Postaw mi kawę na buycoffee.to

Wspomnienia Jana Mogielnickigo

   Dziadek Jan Mogielnicki mieszkał w Słonimiu. Miasto to, (dziś znajdujące się w obwodzie grodzieńskim na Białorusi) do 1939 roku należało do Polski. Przez stulecia było miejscem, gdzie ścierały się wpływy polskie i rosyjskie, różne kultury i wyznania. 

  Przed wojną był Słonim garnizonem 79 pułku Strzelców Słonimskich, wchodzącego w skład 20 Dywizji Piechoty. Był tu kościół, cerkiew, synagoga, meczet a także gimnazjum państwowe i prywatne oraz dwa seminaria nauczycielskie.

  Jan Mogielnicki miał w Słonimiu świetnie prosperującą i pokaźnych rozmiarów masarnię z siecią własnych sklepów – oddziały znajdowały się nawet w Poznaniu i Warszawie. Biznes szedł znakomicie. W 1939 r. zamówił w Niemczech chłodnię, olbrzymią halę, sama komora kosztowała 55 tys. marek – opowiada pan Wojciech.

  – Przyjechali inżynierowie montować urządzenia, akurat skończyli i produkcja miała ruszać pełną parą, gdy wybuchła wojna. Kiedy do Słonimia weszli Rosjanie od razu zastrzelili niemieckich fachowców. 

  Dziadek, uprzedzony przez kogoś życzliwego, zdołał w porę uciec z rodziną, bo w najlepszym razie czekałaby go wywózka na Syberię. Po wojnie do Słonimia już nie wrócił, stracił wszystko, cały swój dorobek. 

  W 1956 r. po odwilży październikowej, kiedy miałem osiem lat, ojciec mnie zabrał i pojechaliśmy w nasze strony rodzinne. Masarnia nadal istniała, dyrektor chętnie oprowadzał po zakładzie. Podchodzili do nas ludzie, którzy pracowali jeszcze w firmie dziadka. Tata był bardzo wzruszony. Przecież gdyby nie wojna, to on by tą firmą kierował. Uczył się w tym kierunku od najmłodszych lat.

  Mój ojciec i jego brat jak tylko podrośli byli szykowani do pracy w masarni. A ponieważ mieli przejąć jej zarządzanie, to zdaniem dziadka, musieli o niej wiedzieć wszystko, poznać cały ciąg technologiczny. 

  Zaczynali więc od najniższych stanowisk, pracując w każde w wakacje. Z tym, że starszy Józek był przysposabiany do produkcji, a Stanisław – mój ojciec – bardziej interesował się mechaniką i wiadomo było, że będzie od spraw technicznych. Tata z dumą opowiadał, że jako nastolatek miał książeczkę czekową z zarobionymi przez siebie pieniędzmi, które mógł przeznaczać na dowolne wydatki. Ale ponieważ sam zarabiał, to szanował je i nie wydawał na byle co. A córka dziadka, Irena, z kolei była kształcona w kierunku ekonomicznym, pomagała przy papierach. Raz w tygodniu przychodził buchalter i sprawdzał dokumenty pod względem merytorycznym. Ciocia potem całe życie była księgową – dodaje pan Wojciech.

  Firma doskonale się rozwijała. Pracownicy czuli się w niej jak w rodzinie, bo i sporo krewnych tu pracowało, bliższych i dalszych. Babcia, z domu Boczkowska, z herbem szlacheckim, ale jak prawdziwa pani polska bardzo dbała o swoich ludzi. Codziennie z kuchennymi szykowała obiad dla wszystkich, do wspólnego stołu siadało ze 30 osób. Każdy na produkcji oczywiście mógł skubnąć kiełbasy czy innych wyrobów, ale po tygodniu, dwóch miał już przesyt, co innego prawdziwy smaczny obiad.

– Przesympatyczne były te wspomnienia, słuchałam ich z rozrzewnieniem – wtrąca pani Krystyna. – Teść był człowiekiem do wszystkiego. Jak trzeba było coś zrobić, to on pierwszy, jak się bawić, to tata bardzo elegancki, brylował w towarzystwie, pięknie tańczył, znał świetnie niemiecki. Kiedyś mu powiedziałam: tato, ty jesteś ginącym gatunkiem. Kiedy przeszedł na emeryturę, przez wiele lat zatrudniał się w fastowskim ośrodku wczasowym w Karwicy, w wypożyczalni sprzętu.


Alicja Zielińska 

Płyta Nieznanego Żołnierza na Rynku Kościuszki

  Była często fotografowana, najważniejsze z okazji świąt państwowych. Asystę honorową pełniły dwa druhny ze służby PCK, aw głębi prężył się dwuszereg ich koleżanek. Ks. Aleksander pojechał już na turystę harcerskiego, więc nie mam się kogo zapytać o następującą formację z lilijkami na czapkach i czerwonych krzyżami na rękawach. 

  Grała orkiestra wojskowa, zebrało się sporo białostoczan, w tym ubranych jak na notabli przystało. Na pewno poznajecie państwo podłączone do kościoła farnego po aptekę na rogu ulicy Sienkiewicza i kasyno (pod)oficerskie, zasłonięte drzewam.

  Podobne zdjęcia można znaleźć więcej, ale na tym jest coś szczególnego. Nad płytą zwisa na ukrytych lampkach wmontowanych w coś, co przypomina duży znicz. Można przeczytać tezę, że był to „wieczny ogień”. Imitacja czy faktycznie tlące się światła, symbol pamięci? Nie umarł, przez kogoś o tym pisarzu. Czy najstarsi nasi Czytelnicy mogą potwierdzić dziesięć bardzo szczegółowych szczegółów?

  Nie, do czasu na rozwiązanie. Potocznie mówiono o Grobie Nieznanego Żołnierza na Rynku Kościuszki. A jednak urzędowy, na planach miasta, w przewodnikach obowiązywało zapisane na płycie Nieznanego Żołnierza.

  Do dziś nie wiemy, kto ją ufundował i ułożył pierwotnie na obecnym rondzie Katyńskim koło Zwierzyńca. Przesłuchanie przed Ratuszem i status, o którym już wspomniałem. W połowie lat 20. przenośny wieku tak wszystkie większe miasta uczciły pamięci bohaterów walk o niepodległą Rzeczypospolitą.

  Godzi się jeszcze, że właśnie przed Ratuszem w 1919 r. Niemcy ustanowili obelisk ku chwale swoich bojowników poległych w wojnie, a następnie stanęła wkrótce konstrukcja z polskiego orłem, upamiętniająca ofiarę powstańców 1863 roku.

  Czy uzupełnienie złożoności w tym miejscu szczątki żołnierskie? Nie ma potwierdzenia, że ​​tak się stało. Powraca jednak domniemanie, że właśnie przed Ratuszem przepuszczono prochy Adama Piszczatowskiego, zamordowanego w 1833 r. przez Rosję między wsią Skorupy (osiedle „Piasta”) i późniejszą ulicą Nowowarszawską.

  Ponoc śp. Henryk Smaczny powtarzał, że urnę z prochami konspiratora przewieziono na prawocie armatniej. Nie można pozostać głuchym na pogłoski, ale nie można im bezkrytycznie ulegać. Może ktoś z państwa chce mieć dostęp do tej materii? Może być, że jednak był tu grób? Jeśli, w co wątpię, wcześniej, bo w 1925 r. rzecz by była dokładnie zrelacjonowana w prasie.

  Nikt nie zaprzecza, że ​​miejsce przed białostockim Ratuszem było świętość z mocą jednoczenia różnych narodów i różnych wyznań. Tu właśnie zbierały się tłumy, padały dumne słowa, pochylały się sztandary, wojsko prezentowało broń. Płyta Nieznanego Żołnierza została przez nieznanego patriotów ukryta w 1939 r. przed Sowietami na cmentarzu wojskowym na Zwierzyńcu.


Adam Czesław Dobroński

Wspomnienia z ulicy Mickiewicza

 „Ulica Mickiewicza to jedna z najważniejszych ulic na mapie mojego dzieciństwa, ponad 5,5 km od Pałacu Branickich aż do bliżej mi nieznanej ulicy Brzoskwiniowej, która wytycza obecnie przeciwległe kresy tej krainy.

   Wędrując od strony Pałacu mijam tę samą od kilku pokoleń budkę z lodami w smakach dwóch  – jeśli latem.Tuż obok –  nieistniejący dom drewniany nieopodal Pałacu, w którym wielokrotnie chroniłam się przed burzą,wracając z „archaicznych” kursów języka angielskiego w sali Akademii – a byłam podówczas uczennicą ósmej klasy.  Potem jeszcze kilka kroków obrzeżami Plant (znów ukłon w stronę Praczek oraz altany zwanej Liverpoolem).

  Niegdyś ulica Mickiewicza prowadziła ku drodze na Lublin – teraz jest ulicą urzędów, sądów, kancelarii adwokackich, galerii handlowych, banków, sklepów mięsnych i budek z pieczywem, przychodni oraz ciucharń. Zza szpalerów zieleni widać Teatr im. Węgierki, do którego chodziłam jako licealistka tłumiąc w sobie tęsknoty wielkiego świata.

 I oto przede mną budynek Wydziału Prawa  –  wspominam serdecznie tych  p  r a  w y c h  ludzi, którzy w Białymstoku pozostali i których, mimo odległości zachowuję w serdecznej pamięci. Obok budynek Sądu budzący bolesne skojarzenia z lat przed moim narodzeniem.                  

  Róg Elektrycznej i Mickiewicza…   było to miejsce licealnych spotkań i  poetyckich dysput (bo jeszcze wtedy  poezja była pretekstem towarzyskim – a teraz nadzieją silnie zafałszowaną w wykonaniu jej twórców… poeci jeszcze łudzą się, że wytwory ich pióra są komukolwiek potrzebne poza ich autorami). Piszę to również jako poetka…. Róg Świętojańskiej i Mickiewicza… i oto jeszcze kilka kroków do nieistniejącego domu Sióstr Pankiewiczówien ( pamiętam  schody prowadzące donikąd … i  one z czasem zniknęły pod blokiem z apteką).Naprzeciw dom rodziny Welterów – tam zabierała mnie moja Babcia na herbatkę do Pani Welterowej (dzięki i takim rytuałom świat okresu międzywojennego oraz współczesny współistnieje  we mnie od  dzieciństwa).

  Tuż koło przystanku autobusowego, nieopodal poczty i nieistniejącego sklepu „Kometka” zachowało się jeszcze  drzewo z ogrodu mojej Babci i mojego Dziadka. Pod tym drzewem stał mój wózek, a w nim ja i cała ta nieznośna wyidealizowana wizja świata. W głębi ogród i Dom, którego już nie ma – odebrano go przecież siłą  mojej  rodzinie  w 1969 roku. Plugawcy rozbierali dach w środku mroźnej zimy, gdy mając zaledwie kilka miesięcy leżałam w łóżeczku wodząc wzrokiem po ścianach ziębnącego ze smutku pokoju.

 Stojąc przy drzwiach frontowych nieistniejącego domu nie śmiem pójść dalej ulicą Mickiewicza hen, w kierunku stawów… Lód wspomnień bywa bardzo kruchy w upalny dzień.”


Marta Cywińska

Translate