Postaw mi kawę na buycoffee.to

Ulica Warszawska. Taka porządna, a jednak

    Porządku na ulicach przedwojennego Białegostoku, jak i domowego ładu jego mieszkańców strzegła duża rzesza policjantów. Mundurowi przodownicy z czterech komisariatów (piąty ochraniał dworzec) oraz agenci Urzędu Śledczego, odziani po cywilnemu. Ze skutecznością tej opieki bywało rozmaicie. 

  Gdyby jednak wskazać najbardziej bezpieczny kawałek miasta, to padłoby z pewnością na ul. Warszawską, w 1934 r. przemianowaną na im. B. Pierackiego. Tutaj lokowały się bowiem wszystkie najważniejsze agendy Policji Państwowej. Pod nr 3 znajdował się I komisariat, a obok pod 6 jego oddział śledczy. Dalej, pod nr 11, urzędowali wywiadowcy z wojewódzkiego Urzędu Śledczego. Z kolei budynki nr 50 i 62 okupowała lokalna wierchuszka PP - Komenda Wojewódzka i Komenda Powiatowa.

  O skuteczności Warszawskiej mogły świadczyć także inne instytucje i urzędy publiczne przy niej położone. Był to m. in. Sąd Okręgowy, zanim nie przeprowadził się na początku lat 30. na ul. Mickiewicza, oddział Banku Polskiego, Szpital PCK czy gmach Zarządu Miejskiego. 

   Nie było za to żadnego hotelu, kina albo popularnych restauracji. Obiektów przyciągających rozbawione towarzystwo i podejrzane indywidua. Na ulicy granatowej od mundurów policyjnych nie szukały również swoich klientów panienki lekkich obyczajów, z rzadka pojawiali się żebracy, okupujący tak licznie inne ulice białostockie. Czy jednak na pewno nie działo się tutaj nic nagannego albo przestępczego? Warto się przypatrzeć!

  Zacznijmy od spraw lżejszego kalibru. Przy ul. Warszawskiej mieszkało wielu szacownych obywateli miasta - kupców, lekarzy i adwokatów. Rodziny owe miały zwykle służące, te zaś lepkie ręce. Na początku 1933 r. mecenas Stanisław Reinhard zamieszkały pod nr 10 zgłosił w pobliskim Urzędzie Śledczym, że służąca Michalina Sulżycka, porzucając pracę, wyniosła z mieszkania dolary i różne wartościowe przedmioty na sumę ponad 1 tys. zł. Za złodziejką rozesłano listy gończe. Wpadła dopiero latem w Krakowie. Za wszystkie ujawnione sprawki trafiła na dwa lata za kratki.

  Plagą, która nie ominęła ul. Warszawskiej były znikające rowery. Białostoczanie chętnie z nich korzystali. Przemyślni złodzieje potrafili uprowadzić pojazdy nie tylko spod bramy czy domowego korytarza, ale też ze strychu, a nawet balkonu. Szczególnie dużo kradzieży zdarzało się na sąsiadującej z Warszawską ul. Kościelnej, obok poczty. Wiosną 1932 r. policja zmuszona była umieścić tam swoje zakonspirowane czujki. Wpadło kilku niepoprawnych złodziejaszków - cyklistów. 

    Z kolei dużym wyzwaniem dla białostockich kieszonkowców był Bank Polski przy Warszawskiej 14. Zwłaszcza kieszenie jego klientów. Tutaj w różnym czasie myszkowały takie doliniarskie tuzy, jak Icek Chutoriański czy Szmul Chajtowicz.

  Wszystkich jednak przebił 1 kwietnia 1925 r. bawiący na gościnnych występach złodziej z Warszawy - Judka Sznurkiewicz. Zwinął on spod ręki skarbnika sądowego Pawła Wawryka 17 tys. zł przeznaczonych na pensje dla pracowników wymiaru sprawiedliwości. Cóż to była za heca! Za ten primaaprilisowy „żart” Sznurkiewicz zainkasował 4 lata więzienia.

  Nie rezygnowali z odwiedzin na ul. Warszawskiej również miejscowe spece od łomu i wytrycha. W styczniowy wieczór 1929 r. trzech włamywaczy zakradło się do mieszkania lekarza Mieczysława Gruszkiewicza (Warszawska 34). Złodziei spłoszył brat tegoż, znany adwokat Bronisław Gruszkiewicz, zajmował lokal powyżej. Porzucona kasetka z biżuterią, pieniądze i inne łupy zostały odzyskane. Schwytany w pościgu po ulicy recydywista Piotr Łobaczow zainkasował wkrótce kolejny wyrok. Warszawska też miała swoje ciemniejsze strony.


Włodzimierz Jarmolik

Dom Rozentala na Antoniuku Fabrycznym

   W 1834 roku wprowadzono, w ramach represji po powstaniu listopadowym, granicę celną pomiędzy Cesarstwem Rosyjskim, a Królestwem Polskim. Spowodowało to ucieczkę przemysłowców produkujących towary w Królestwie i sprzedających je do Rosji, poza kordon graniczny. Białystok znajdował się wtedy tuż za granicą, w Cesarstwie Rosyjskim. 

  Fakt ten spowodował nagły rozwój miasta, zasiedlanego przez bogatych kupców i przemysłowców. W 1843 roku do Białegostoku przyjechał z Niemiec August Commichau, który założył przedsiębiorstwo o nazwie "August Commichau". 

  Wkrótce, w 1845 roku, sprowadził do Białegostoku swoich braci - Hermana, Rudolfa, Roberta i Alfreda.

  Herman Commichau wynajął w 1845 roku większą część budynku, zwanego domem Trębickiego, przy ówczesnej ulicy Aleksandrowskiej (dziś ulica Warszawska). W 1867, w trakcie rozbudowy obiektu, kupił całą nieruchomość od Trębickiego. 

  W centralnej części budynku, na pierwszym piętrze, znajdowała się ogromna sala, w której organizowano koncerty i spotkania towarzyskie. Za budynkiem mieszkalnym wybudowano fabrykę z tkalnią, przędzalnią, pomieszczeniami do apretury tkanin i farbiarnię. Obok rezydencji założono ogrody: kwiatowy i owocowo-warzywny. 

   W 1892 roku syn Hermana, również Herman sprzedał całą nieruchomość innemu przemysłowcowi Augustowi Moesowi. Później różnie toczyła się historia obiektu. 

  Od 1849 roku przedsiębiorstwo "August Commichau" zmieniło nazwę na "Aug. Herm. Commichau". Rozpoczęto wtedy wznoszenie budynków fabrycznych w lesie, nad stawem w pobliskiej wsi Antoniuk.   Albert został kierownikiem przędzalni, a Robert kierownikiem farbiarni, obu położonych w Antoniuku. 

  W roku 1852 August opuścił Białystok, a przybył tu kolejny z braci - Carl Gustaw, który zarządzał później folwarkiem w podbiałostockim Marczuku. 

  Rudolf w latach 1871-1879 został wspólnikiem Hermana, a w 1880 roku rozpoczął samodzielną działalność, budując swą fabrykę koło dworca kolejowego. W 1905 roku, wobec niepewnej sytuacji politycznej, synowie Rudolfa sprzedali fabrykę i wyjechali z miasta. Dzieci Roberta i Alberta opuściły Białystok jeszcze wcześniej.

  W międzyczasie, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1919 roku, w celu wyrównania  proporcji ilościowych pomiędzy ludnością żydowską i polską, przyłączono do Białegostoku przyległe wsie, zamieszkane głównie przez ludność polską. 

  Wtedy też Antoniuk i Marczuk stały się częściami poszerzonego nagle o tereny wiejskie miasta.Jedynym zakładem, który pozostał w rękach rodziny Commichau do lat 20-ych XX wieku pozostała fabryka w Antoniuku. Produkowano w niej sukno i kołdry. 

  Później, po 1925 roku, budynki fabryki zostały przejęte przez skarb państwa na rzecz Szkoły Rzemieślniczo-Handlowej.

                      *****************************************

   A piszę tu o tym wszystkim, gdyż pewnego razu dowiedziałem się od koleżanki Anety, że przy ulicy Bukowej, na Antoniuku, uliczce dość rzadko uczęszczanej , znajduje się  ciekawy, stary, drewniany budynek .

   Często bywa, że do tak ciekawych miejsc trafiamy niejako przypadkiem. Nie obejmują ich bowiem swoim opisem przewodniki, ani opracowania historyczne, a same leżą nieco na uboczu naszych codziennych i odświętnych ścieżek. 

  Postanowiłem wybrać się tam któregoś razu, aby go obejrzeć. Rzeczywiście interesujący, różniący się od innych starych drewnianych budynków w mieście swą dworkową formą. 

  Okazało się, że jest to dom Rozentala, administratora fabryki Commichau, zbudowany w latach 80-ych XIX wieku. W okresie międzywojennym dom zajmowany był przez rodzinę Rozentalów i biura nadleśnictwa. 

  W 1939 roku właściciel został wywieziony na Syberię, a dom upaństwowiono. 

  Nie udało się niestety odnaleźć w Indeksie Represjonowanych, prowadzonym przez Ośrodek Karta informacji o losach właściciela. Nie znam jego imienia, a nazwisko Rozental pojawia się w indeksie wiele razy.


Autor-Daniel Paczkowski

Rzeźnik z Piasków

    Nochim Abelewicz z ulicy Malinowskiego 12 w dzień był pracowitym masarzem. Nocną porę poświęcał jednak zupełnie czemuś innemu. Stawał się wówczas zuchwałym włamywaczem, który sam albo z jakimś wspólnikiem zakradał się do mieszkań, sklepów czy składów towarowych.

  W 1920 roku w kronice kryminalnej „Dziennika Białostockiego” znalazła się notatka, że przy ul. Surażskiej patrol policyjny nakrył złodzieja, który dobierał się do drzwi sklepu pod numerem 42. Był to Nochim Abelewicz. Znaleziono przy nim cały zestaw złodziejskich narzędzi: łom, obcęgi, sztamajzer i pęczek wytrychów.

  Abelewicz, jak już raz trafił do kartoteki policyjnej, pozostał zawsze na celowniku agentów kryminalnych. Indagowano go przy każdej okazji, kiedy w mieście miała miejsce jakaś większa złodziejska przewalanka, przesłuchiwano go, stawiano do konfrontacji ze świadkami, na wszystkie sposoby sprawdzano jego alibi w tej czy innej sprawie.

  W 1933 roku dom przy Kalinowskiego 12 policja nachodziła wielokrotnie. Był to rok szczególny, obfitujący we włamania i kradzieże. W lutym policyjna inspekcja odkryła, że rzeźnik Abelewicz posługuje się fałszywymi stemplami rady miejskiej. Znakuje nimi mięso pochodzące z potajemnego uboju, żeby mieć podkładkę dla wścibskich kontrolerów z magistratu. Kilka miesięcy później, znowu z powodu podejrzeń o handel nielegalnym mięsem, u Abelewicza odbyła się kolejna rewizja. W sprytnym schowku pod schodami (agenci policyjni byli sprytniejsi), znajdował się istny skład złodziejskich akcesoriów: zgrabne raki, mesle, kołki z wytrychami. Posiadanie tych przedmiotów nie budziło wątpliwości co do ich zastosowania. Abelewicz za swój zbiór złodziejskich klamotów spędził miesiąc w szarym domu przy Szosie Baranowickiej.

  Na początku 1934 roku pracowity rzeźnik zaprojektował ekstra robotę. Celem miały być składy towarowe przedsiębiorstwa „Warrant” przy ul. Kolejowej. Ponieważ potrzebne były do tego większe siły, doświadczony oprych dobrał sobie pomagierów. Jednym z nich był Franciszek Więckowski, młody złodziej, ale już znany białostockiej policji, drugim zaś z zawodu koleżka po fachu Abelewicza, Icek Golusztajn z ul. Krakowskiej, gdzie razem z trójką braci prowadzili popularny w Chanajkach sklep z mięsem i wędlinami. Masarstwo było oczywiście tylko przykrywką, nocami Icek wyprawiał się po mienie śpiących białostoczan.

  Tercet złodziei około godziny dziewiątej wieczorem wybrał się pod parkan ogradzający składy „Warrantu”. Najpierw nastąpił wyłom w płocie, a później poszukiwanie w murze dogodnego wejścia do środka. Ze złodziejskiego przedsięwzięcia nic jednak nie wyszło. Gorliwy posterunkowy obchodzący właśnie swój rewir usłyszał uderzenia łomu, wyciągnął rewolwer i zatrzymał wszystkich trzech speców od nocnych robótek.

  Odsiadka była krótka. Abelewicz dał znać o sobie już w 1936 roku. Wczesnego ranka dobrał się do skrytki w mieszkaniu Jana Dzikowicza, zamieszkałego przy ul. Dojnowskiej. Ofiara kradzieży była zamożna. Strata wynosiła 3500 złotych, 270 dolarów i 45 rubli w złocie. W tym czasie kompan Abelewicza, Goldsztajn bawił na gościnnych występach w Bielsku Podlaskim, gdzie zgarnął łup wartości 16 tys. złotych. Tym razem brama więzienna zatrzasnęła się za nimi na dużo dłużej.


Włodzimierz Jarmolik

Translate