drewnianego zbudował dom murowany, który w całości zajmował na swoje potrzeby. 

  Owym Markusem Ickowiczem zdaje się być Markus Zabłudowski, syn Izaaka (Icka), znanego w dziejach Białegostoku jako najbogatszy mieszkaniec miasta i jeden z najbogatszych Żydów w Rosji, zajmujący się handlem drewnem. Skupił on w swoich rękach olbrzymi majątek, w tym posesję na rogu ul. Mikołajewskiej i Placu Bazarnego (róg ul. Sienkiewicza i Rynku Kościuszki), gdzie zbudował okazały dom, był też fundatorem synagogi przy ul. Żydowskiej (tzw. Chóralna) oraz szpitala przy ul. Bojarskiej (dziś ul. Warszawska 15). Markus także posiadał niemały majątek w postaci kilku placów w Białymstoku oraz nieruchomości w Grodnie.

  Zmarł w 1869 r., a w 1871 r. jego dzieci: Benjamin, Mojsiej, Isser Estera (po mężu Błoch), Tauba (po mężu Szyrwindt) i Pesza Zabłudowska dokonały podziału majątku tak, że działka przy ul. Bazarnej z murowanym piętrowym domem przypadła Esterze Błoch. Po niej zaś omawianą dziś nieruchomość odziedziczyła w 1894 r. jej córka Tauba, która dwa lata później zdecydowała się sprzedać ją Pinchusowi i Rywie Korniańskim.

  Pinchus urodził się w 1863 r. w Orli. W Białymstoku zamieszkał w 1886 r., tu ożenił się z Rywką Kozelczyk. Mieli kilkoro dzieci, w tym Rejzlę, Leję, Mojsieja, Małkę oraz bliźnięta Bera i Hersza. Nie wiadomo, czym zajmował się na co dzień Pinchus, ale ze źródeł wynika, że był człowiekiem bardzo zamożnym, który skupował w mieście liczne nieruchomości oraz udzielał pokaźnych pożyczek pod zastaw. 

  Do 1896 r. Korniańscy mieszkali na obrzeżach miasta przy ul. Zamiejskiej. Zakup od Zabłud owskiej musiał być pomyślany jako główna inwestycja małżonków – między wrześniem 1896 r. a majem 1897 r. sfinansowali budowę okazałej, trójkondygnacyjnej kamienicy, o charakterystycznym detalu elewacji opracowanym przy użyc iu żółtej cegły.

  Zdjęcie Sołowiejczyka zostało wykonane w czasie, gdy budynek był gotowy w stanie surowym. Na dokończenie prac Korniań- scy zaciągnęli pożyczkę pod zastaw tej nieruchomości. Nieco później Korniańscy dokupili jeszcze drugą nieruchomość z piętrową kamienicą, położoną na rogu Placu Bazarnego i Suraskiej (Rynek Kościuszki 42).  Jeszcze przed 1911 r. poddasze omawianej kamienicy zostało znacznie rozbudowane i przekształcone w dodatkowe, czwarte piętro. W takim właśnie stanie majątek Korniańs kich został zasekwestrowany za  długi i wystawiony na licytację, którą 23 lipca 1911 r. wygrali małżonkowie Boruch i Mera Gwinowie. Oni też pozostawali właścicielami majątku przy Rynku Kościuszki 7 do II wojny światowej, gdy kamienica została zniszczona.

  Do 1915 r. w kamienicy Korniańskich, a potem Gwinów, działał duży hotel „Belle-Vieu”. Do długo działających pod omawianym adresem firm należą: sklep z trumnami rodziny Knefel i  „Księgarnia św. Kazimierz” prowadzona przez Albina Brzostowskiego.  Do  czasu wybudowania nowego gmachu, przy Rynku Kościuszki 7 działała Izba Skarbowa, a  część lokali wynajmowano pod  biura wojewódzkiego sekretariatu Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Gabinety lekarskie mieli tu Betty Mielnik Wygodzka, Moryc Szyrota i Jakub Gawze. 


Wiesław Wróbel

Translate